Modlitwy o deszcz jeszcze do niedawna, bo do roku 2009, uznawana była za ostatnią powieść z serii Kenzie-Gennaro. I chociaż powieść dalece nie odbiega od wysokich standardów, jakie przez lata wyznaczał sobie autor, to widać wyraźnie, że coś już się powoli kończy.

Patrick Kenzie, po rozstaniu ze swoją partnerką Angie Gennaro, stara się działać jako jednoosobowa firma. Zlecenia nie pasjonują go tak, jak kiedyś, a cała zabawa w detektywa nie jest już tak fajna, kiedy bawi się w nią tylko jedna osoba. Pewnego razu odwiedza go pewna młoda kobieta, Karen Nichols, która uskarża się na nękającego ją mężczyznę. Kenzie załatwia sprawę razem ze swoim psychopatycznym przyjacielem, Bubbą Rogowskim, i zapomina o całej sprawie. Pół roku później dowiaduje się o samobójczej śmierci Karen. Trapiony przeczuciem postanawia dowiedzieć się więcej o jej życiu przed tragicznym wyborem.

W Modlitwach o deszcz czytelnik odnajdzie wszystko to, co zdążył pokochać w poprzednich powieściach tego autora. Jednak da się w niej zauważyć pewien rozłam, o którym wcześniej nawet nie było mowy. Pozycja ta wyraźnie dzieli się na dwie fabularnie zaznaczone części – Kenzie i Kenzie-Gennaro. W pierwszej z nich, jak wskazuje sama nazwa, dominującą postacią jest Patrick, który stara się wylizać rany po rozstaniu ze swoją partnerką, a także rozpoczyna bezsensowne śledztwo, które nie jest w stanie przynieść mu nic poza satysfakcją. Ta część charakteryzuje się świetnymi zabiegami wykorzystywanymi wcześniej przez Lehane’a – zagłębianie się w ciemne uliczki Bostonu, ukazywanie różnic międzyludzkich (często związanych z różnicami klasowymi), a świetnie wykreowane gry między głównym bohaterem a spotykanymi przez niego ludźmi. To właśnie w tej połowie fabuła zagęszcza się, a intryga zaczyna fascynować coraz mocniej i mocniej, doprowadzając czytelnika niemal do obłędu. Również samego Patricka poznajemy dużo lepiej. Chociaż wydawałoby się, że w poprzednich częściach autor ukazał nam go już ze wszystkich stron, to jednak nie uwzględniamy przy tym jednego ważnego czynnika – czasu. Kenzie wydaje się być zmęczony swoją pracą i życiem, które powoli przestaje mieć większy sens. Nie odczuwa już tej samej frajdy, którą czuł przy innych zleceniach. Zamiast niej często pojawia się strach i bolące kości. Z powieści na powieść detektyw Kenzie staje się coraz bardziej miękki, co oczywiście nie pozostaje bez komentarza jego nieustraszonego przyjaciela, Bubby. To właśnie sprawa Karen, w którą wsiąka bez reszty, staje się bodźcem wyciągającym go niejako z apatii.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie część druga powieści: Kenzie-Gennaro. Nigdy nie przeszkadzała mi postać Angie. Co więcej, zawsze lubiłam ją, jako twardą i niezłomną kobietę o silnym, włoskim charakterze. Jednak kiedy pojawiła się w śledztwie prowadzonym przez próbującego w jakiś sposób uratować pamięć o samobójczyni Patricku, trafił mnie szlag, ale co gorsza znudzenie. Czemuż to? Widocznie motyw miłosny przestał mnie bawić a zaczął irytować. Tak, to na pewno. Wielka miłość Patricka do Angie zawsze była widoczna, jednak w tej części stała się wręcz przejaskrawiona. Aż chciałoby się powiedzieć, by wreszcie skończyli myśleć o sobie i skupili się na śledztwie. Co jeszcze w drugiej połowie nie gra? Brak finezji. To właśnie subtelnością potrafił czarować ten amerykański pisarz. Oczywiście nie chodzi mi tutaj o przedstawianie w sposób eufemistyczny nieprzyjemnego życia detektywa, lecz o typowym dla Lehane’a wyrafinowanym opisie mroków Bostonu i jego mieszkańców. To właśnie one nadawały smaczku jego powieściom. Autor skupiał się bowiem na grze dobra ze złem, przy czym żadne nie grało ze sobą fair. W tym przypadku wyszło raczej niezgrabnie, gdyż zwyczajowa gra z przestępcami w kotka i myszkę zaczęła zbyt przypominać akcję z niezbyt inteligentnego filmu sensacyjnego. Szkoda, bo początek zapowiadał się bardzo dobrze, jednak im dalej w las, tym gorzej znosiłam akcję odgrywającą się w powieści. Zaś końcówka… cóż, okazała się majstersztykiem, jakim nie pogardziłby żaden film z Brucem Willisem. Nie miała jednak nic wspólnego ze stylem, który zaprezentował Lehane podczas lat swojej twórczości.

Oczywiście sama intryga została utworzona nienagannie, jak zdążył nas do tego przyzwyczaić autor. Precyzyjne akcje, logika wynikająca z działań bohaterów oraz tajemnica, która potrafi wciągnąć nawet tych bardziej opornych. Fascynująca fabuła opisana swobodnym i żartobliwym stylem, za który pokochałam Lehane’a, zadowoli każdego fana gatunku. Dialogi, jak zawsze barwne i genialnie dopasowujące się do charakteru danej postaci, uatrakcyjniają fabułę i sprawiają, że szybko damy się wciągnąć w sprytne machinacje autora. Jednak pozostaje pewien niesmak. Chociaż powieść czytało się świetnie, a rozwiązywanie tajemnicy razem z detektywami było przyjemnością prawie że doskonałą, to nadal coś jest nie tak. Sądzę, że to po prostu Lehane postawił sobie poprzeczkę za wysoko. Że nie udało mu się dogonić samego siebie. Nadal jednak prezentuje się świetnie, choć nie tak przebojowo jak zawsze.

Tytuł: Modlitwy o deszcz
Tytuł oryginalny: Prayers for rain
Autor: Dennis Lehane
Data wydania: 7 sierpnia 2012
Rok pierwszego polskiego wydania: 2009
Rok oryginalnego wydania: 1999
Format: 140mm x 205mm
Okładka: miękka
Liczba stron: 488
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Gatunek: sensacja, kryminał