O książce:
Gdyby on tu był, czyli nowa powieść Igi Karst, to realna, pełna napięcia historia, w której samotna kobieta staje się główną bohaterką przerażającej intrygi. A prawda jest złudna do ostatniej strony książki…
Teresa ma ustabilizowane życie i zaplanowaną przyszłość. Aż do chwili, kiedy dostaje wiadomość z ostrzeżeniem o niebezpieczeństwie… Kobieta sądzi, że taki list mógłby napisać tylko jeden człowiek na świecie. Mógłby… gdyby żył. Ktoś prowokuje ją do tego, by zmierzyła się z przeszłością. A ona, krok po kroku, wikła się śmiertelnie niebezpieczną rozgrywkę… Nagle przyjaciele staja się wrogami, a fakty – iluzją.
Tymczasem Wiktor Rynkowski, znudzony pracą komisarz wrocławskiego wydziału kryminalnego policji, tuż przed przejściem na emeryturę, rozpoczyna śledztwo w sprawie dwóch morderstw. W swojej karierze widział już chyba każdy rodzaj trupa, jaki można sobie wyobrazić. Z tego powodu informacja o dwóch nowych nieboszczykach w mieście, nie robi na nim żadnego wrażenia. Wręcz odwrotnie – w pewnej chwili jest nawet zły, że ma przez nich więcej roboty… Wydaje się, że ofiary nie mają ze sobą nic wspólnego… Albo ktoś chce, żeby komisarz tak właśnie myślał.
Nowoczesny thriller i klasyczny kryminał.
Gdyby on tu był to doskonale zarysowane postaci, piętrzące się tajemnice oraz popis mistrzowsko skonstruowanej akcji. Historia, w której przeszłość zjawia się w teraźniejszości, zbrodnia miesza się z polityką, a bohaterowie wciąż pojawiają się na nowo, odkrywając swoje prawdziwe oblicze. Karst potrafi zainteresować czytelnika od pierwszego zdania, podsycać ciekawość i zwodzić niemalże do ostatniej strony książki. A potem zaskoczyć jeszcze raz.
W fabule splatają się dwa niezależne wątki, dzięki czemu autorce udało się w jednej okładce scalić klasyczny kryminał i nowoczesną sensację. W połączeniu z przejrzystym stylem daje to powieść intrygującą i nieszablonową.
Tytuł: Gdyby on tu był
Autorka: Iga Karst
Wydawca: Wydawnictwo Wołoszański
Data premiery: 29 maja 2012
Liczba stron: 296
Okładka: miękka
Gatunek: kryminał
Iga Karst – autorka powieści sensacyjnych i opowiadań obyczajowych. Zadebiutowała w 2005 roku książką z kultowej serii o detektywie i historyku sztuki pt. Pan Samochodzik i perły księżnej Daisy. W 2008 roku wydała pierwszą autorską pozycję Egzamin z tajemnicy. Dwa lata później powstała powieść 299 osadzona w środowisku motocyklowym. Pozytywne przyjęcie 299 zaowocowało współpracą autorki z portalem Motogen, który zamówił cykl opowiadań o motocyklistach dla motocyklistów. Gdyby on tu był jest ósmą powieścią pisarki.
Książki Karst nawiązują do sekretów z przeszłości bohaterów, a także legend o zabytkach i zagadek historycznych. W fabułach przeplatają się wątki kryminalne, detektywistyczne i romantyczne. Pasjonującym intrygom towarzyszą zaskakujące zakończenia.
Fragment 1:
Jedna noc i dwa morderstwa.
Wiktor Rynkowski, komisarz wrocławskiego wydziału kryminalnego policji, widział już chyba każdy rodzaj trupa, jaki można sobie wyobrazić – samobójców, ofiary wypadków drogowych, żony zatłuczone przez sadystycznych mężów i niemowlęta zagłodzone na śmierć przez matki w depresji poporodowej. Widział, co potrafi zrobić mafia i jak wygląda robota zawodowego zabójcy szkolonego przez FSB, CIA albo Mossad. Z tego powodu informacja o dwóch nowych trupach w mieście nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. W pewnej chwili był nawet zły na nieboszczyków za to, że ma przez nich więcej roboty.
Praca w policji już dawno spowszedniała Rynkowskiemu, ale jakiś czas temu zauważył, że oprócz tego stała mu się zupełnie obojętna. Był już za stary na to, żeby brać udział w wyścigu szczurów i narażać życie, by zasłużyć na awans. Pięćdziesięciodwuletni Rynkowski w służbach mundurowych przepracował dwadzieścia dziewięć lat i za dwa miesiące przechodził na policyjną emeryturę.
Jeszcze raz spojrzał na raporty dotyczące zabójstw z ostatniego tygodnia – uduszona prostytutka, mąż dźgnięty nożem na pijackiej melinie, narkoman po złotym strzale i chłopak pobity na śmierć przed dyskoteką w Długołęce – wsi na przedmieściach Wrocławia. Sprawy nie zainteresowały go nawet przez moment. Rutynowe dochodzenia zostawiał podopiecznym niższej rangi, którzy dopiero nabierali policyjnych szlifów. Rzecz jasna, za każdą z oczywistych spraw mogło się kryć zaskakujące rozwiązanie, ale Wiktor wiedział, że takie historie zdarzają się często tylko w serialach kryminalnych.
Dwa morderstwa, które skupiły uwagę komisarza, różniły się od wcześniejszych. Nie należały do rutynowych przypadków. Ofiary pozbawiono życia metodycznie. Najpierw z dużej odległości, przy użyciu karabinu, dostały po strzale w głowę, potem ktoś z bliska wycelował w ich serca z broni krótkiej i dołożył dokładnie po dwie kule.
Robota zawodowca. Stara szpiegowska szkoła: dwa pociski w serce, jeden w głowę. Ofiary nie miały szans.
(…) Rynkowski jeszcze raz przyjrzał się denatowi, a raczej wykrzywionemu ciału, które wyglądało, jakby Szwedes odgrywał tragikomiczną scenę danse macabre. Rozściełany trup na podłodze z marmuru, z rozdziawionymi paluchami, szeroko otwartymi oczyma… Paradoksalnie, w tamtym momencie komisarz nie odczuwał współczucia dla ofiary, nie po tylu latach służby w policji kryminalnej, lecz zastanawiał się nad tym, czy na kamiennej posadzce pozostanie ślad po krwawej mazi, która wypłynęła z czaszki i korpusu Szwedesa.
Fragment 2:
Wyłączyła telewizor. Sięgnęła po laptopa i zajrzała na stronę z najnowszymi plotkami o gwiazdach show-biznesu. W chwili, gdy Damian poprosił, żeby zaparzyła mu kawę, kątem oka dostrzegła na monitorze, że dostała powiadomienie o nowej wiadomości na portalu społecznościowym.
Poszła do kuchni. W małej filiżance przygotowała intensywną arabicę z dużą ilością cukru i zaniosła partnerowi.
Wróciła do laptopa, a wówczas okazało się, że dostała drugą wiadomość, tym razem z innego portalu – skupiającego specjalistów różnych branż. Kliknęła na pierwszą wiadomość. Odczytała ją tak pobieżnie, że nie zrozumiała, o co chodziło nadawcy. Ponownie prześledziła tekst.
Zamarła.
Niespokojnym wzrokiem omiotła pokój. Damian pisał coś odręcznie, nie patrzył na nią. Odnalazła nazwę użytkownika profilu, z którego przesłano wiadomość. Była dla niej zupełnie bez sensu: Ferdynand. Teresa nie znała nikogo o tym pseudonimie. Weszła na profil nadawcy, żeby dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat, lecz w przeglądarce pokazał się tylko komunikat o tym, że konto zostało usunięte.
Kliknęła na wiadomość na drugim portalu. Treść ta sama. Konto użytkownika również wykasowano.
Ze zdenerwowania zaczęła łapać powietrze jak ryba wyjęta z wody. Zamknęła powieki, licząc do dziesięciu, żeby uspokoić się. Jeszcze raz spojrzała na ekran.
– Jesteś w poważnym niebezpieczeństwie, wyjedź jak najszybciej, Diamencie spod Kilimandżaro – wyszeptała pod nosem na tyle cicho, że Damian nie mógł tego usłyszeć. W ogóle nie zwrócił uwagi na Teresę.
Czy to jakiś żart? Kiepski dowcip szaleńca?
W popłochu, wyrzuciła do wirtualnego kosza obie wiadomości i zmieniła hasła dostępu do obu portali. Potem wyłączyła laptopa i włożyła, wręcz wrzuciła go do torby, jakby parzył.
Z wrażenia na kilka minut zastygła w fotelu jak głaz. Nie wiedziała, co robić. W końcu zmusiła się i poszła do sypialni, gdzie w ciemnościach usiadła na łóżku. Nie chciała, żeby Damian zobaczył jej zdenerwowanie.
Żart, idiotyczny żart – pomyślała. – Albo zbieg okoliczności… Bzdura, nie ma takich zbiegów okoliczności!
Ani sekundy dłużej nie mogła się oszukiwać.
– Jesteś w poważnym niebezpieczeństwie, wyjedź jak najszybciej, Diamencie spod Kilimandżaro – powtórzyła półgłosem, chcąc upewnić się, że nie doświadcza halucynacji lub zwodniczego déja vu.
Ścisnęła pierścionek, który nieświadomie obracała drugą ręką. Nosiła go na palcu serdecznym lewej ręki. Białe złoto z błękitnym kamieniem dla niewprawnego oka wyglądało na srebro z oprawionym szkiełkiem. Niektóre koleżanki były przekonane, że Teresa nosi szafir, nieco jaśniejszy od tego, jaki lady Diana Spencer dostała od księcia Karola z okazji zaręczyn. Myliły się.
Zapaliła lampkę nocną i wyciągnęła rękę w stronę białego światła halogenu. Kamień jakby zmienił barwę na delikatnie fioletową, czystą niczym niebo Tanzanii, z której pochodził.
Tanzanit. Diament spod Kilimandżaro.
Ubóstwiała tanzanity, odkąd – jako dziecko – zobaczyła je po raz pierwszy na wystawie sklepu jubilerskiego w Paryżu. Ów niezmiernie rzadki, a przez to niezwykle cenny, wydobywany tylko w jednym miejscu na świecie, kamień nie był zbyt popularny w Polsce. Miller nosiła go od bardzo dawna w starym i nierzucającym się w oczy pierścionku.
Poczuła, jakby grunt obsuwał jej się spod nóg. Co robić? Co tu się dzieje? Najpierw policja, teraz te wiadomości… Kto mógł je napisać? A przede wszystkim, kto wpadł na tak skomplikowane porównanie? Diament spod Kilimandżaro… Nie, to określenie nie było dla Teresy nowe. W jej życiu był kiedyś ktoś, kto nazywał ją, używając tej specyficznej przenośni. Przenośni, której nie słyszała od bardzo dawna. Przenośni,
którą dzieliła tylko z jednym człowiekiem i niczego na świecie była tak pewna, jak tego, że był to ich mały sekret. W rozmowach w cztery oczy zawsze nazywał ją Diamentem spod Kilimandżaro.
Problem w tym, że ów człowiek zmarł przed ośmiu laty.