Pewnego dnia, gdy Olandię spowija mgła gęsta niczym mleko, mały Jens wychodzi z domu i już do niego nie wraca. Matka chłopca po dwudziestu latach nadal rozpacza po utracie swojego synka, łudząc się, że być może kiedyś do niej wróci. Popadająca w alkoholizm Julia, która już od wielu tygodni nie pojawiła się w szpitalu, w którym pracuje, odnajduje ukojenie tylko w bezmyślnym spoglądaniu na ulicę i łykaniu tabletek nasennych. Z marazmu wyrywa ją jedna, krótka i niezręczna rozmowa telefoniczna. Ojciec Julii, Gerlof Davidsson, prosi ją by odwiedziła go w domu starców w Marnäs. Choć nie rozmawiali od bardzo dawna, a Julia odzwyczaiła się już mówić do niego ‘tato’, kobieta postanawia wsiąść w samochód i pojechać na wyspę, która zabrała jej jedyne dziecko. Czego się tam dowie? Być może tego, jaką rolę w zniknięciu chłopca odegrała czarna owca wyspy – Nils Kant?
Już od początku da się zauważyć, że Theorin nie zdecydował się na jednego, konkretnego bohatera pierwszoplanowego. Jest ich kilku, a każdy z nich ma tak samo ważną rolę do odegrania w fabule. Nie wpływa to jednak ujemnie na naszą wiedzę o postaciach. Wręcz przeciwnie, autor z ogromną precyzją nakreślił charaktery wszystkich bohaterów – zarówno ważnych jak i tych mniej ważnych dla fabuły. Dlatego właśnie należą mu się ogromne brawa, gdyż udało mu się stworzyć postaci tak żywe i przekonujące, jakby były prawdziwe. Gerlof – staruszek, który w domu opieki, z braku zajęcia, zaczyna bawić się w detektywa – jest chyba najbardziej jaskrawym przykładem świetnie skonstruowanego bohatera. Theorin pokazuje nie tylko powolne (jak na osiemdziesięciolatka przystało) dochodzenie do prawdy, ale również delikatnie nakreśla opuszczenie, nudę i poczucie własnej niedołężności, które towarzyszą Gerlofowi każdego dnia. Żaden z niego bohater, żaden Schwarzenegger na emeryturze. Autor, tak naprawdę, ukazał czytelnikowi, że doskonałym pretekstem do zostania detektywem jest pragnienie bycia potrzebnym i przydatnym. Oczywiście nic by z tego nie wyszło bez umiejętności składania fragmentów opowieści w całość. A do tego stary bohater ma prawdziwego nosa.
Jest to również kolejny, ogromny plus powieści – zbudowanie jej tak, jak historii opowiadanej nocą. Dzięki temu Zmierzch nabiera specyficznej otoczki, która na pewno znana jest każdemu, kto późnym wieczorem, przy ognisku, wysłuchiwał strasznych historii i modlił się, by były tylko wymysłem opowiadającego. Mieszanina podniecenia i strachu, a także niepewności towarzyszy czytelnikowi przy każdej stronie, każdym nowym wydarzeniu. Jednak to powolne, budujące napięcie opowiadanie wydarzeń ma i swoje minusy. Choć nie są one ogromne, to jednak zwracają sobą uwagę podczas czytania. Dziwi bowiem fakt, że stary Gerlof zbywa na każdym kroku swoją zestresowaną córkę, która, bądź co bądź, straciła dziecko, mówiąc jej, że historie trzeba opowiadać powoli, od początku do końca. Każdy troskliwy ojciec nie bawiłby się w ten sposób uczuciami córki, a każda znerwicowana matka, nie pozwoliłaby sobie na tego typu zagrywki, lecz walnęła by pięścią w stół i zażądała odpowiedzi. Jest to tak naprawdę pojedyncza wada tej powieści, choć dziwi ona ogromnie i skłania do zastanowienia nad tym, czemu w tak dobrej książce pojawia się takie potknięcie. Głównie ze względu na fakt, że autor z wprawą i znawstwem nakreślił psychikę zarówno niepotrzebnego emeryta jak i matki w depresji.
Kolejną rzeczą, która w Zmierzchu wydaje się być wręcz niesamowita, a przez to tak pociągająca, jest przemieszanie współczesności z przeszłością. Autor wprawnie wplótł w fabułę wydarzenia z lat 30. i 40. XX wieku, plącząc intrygę tak, by czytelnikowi trochę czasu zajęło jej rozgryzienie. A sama intryga? Nawet najbardziej wredny krytyk nie miałby się czego przyczepić. Pan Theorin poradził sobie doskonale zarówno z wymyśleniem prawdziwie zawiłej fabuły jak i, co ważniejsze, z umotywowaniem jej. Wszystko powoli, tokiem wieczornej opowieści, zaczyna nabierać barw i wyraźnych konturów, wszystko staje się klarowne i jasne, choć dzieje się to dopiero na ostatnich stronicach powieści. Autor nie zawiedzie nawet prawdziwych kryminalnych wyjadaczy, którzy czekali na mocną historię z zaskakującym zakończeniem. Plusy Zmierzchu mnożą się i mnożą, jednak to właśnie fabuła, a przede wszystkim świetne zakończenie, jest jego najmocniejszą stroną.
Zmierzch to zdecydowane wkroczenie Theorina w świat kryminału. Autor pokazał, że nie tylko potrafi wprawnie władać słowem, ale również wie, jak wprowadzić w zachwyt nawet najbardziej zatwardziałych fanów gatunku. Polecam każdemu, kto chce przeczytać naprawdę mocną powieść, pod tak niepozornym tytułem.
Tytuł: Zmierzch
Autor: Johan Theorin
Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 456
Tłumaczenie: Anna Topoczewska
Data wydania: 2008
ISBN: 978-83-7536-045-5
Gatunek: Kryminał, Sensacja