Każde porządne miasto prócz zagadkowej historii i niesamowitych zabytków powinno mieć swój kryminał – ta myśl towarzyszyła Marcinowi Wrońskiemu od czasu studiów. Nawet krótkie, aczkolwiek całkiem owocne romanse z innymi gatunkami literatury nie zgasiły w nim chęci napisania mrocznej opowieści o jego rodzinnym mieście. I tak oto od kilku lat Lublin ma swoją serię retro kryminałów z komisarzem Maciejewskim w roli głównej – a my z okazji niedawnej premiery czwartego jej tomu pt. Skrzydlata trumna postanowiliśmy przybliżyć Wam poprzednie części cyklu, zaczynając od pierwszej: Morderstwo pod cenzurą.

Listopad 1930 roku. W Lublinie trwają gorączkowe przygotowania do obchodów Święta Niepodległości. Niespodziewanie podniosłą atmosferę zakłóca bestialski mord na redaktorze prawicowej gazety. Sprawa trafia w ręce podkomisarza Zygmunta „Zygi” Maciejewskiego. Czeka go nie lada wyzwanie, bo okoliczności i sposób zabójstwa wskazują na co najmniej kilku podejrzanych: od komunistycznej konkurencji, przez satanistów po żydowskich bankierów. Na dodatek komenda wojewódzka przysyła mu do pomocy Tomaszczyka, który w rzeczywistości tylko czeka, aż Maciejewskiemu powinie się noga. Czy z przebiegłym konfidentem na karku Maciejewskiemu uda się złapać sprawcę?

Fabuła pierwszej części serii jest dosyć złożona. Wątek kryminalny przeplata się z politycznymi gierkami, a całość doprawia całkiem ciekawy motyw obyczajowy. Intryga może nie jest przesadnie wyszukana, ale przynajmniej nie przekombinowana. Całość jest spójna i logiczna, z nie do końca standardowym kryminalnym zakończeniem. Ciekawym zabiegiem jest rozłożenie akcji na jeden tydzień oraz  opisywanie całkiem drobnych i z pozoru nieistotnych wydarzeń. Mimo tej drobiazgowości książka wcale nie nudzi, w odpowiednich momentach atakując czytelnika nagłymi i widowiskowymi zwrotami akcji.

Zyga Maciejewski to trochę taki polski Sherlock Holmes: trzydziestoletni miłośnik boksu, który wiele już w życiu widział i przeszedł. Wyglądem i zachowaniem przypomina raczej stałego bywalca najpodlejszych knajp niż stróża prawa; jednak dzięki niebywałej inteligencji potrafi wyjść cało z najgorszej opałów, a jego nieco zwierzęcy urok łamie najtwardsze damskie serca. Niebanalne przemyślenia czynią z niego faceta, z którym można by gadać o głupotach godzinami. Ale to tylko ta pozytywna strona Maciejewskiego – Zyga to też samotny i odrobinę aspołeczny mężczyzna z destrukcyjną słabością do używek, za którym niczym koszmarne widmo ciągną się przykre wspomnienia. Jego niestarannie ukrywane przywary czynią go bohaterem na pewno realistycznym i intrygującym, lecz niekoniecznie takim, z którym chcielibyśmy się utożsamiać.

Prócz Zygi w książce pojawia się wiele innych barwnych postaci. Lowelas Zielny, komunista Zakrzewski, czy skrywający niewygodne sekrety znany poeta Trąbicz składają się na mroczny obraz życia w Polsce lat 30., polegającego na sprawnym balansowaniu na granicach moralności i prawa. Ich życiowe postawy pokazują również, jak chwilami karykaturalna była odradzająca się Polska – z jednej strony pragnąca za wszelką cenę stworzyć silne, prawe, a przede wszystkim jednolite państwo, z drugiej zbyt zakorzeniona w starych zwyczajach, by móc tego dokonać.

Nie sposób w recenzji pominąć miejsca akcji powieści, którym jest Lublin. Autor, posiłkując się źródłami archiwalnymi, starał się możliwie wiernie oddać architekturę i atmosferę miasta panującą w tamtym okresie. Robi to bardzo dobrze, choć ukazuje niestety zaledwie jego fragment. Niemniej prócz nazw ulic i budynków, znajdziemy tu również kilka rzeczywistych informacji i postaci z  tamtego okresu. Ciężko jest jednoznacznie ocenić, na ile obraz Lublina lat 30. zadośćuczyni oczekiwaniom czytelnika. Z jednej strony miłośnicy regionalnej historii mogą odczuć niedosyt, uznać, że to jednak zdecydowanie za mało jak na kryminał, w którym miasto jako tło winno być po części również bohaterem powieści. Z drugiej strony odbiorcy, którzy mają niewielkie pojęcie o Lublinie, nie poczują się przytłoczeni ilością występujących w książce faktów. Jak dla mnie tej historycznej otoczki było odrobinę za mało.

Język Morderstwa pod cenzurą ma za zadanie dodać powieści realizmu. Z jednej strony autor wkłada w usta bohaterów słowa już nieużywane lub wychodzące z użycia, czy też stosowane przez bardzo wąskie grupy społeczne. Z drugiej padają tu całkiem swojskie przekleństwa, a ciecie raczą nas standardowymi błędami językowymi. Wychodzi to całkiem dobrze, choć niektórych czytelników duża wulgarność niektórych wypowiedzi (choćby bandyty Bigaja) może razić.

Podsumowując, Morderstwo pod cenzurą to książka, której fanom kryminałów nie wypada nie znać. Fakt, powieść nie jest prekursorem gatunku w kraju (za taki najczęściej uznaje się cykl o Eberhardzie Mocku autorstwa Marka Krajewskiego), jednak warto wiedzieć, że nie tylko Wrocław, Warszawa czy Kraków mają swoje kryminały. Poza tym książka jest naprawdę dobra. Może nie wbija w fotel ani nie zmienia diametralnie punktu widzenia na świat (nie licząc mieszkańców Lublina, którzy ujrzeli miasto w zupełnie innym świetle), ale gwarantuje rozrywkę na całkiem wysokim poziomie.

Autor: Marcin Wroński
Tytuł: Morderstwo pod cenzurą
Wydawnictwo: WAB
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 2010
ISBN-13: 978-83-7414-892-4
Wymiary: 125 x 195
Liczba stron: 296
Oprawa: miękka