28 marca nakładem wydawnictwa W. A. B. ukazała się książka autorstwa szwedzkiej pisarki Anny Jörgensdotter pt. Córki gór poruszająca tematykę problmów kobiecości. Zapraszamy do lektury fragmentu.

O książce:

Córki gór to opowieść o silnych kobietach, ale też o przekleństwie kobiecości postrzeganej mylnie jako słabość. Jörgensdotter przenikliwie analizuje uwarunkowania społeczne, które podcinają skrzydła i subtelnie pokazuje różne oblicza miłości.

1938. Sandviken, niewielkie miasto w Szwecji. Pięcioro rodzeństwa. Sofia, świetnie zapowiadająca się sportsmenka, odrzuca zaloty nieśmiałego Miltona, by wyjść za mąż za Arvida, co okaże się największą pomyłką jej życia. Karin umiera wskutek gorączki połogowej. Otto marzy o zawodzie cyrkowca albo marynarza. Emilia utrzymuje się z pracy własnych rąk, nie rodzi obowiązkowych dzieci i mieszka z partnerem bez ślubu. W niekonwencjonalny sposób żyje również Edwin, płaci jednak za to najwyższą cenę.

Anna Jörgensdotter (ur. 1973) – szwedzka pisarka, publicystka i redaktorka, prowadzi warsztaty kreatywnego pisania. Autorka powieści, dramatów i zbiorów wierszy. Zadebiutowała w 2002 roku książką dla dzieci Pappa Pralin. Córki gór (2009), jej pierwsza powieść dla dorosłych, zostały wyróżnione prestiżową nagrodą literacką im. Ivara-Lo Johanssona.

Autorka: Anna Jörgensdotter
Tytuł: Córki gór
Wydawca: W.A.B.
Premiera: 28 marca 2012
Seria: Seria z miotłą
ISBN: 978-83-7747-636-9
Liczba stron: 536
Wymiary: 120 x 195 mm
Tłumaczenie: (ze szwedzkiego) Alicja Rosenau
Gatunek: proza zagraniczna

Córki gór
Anna Jörgensdotter
(fragment)

Sofia siedzi z książką, wciśnięta w boks Róży. Ciepło od krowy. Tylko kilka minut. Potem zaraz wróci do domu. Na wewnętrznej stronie okładki koślawe litery: Milton Andersson. Okładka błyszcząca. Singoalla wyrywa więdnący kwiat z dłoni Erlanda i mówi, że chce mu dać świeże kwiaty; zrywają je, Singoalla cieszy się z bukietu Erlanda, choć jest żałośnie byle jaki. Musi wracać, a Erland mówi: „Możesz odejść, Singoallo, lecz chcę, abyś tu przychodziła co dnia, bym mógł na ciebie patrzeć”.
Jeszcze tylko kilka linijek. Tylko do końca rozdziału. A potem zacząć następny. Słońce, które zachodzi za skałami…
SOFIO! Czy już kończysz?
Sofia szybko odrzuca książkę.
Aina widzi, jak książka znika pod sianem. Sofia, rozkojarzona, podnosi wzrok, jakby obrazy się skrzywiły i musiały się naprostować. Aina sama wie, jak głęboko można wpaść w bajki Karin, jak trudno się uwolnić, ale wtedy to jest opowieść, którą się z kimś dzieli. Nie niezrozumiały tekst w książce, w którym chowa się nos i myśli. To, że Sofia robi coś takiego – chowa się – matce trudno jest znieść. I kto w ogóle wie, o czym one są, te wszystkie książki, które pożycza od Miltona Anderssona. Poza tym oczy się psują, kiedy człowiek za dużo czyta.

Milton Andersson. Potrafi pożyczać książki, a nie umie się oświadczyć.
Aina wzdycha.
Nigdy nie da się zrozumieć ani zaplanować dorastania córek. Tak łatwo jest się za nie wstydzić. Tak łatwo myśleć, że powinny być inne. Z jakiegoś powodu z chłopakami jest inaczej. Nawet jeśli Edwin czasami za dużo pije, a Otto jest lekkomyślnym bałamutem, to jest to jakoś uzasadnione. Wobec dziewczyn ma się większe oczekiwania i wtedy może uwierać, kiedy one nie starają się naprawdę. Aina tak się boi, że będą chodzić z rozmarzonymi spojrzeniami. Choć o Karin nie trzeba się martwić. Jeśli chodzi o jej ślub, jest tak obrotna i pomysłowa, że Aina nie musi nawet kiwnąć palcem. Co zresztą może być sprawdzianem dla jej cierpliwości, bo jak matka ma się czuć, kiedy nie może decydować w kwestii ślubu własnej córki?
Widzi Edwina w drodze na górę, z narzędziami i przyjaciółmi; wzdycha z ulgą.
Wrócił, mówi.
A skąd?, pyta Fredrik, który właśnie wszedł do kuchni.
Aina nie wie, co odpowiedzieć. Nawet Sofia nie wie, gdzie Edwin był, ale używa tego samego słowa: „powrót”. Edwin jest z powrotem. Chciała zapytać, ale on i tak by nie odpowiedział… Za co należy go podziwiać, bo przecież nie powinno się wywlekać tego, co kogoś gryzie, wystarczy już samo gryzienie. Słowa nic tu nie pomogą. Ona też tak myśli, choć on nic nie powiedział.
Sofia lubi chodzić do lasu i patrzeć, jak Edwin pracuje; bierze ze sobą jedzenie; on wygląda, jakby się irytował, ale ona wie, że to tylko koncentracja. Jego krzaczaste brwi ściągają się u nasady nosa, można to łatwo wziąć za gniew, jeśli się go nie zna tak jak ona. Czasami są tam chłopcy Anderssona, wtedy Sofia zostawia picie i kanapki i pośpiesznie zawraca. Właściwie nie ma z nich żadnego pożytku, myśli czasem, zwłaszcza z Miltona, całe szczęście, że on jej nie chce; co ona miałaby robić z takim chudziakiem? I jeszcze te włosy, rude i bujne.
Jasne, że on cię chce, upiera się Karin; odkrawa kromki z bochenka, a Sofia miesza w garnku z zupą serową, który stoi na kuchence i bulgocze. Ale to jest głęboko ukryte, mówi dalej Karin przyciszonym głosem, żeby mama i tata nie słyszeli. Oni są trochę opóźnieni, ci chłopcy, szepcze Karin, a potem zaczyna się śmiać. A jej śmiech jest jak plaster – chociaż trudno powiedzieć, czy to w ogóle była jakaś rana.
Popatrz tylko na Emilię, szepcze Karin i pokazuje za okno, popatrz tylko na nią i ten jej ukochany rower. Ona już chyba nikogo nie znajdzie.
Tak myślisz?, odpowiada szeptem Sofia. Ale ona ma przecież talię osy.
No i co z tego, mówi Karin; wzdryga się, aż jej wielki biust się kołysze. Widocznie to nie od figury zależy. Szczypie się w pasie i wybucha śmiechem.
Sofia patrzy, jak Emilia odstawia rower i drapie Silvera za uchem. Kiedy wchodzi do kuchni, zaczynają chichotać, obydwie. Zaczyna Karin, ale tego nie słychać, bo Sofia szybko się dołącza. Aina jest ucieszona, ale ponieważ radość jest dla niej czymś tak nieznanym, może się tylko wykrzywiać do dziewczyn. Aż trudno uwierzyć, mówi, że wkrótce będziecie całkiem dorosłe. Słysząc słowo „dorosłe”, Karin śmieje się jeszcze bardziej (widzi w myślach drzewo, które nigdy nie przestaje rosnąć).

Oczy Karin błyszczą – mężczyźni wrócili z lasu, a ona lubi sposób, w jaki na nią patrzą; tata z dumą i wzruszeniem, Max z dumą i oddaniem… Siada w samym środku, podwija rękawy bluzki, to niesłychane, jak ona umie opowiadać. Ale Sofia nigdy nie jest zazdrosna. Trzyma się w cieniu, ale mimo to jest w polu widzenia Karin, w samym słońcu.
Był sobie raz statek, zaczyna Karin, który wypłynął na poszukiwanie prawdy. Ale im bardziej się do niej zbliżał, tym gęstsza robiła się mgła, w końcu statek dostał się w sam środek burzy, wywrócił się i rozbił na skale. Tylko szczątki wraku wróciły na brzeg, z którego wyruszył. A na jednej z desek było napisane: UCZCIWOŚĆ, gdyż taka była nazwa okrętu.
Mężczyźni śmieją się życzliwie (i może trochę niepewnie), oprócz Maksa, który śmieje się z miłością, i ojca, który jest wyraźnie rozbawiony.
To była piękna opowieść, córeczko, mówi, i gładzi ją po policzku.
To było o tym, że ciekawość prowadzi nas nie tam, gdzie chcemy, ale dokładnie w przeciwną stronę, wyjaśnia Karin. Jeśli człowiek żegluje uczciwie przez życie, da sobie radę. A jak tylko próbuje zawłaszczyć prawdę, wtedy się wywraca.
Ależ ty masz fantazję, moja Karin, mówi Max i czerwieni się z dumy i niemożności ogarnięcia faktu, że ona naprawdę należy do niego. Fredrik łypie podejrzliwie na przyszłego zięcia; drażni go, że ten prostak mówi o Karin „moja”. Właściwie nie ma nic przeciwko chłopakowi, ale ciągle myśli, że Karin mogłaby mieć kogoś lepszego (choć nie umie powiedzieć, kto miałby być tym lepszym).
Aina sprząta ze stołu po mężczyznach. To jedyna sytuacja, kiedy wzdycha z powodu Karin; siedzi sobie i opowiada, kiedy trzeba zająć się zmywaniem. Wie, że Karin też pójdzie, kiedy Sofia wstanie, choć niechętnie. Jak gdyby prace domowe były czymś, co można robić albo nie robić. Och, te wszystkie sprawy, które wywołują westchnienia matek. Te wszystkie sprawy! Na przykład Karin – jaką będzie żoną? Nie można żyć tylko samym śmiechem i opowieściami. Wygląda na to, że i tą córką trzeba będzie się zamartwiać.