W niedzielę, 22 kwietnia o godzinie 17:00 miłośnicy książki spotkają się w: Białymstoku, Gdańsku, Kamiennej Górze, Lublinie, Olsztynie, Piekarach Śląskich, Rzeszowie, Szczecinie, Toruniu i Warszawie, by wspólnie przeczytać fragment książki i zachęcać przechodniów do sięgnięcia po dobrą lekturę, a przy okazji – by przypomnieć o Światowym Dniu Książki, który obchodzony jest zawsze 23 kwietnia. Organizatorzy rozmawiają też z osobami, które chciałyby zorganizować finał akcji w kolejnych miastach, między innymi w Iławie, Katowicach, Kielcach, Krakowie, Łodzi, Nasielsku, Poznaniu, Rumii oraz Wągrowcu.
Według danych Biblioteki Narodowej ponad połowa Polaków w 2010 roku nie miała żadnej styczności z książką. Za sprawą tego przedsięwzięcia setki przechodniów w kilkunastu miastach kontakt taki zyskają. Jeśli choć część spośród nich wybierze się później do biblioteki lub księgarni będzie to spory sukces.
Przygotowania w kolejnych miastach już trwają, a akcję w swoim mieście może zorganizować każdy miłośnik książki, który skontaktuje się z koordynatorami. Wybrano już fragment, który zostanie odczytany, przygotowany został również projekt plakatu promującego imprezę.
Do wspólnego czytania wybrano nadesłany do organizatorów fragment książki Przyślę panu list i klucz Marii Pruszkowskiej. Organizatorzy są zdania, że jest to książka, która najlepiej ukazuje stosunek do literatury, jaki łączy uczestników akcji. To również książka mocno zapomniana, opublikowana w roku 1968 przez wydawnictwo, które dziś już nie istnieje. Intencją organizatorów jest także przypomnienie o niegdyś bardzo popularnej autorce, o której dziś już mało kto pamięta.
Przypominamy, że edycję w swoim mieście zorganizować może każda osoba zatroskana o losy książki, każda instytucja kulturalna, biblioteka, redakcja czy wydawnictwo. Wszystkim zainteresowanym organizatorzy służą wsparciem oraz radą.
Poprzednia edycja przedsięwzięcia 5 minut do książki odbyła się w grudniu 2011 roku. Wówczas miłośnicy książki spotkali się w 8 miastach, by wspólnie przeczytać fragment Opowieści wigilijnej Dickensa. Przedsięwzięciu przyświecało hasło: Czytamy pod choinką. Celem akcji, organizowanej społecznie, jest promocja czytelnictwa w czasach, gdy jego poziom z roku na rok regularnie spada.
Akcja odbędzie się 22 kwietnia o godz. 17.00. w:
– Białymstoku (na Rynku Kościuszki)
– Gdańsku (na Długim Targu, przy Neptunie)
– Kamiennej Górze (na Rynku)
– Lublinie (na placu Litewskim, pod baobabem)
– Olsztynie (na Starym Mieście, pod Wysoką Bramą)
– Piekarach Śląskich (w parku miejskim u zbiegu Bytomskiej i Ziętka)
– Rzeszowie (na rynku przy Ratuszu)
– Szczecinie (na Jasnych Błoniach – ławeczki pod pomnikiem papieża)
– Toruniu (przy pomniku Kopernika przy Rynku Staromiejskim)
– Warszawie (na placu przy pomniku Kopernika na Krakowskim Przedmieściu)
Więcej informacji na blogu akcji: 5minutdlaksiazki.blogspot.com.
A oto fragment, który będziemy czytać podczas akcji:
Maria Pruszkowska
Przyślę panu list i klucz
(rozdział pierwszy)
Wydawnictwo Morskie, Gdynia 1962
Istotą życia Ojca były książki. Ojciec czytał ciągle. Czytał przy jedzeniu, czytał w pociągu i w tramwaju, i na przystanku. Czytał po południu w fotelu, wieczorem w łóżku.
Najważniejsze obowiązki życiowe odwalał – można by powiedzieć – szybko, uczciwie i precyzyjnie, ale nie wkładając w nie serca ani zapału. Odwalał je też cierpliwie, nigdy się nie buntując, ażeby kupić sobie prawo do zatracania się w książkach podczas godzin należących do niego.
Posiadaliśmy w naszym mieszkaniu dwie biblioteki. Pierwszą nazywaliśmy „Miesiąc Zatajony” według pięknej nazwy herbu pana Snitko z Pana Wołodyjowskiego. Była to dość obszerna szafka, kryjąca skarby swego wnętrza za przesłoniętym tkaniną szkłem. „Zatajone” tam były książki ukochane, książki, które czytało się po wiele razy i do których wracało się ciągle. Klucz od tej szafki chowaliśmy w zegarze, lecz dla najbliższej nawet rodziny i przyjaciół był niby zawsze zagubiony. Pod tym względem byliśmy obrzydliwie egoistyczni. Chętnego do pożyczania książek częstowaliśmy różnymi Zarzyckimi, Dellami i tym podobnymi głupstwami, które znajdowały się w bibliotece numer drugi, na półkach w przedpokoju. Tę drugą bibliotekę nazywaliśmy „Dary Księżycowe” od tytułu bardzo głupiej książki Farnola. Chętnie wypożyczaliśmy książki z tych półek, bo jeśli nawet jakieś Dary Księżycowe wywędrowały z naszego domu na wieczne nieoddanie, nikt się tym nie przejmował. Znajdowały się tam bowiem książki kupione bez przemyślenia lub przypadkowo, do których nikt nie miał zamiaru wracać i czytać ich powtórnie.
Ojciec uważał, że książki, której nie ma się zamiaru czytać powtórnie, nie warto czytać po raz pierwszy. Mądra ta zasada zupełnie nie przeszkadzała mu pochłaniać wszystkiego, co wpadło mu w rękę.
Ojciec nigdy nie czytał tylko jednej książki. Na ogół najmniej trzy na raz, a czasem cztery i pięć. Stworzył sobie własny system, z którego podśmiewałyśmy się w młodości, ale który z wiekiem przejęłyśmy. Na jego stoliku leżało zwykle kilka książek, które określał: – To są książki w transie. – Książek tych nie wolno nam było ruszać. Dorwać się do nich mogłyśmy dopiero wtedy, gdy wyszły z transu, czyli gdy Ojciec już je przeczytał. Rozróżniałyśmy w tym stosie następujące działy według naszej klasyfikacji: jedna książka to była zwykle „piła”, czyli książka naukowa lub popularnonaukowa, drugą nazywałyśmy „kobyłą” – była to monografia lub powieść historyczna albo jakiś cięższy kaliber beletrystyczny, trzecią był zwykle jakiś Dar Księżycowy, czyli coś z zakresu bardzo lekkiej beletrystyki, czwartą jakiś Miesiąc Zatajony, czyli książka znana, kochana, którą co jakiś czas czyta się znów od początku.
Poza tym na stoliku przy książkach leżały stosy atlasów, ponieważ wraz z bohaterami Ojciec odbywał wszystkie podróże, częściowo w wyobraźni, częściowo palcem po mapie.
Co parę dni wyruszał Ojciec z teczką na żer. Odwiedzał wtedy dwie biblioteki związkowe i jedną wypożyczalnie prywatną, z których przynosił nowe naręcza. Miał też swoje meliny u różnych przyjaciół i znajomych, którym rewanżował się tylko Darami Księżycowymi.
Gdy trafił na jakiś rodzynek książkowy i pragnął go mieć w Miesiącu Zatajonym, kokietował Matkę i czarował, usiłując jej wytłumaczyć, że dla całej rodziny będzie korzystniej nabyć tę właśnie książkę, a bez maszynki do mięsa można się przecież obejść, bo któż o duszy wzniosłej zwraca uwagę na to, jakie zajada kotlety: bite czy mielone.
Ojciec oddawał Matce wszystkie zarobione pieniądze i był abnegatem życiowym. Twierdził za Chestertonem, że: „żeby dojść do majątku, trzeba być dość głupim, aby tego pragnąć”. Nie pragnął więc majątku i nieliczne okazje, jakie z pewnością zdarzały się w jego życiu, zbywał wzruszeniem ramion.
Najbardziej uwielbiałyśmy ten specjalny język książkowy, który Ojciec zaprowadził w naszym domu. Dla bratnich dusz w literaturze był to język zrozumiały, dla osób nieoczytanych – kompletna chińszczyzna.
Gdy na przykład nie udało się czegoś załatwić, Ojciec mówił: – Bar wzięty. – Litościwe ubolewania rodziny nad naszą, zwykle dość ciężką sytuacją materialną, która jemu zupełnie nie przeszkadzała być szczęśliwym, likwidował powiedzeniem z Krzyżowców Kossak-Szczuckiej: – Nigdym nie miał szczęścia, od dziecka mi się nie wiedzie, bom i młodszy się urodził, i białkę mam puklatą, i ludzim w górach potracił… – czym rodzinie zwykle zamykał usta, bo i cóż na to można było odpowiedzieć? Gdy otworzył drzwi któremuś z amantów swych córek, podczas gdy młody człowiek zdejmował płaszcz, Ojciec wsadzał głowę do pokoju i informował rodzinę teatralnym szeptem: – Panas Kmitas! – co bawiło nas niesłychanie, a Matkę bardzo złościło.
Do córek swych nie mówił inaczej, jak: – Moje panny córki – nawet i potem, gdy już ten zwrot nie miał najmniejszego zastosowania.