Niewiele jest osób, które czytają i kupują poezję – to fakt. Ja, pomimo że studia usilnie próbują zaszczepić we mnie miłość do niej, poezję wyłącznie znoszę. Kocham tylko trzech poetów: Różewicza, Poświatowską i Dickinson. Wielu lubię, wielu doceniam, choć liryka nie jest w stanie wzbudzić we mnie tak szaleńczych pasji jak proza. Poezję szanuję, bo jako sztuka na szacunek zasługuje.

Chociaż mało osób poezję czyta, to całe masy ją piszą. Można by powiedzieć, że Internet stał się patronem sztuki, dzięki któremu rzesze współczesnych artystów mogą dzielić się swoją pasją. Mecenas to niestety bardzo nieudolny, gdyż w materiale nie przebiera i przyjmuje wszystko jak leci: poezję, wierszyki i grafomanię. Dziś każdy ma szansę pokazać swoje umiejętności – wystarczy zarejestrować się na jednym z wielu for literackich i umieścić tam swoje dzieło. Kilka kliknięć na klawiaturze, jeden ruch myszki i wielka poezja, która niedawno chowała się w odmętach szuflad, dziś staje się dobrem ogólnym. W jednym momencie poeci stają naprzeciw krytyków: szyderców i speców, którzy nie szczędzą ostrych słów kształtującym się talentom. Jeden mówi, że ładne, na co artysta skromnie dziękuje, drugi twierdzi, że nieładne, co zwykle komentowane jest wysoce inteligentnie: skoro jesteś taki mądry, to sam napisz lepiej. I cóż tu myśleć o dzisiejszej poezji?

Kiedyś sama próbowałam wykrzesać z siebie talent poetycki, naczytawszy się zbyt wiele wierszy Haliny Poświatowskiej i Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę sobie te kalekie próby, które każdy normalny człowiek z miejsca nazwałby nawet nie grafomanią, a po prostu pomyłką. Teraz, jako człowiek szanujący poezję, wywalam swoje potworki z pamięci komputera, drę zeszyty, w których były zapisane, a wszystko, co pozostało w mojej pamięci, palę bezlitośnie w wielkim piecu przemysłowym umysłu. I dobrze mi z tym, że nie próbuję na siłę wzbogacać poezji, co nie wyszłoby ani mnie, ani tym bardziej jej na dobre. Dobrze mi też z tym, że nie jestem artystką, a jeszcze lepiej z tym, że do bycia nią nie dążę.

Chyba właśnie tutaj pogrzebano tego lirycznego psa. Poezja jest od dawien dawna postrzegana jako swojego rodzaju wyznacznik artyzmu. To, że nikt jej nie czyta nie ma zupełnie żadnego znaczenia – każdy, kto ma chociażby mgliste pojęcie o sztuce i chwalebne, bądź nie, zamiłowanie do słowa wie, że poezja jest czymś z wyższej półki. Czymś nobilitującym, bo przecież nasz wieszcz narodowy Adam M. również wiersze pisał. Któżby nie chciał być wieszczem? Wieńce laurowe, szacunek i zrozumienie – chyba właśnie tak ci maluczcy, Internetowi poeci widzą życie artystów. Zdawać by się jednak mogło, że żaden z nich nie pomyślał o tym, że aby być poetą, nie wystarczy beret (bądź inna, acz równie dekadencka część garderoby), kilka krzywych metafor i, o zgrozo, rymy. I piszą ci wielcy poeci, sztuką zarzucają swojego mecenasa i oczekują oklasków i padania na kolana. Kiedy ktoś nie lubi, zarzucają niezrozumialstwo i pustotę, kiedy lubi – zachwycają się gustem i inteligencją czytającego/fana. Od narcyzmu aż głowa boli, a im więcej przeszukuje się tak zwanych for literackich w poszukiwaniu świecącego kamyka w kupie gnoju, tym bardziej ma się dosyć poezji i wszelkich form poezjo-podobnych.

Najczarniejsze myśli ogarniały mnie, gdy przeszukiwałam (z ciekawości i wrodzonego masochizmu) jeden z portali poetyckich. Pod większością tekstów miałam ochotę napisać wielkimi literami, aby na pewno do autora dotarło, że najpierw trzeba dobrze znać język, aby zacząć pisać. Ale po co? Wszystko i tak odbije się jak groch od ściany, ja napsuję sobie krwi, a artysta będzie się cieszyć, że wzbudza kontrowersje. Jeśli chociaż trochę zna się na literaturze, to przyrówna się do Norwida, albo Witkacego (myląc dziedziny, ale wiedząc, że był niezrozumiany). Postanowiłam więc nie napędzać szanownych poetów i pokazać poezji, że ją szanuję – reagując tylko na to, co poezją mogę nazwać.