Otwarcie hali kongresowej w Visby, miejscowości malowniczo położonej nad morzem, ściąga tłum osobistości. Organizatorem tego wydarzenia jest Viktor Algard, zajmujący się zawodowo podobnymi przedsięwzięciami, będący jednocześnie właścicielem dyskoteki, pod którą niedawno został zakatowany na śmierć młody człowiek. I to właśnie Algard w trakcie bankietu ginie, bezlitośnie otruty cyjankiem potasu. Podejrzanych jest kilka osób, w tym kochanka Viktora, Veronika Hammar. Sprawę próbuje rozwikłać nieustępliwy Anders Knutas wraz ze swoją partnerką Karin Jacobsson. Wyjaśniając zagadkę tego morderstwa, próby popełnienia kolejnego oraz innych spraw kryminalnych, obnażają samych siebie i pokazują ludzkie oblicze. Problemy wychowawcze boleśnie dotykają komisarza i pokazują jego bezradność w obliczu kłopotów z dziećmi (zamknięty w sobie Nils nie pozwala dotrzeć ojcu do swego świata, neguje jego miłość i zamyka się w sobie), podobnie ma się rzecz z Karin, która wyjawia od lat skrywaną tajemnicę swego notorycznego smutku…
Będzie więc coś o: problemach związanych z sytuacją po rozwodzie, rozwoju okrucieństwa i przemocy wśród młodzieży, gwałcie na nieletniej i powstałej w jego konsekwencji ciąży, sprzeniewierzeniu się prawu przez funkcjonariusza policji i dylemacie moralnym w związku z tym – słowem dużo ciekawych, znanych z mediów tematów, które bez wątpienia bliskie są ludziom niezależnie od szerokości geograficznej….
To, co bez wątpienia jest najciekawsze dla mnie w tej powieści, to pisane w pierwszej osobie wspomnienia człowieka, który został zniszczony przez własną matkę, zastraszany, notorycznie krytykowany i poniżany przez nią w dzieciństwie, nie potrafi sobie poradzić w dorosłym życiu. Te jego zapiski są niezwykle interesującym dowodem na to, jak wielką rolę w życiu każdego człowieka odgrywa szczęśliwe, pełne miłości i rodzicielskiej troski dzieciństwo. Słowa dobierane przez autorkę w tych fragmentach (podobnie jak list zawarty na końcu książki) są tak sugestywne, iż mnie osobiście sprawiały niekiedy ból, bo były głuchym wołaniem ofiary toksycznego rodzicielstwa.
Kolejną rzeczą, która bardzo mi przypadła do gustu w prozie Mari Jungstedt było to, że Upadły anioł przesiąknięty jest kobiecością, drobiazgami, które z pewnością nigdy nie pojawią się przykładowo u Harlana Cobena. To kulinarne szczególiki – co podano na bankiecie urządzonym z okazji otwarcia hali czy nic właściwie niewnoszące do akcji informacje o makijażu Karin. Poza tym nie ma tu ciągłego, często męczącego dla mnie, wprowadzania czytelnika w błąd. Ta maniera wspomnianego przed chwilą mistrza kryminału nie jest udziałem Szwedki, dzięki Bogu. Jungstedt krok po kroku prowadzi nas ku rozwiązaniu zagadki poprzez krótkie rozdziały, kojarzące mi się z ujęciem kamery, która błyskawicznie przenosi nas w inne miejsce, rzucając nowe światło na sprawę. Przyjemnie się to czyta.
Podsumowując – Upadły anioł zdecydowanie mi się podobał, bo oprócz miłej rozrywki i dobrej zabawy przy boku Andersa Knutasa niesie ze sobą pewne przesłanie. To nie tylko mrożący krew w żyłach thriller, ale i dobre studium psychologiczne człowieka naszych czasów – często zostawionego samemu sobie już w dzieciństwie, pełnego niewypowiedzianych myśli, bo brakuje mu słuchaczy, pozbawionego czułych, pełnych miłości dłoni rodziców. Powieść zakończona dramatycznym listem chorego na depresję człowieka pozostaje w pamięci na dłużej i zmusza do refleksji – zdaje się, że o to właśnie chodziło.
Na koniec okrutny w swej wymowie cytat, ale zdaje się prawdziwy – tak by nikt z Was nie miał złudzeń: Żaden człowiek nie jest nigdy w stanie uratować drugiego (…) Każdy musi ratować się sam. (str. 325)
Autorka: Mari Jungstedt
Tytuł: Upadły anioł
Data wydania: 2011
Wymiary: 125×195 mm
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Bellona
ISBN: 978-83-11-12009-9
Gatunek: literatura piękna, proza zagraniczna, kryminał i sensacja