Oparta na faktach powieść Nieugięty autorstwa Sama Millara trafiła do naszych księgarń z końcem stycznia – dziś zapraszamy do lektury fragmentu.

 O książce:

Człowiek, który przeżył więzienne piekło, organizuje jeden z największych napadów w historii Stanów Zjednoczonych… i pozostaje niemal bezkarny.

Wstrząsająca, oparta na faktach, okraszona czarnym humorem najwyższej klasy opowieść o zdumiewającym życiu i najbardziej zuchwałym skoku w dziejach USA.

Sam Millar był jednym z osadzonych w północnoirlandzkim więzieniu Maze (Long Kesh). W przeciwieństwie do wielu innych, nie zrezygnował ze swoich przekonań, z uporem sprzeciwiając się więziennemu reżimowi i wytrwale znosząc najcięższe tortury.

Po wyjściu na wolność i przeprowadzce do Ameryki, Millar pracował w nielegalnych kasynach, gdzie odkrył podziemny świat irlandzkich gangów Nowego Jorku, i opracował perfekcyjny plan rabunku. Wprowadzając go w życie, ukradł ponad 7 milionów dolarów z dotychczas absolutnie bezpiecznej firmy Brinks Security w Rochester. Został skazany, po czym… uniewinnił go sam Bill Clinton.

Prawa do ekranizacji Nieugiętego wykupiła wytwórnia Warner Brothers, jednak ze względu na naciski administracji George’a Busha obraz nigdy nie powstał.

Tytuł: Nieugięty
Autor: Sam Millar
Premiera: 31 stycznia 2012
Tłumaczenie: Krzysztof Dworak
ISBN:978-83-7674-157-4
EAN: 9788376741574
Wydanie: I
Liczba stron: 360
Wydawca: Replika
Gatunek: sensacja, kryminał

PROLOG

W Hollywood nie zrobiliby tego lepiej.
Nowy Jork, The Irish Voice

Strażnicy zeznali policji, że zostali zaskoczeni przez napastników, którzy w jakiś sposób obeszli wysokiej klasy system bezpieczeństwa. Nie potrafili powiedzieć, ilu było bandytów… Wygląda to na jeden z największych napadów w historii Stanów Zjednoczonych.
Pierwsza strona The New York Times

Kiedy spotkałem go później tego wieczora, uśmiechał się, wyciągając rękę, jakby witał mnie po raz pierwszy od lat.
– Ani słowa w samochodzie – szepnąłem z uśmiechem przyklejonym do twarzy. – Mogą być w nim pluskwy.
Jechaliśmy Lake Avenue, w kierunku plaży, w całkowitym milczeniu.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zaparkowałem samochód za jakimiś wydmami i zająłem się zbieraniem Budweiserów z tylnego siedzenia.
Niezbyt daleko od nas pewna młoda parka siedziała na trawiastym zboczu, jedząc zatłuszczone kanapki i przyglądając się ludziom zbierającym manatki i schodzącym z plaży.
Był już późny wieczór, ale nadal panował upał nie do zniesienia. Księżyc o cielistym kolorze wisiał na ciemniejącym niebie jak wyłuskane jądro. Świerszcze prowadziły towarzyską pogawędkę, a komary wgryzały się w moje uszy, gdy patrzyłem na coraz spokojniejsze załamywanie się fal. Mewa unosiła się bez wysiłku, umierając ze śmiechu. Później przypomniał mi się albatros w Ancient Mariner. Dużo później przypomniała mi się mewa w Long Kesh.
Kiedy byliśmy już poza zasięgiem głosu, przeszedłem do rzeczy.
– Chciałbyś zarobić poważną kasę?
– Jak poważną? – zapytał, pociągając z butelki Budweisera i starannie dobierając słowa. Unikał jednoznacznej odpowiedzi.
– Może z milion – odparłem nonszalancko, podnosząc piwo do ust.
Budweiser wpadł mu do tchawicy. Zakrztusił się i zacharczał.
– Co za kit mi wciskasz? – zapytał, ocierając piwo z brody.
– To nasz cel – powiedziałem, klękając na piasku. Zacząłem rysować na nim palcem. Nie minęło dużo czasu, a naszkicowałem budynek z lotu ptaka, składający się z prostokątów i kwadratów. Nie powiedziałem nic więcej. Nawet kiedy z wolna nadeszły fale, wymazując moją pracę, milczałem, czekając, aż rysunek zniknie.
– Chodźmy – rzekłem w końcu, otrzepując dżinsy z piasku, a tocząca się woda objęła i ucałowała piasek, by za chwilę wycofać się jak uciekające dziecko.
Powoli szliśmy wzdłuż plaży, szepcząc sobie nawzajem do uszu niczym kochankowie na pierwszej randce. Starsza pani przeszła obok ze swoim pieskiem, nie spuszczając z nas oczu.
Kręcąc głową z obrzydzeniem, patrzyła za nami, jak znikaliśmy wśród wydm, jakby podejrzewała sekretną schadzkę.
Kiedy nadszedł właściwy czas, spojrzałem w tył na ten pełen wydarzeń dzień, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście wciskałem mu kit. Było to więcej niż milion. O wiele więcej.
Nadszedł czas pisania historii Ameryki, i to ja miałem zostać jej autorem…