Anna Klejzerowicz i Romuald Pawlak są pisarzami, członkami grupy Tfórca, o której mówią bez skrępowania, że to literacki gang. Grupa wydała właśnie drugą, do ściągnięcia w pełni za darmo, e – książkę pt. O, choinka! Czyli jak przetrwać święta, o której pisaliśmy TUTAJ. Tym razem czytelnicy otrzymali w prezencie (dosłownie!) zbiór opowiadań świątecznych.

Agnieszka Turzyniecka: Witajcie Aniu i Romku. Jest grudzień, zbliżają się święta. Za oknem mróz… O tej porze roku pewnie dobrze się siedzi w zaciszu domowym i tworzy?

Romuald Pawlak: Witaj. Dla mnie pora roku za oknem nie ma znaczenia, kiedy piszę, bo wkraczam w świat wewnętrzny, świat tekstu – i ważne, co tam się dzieje. Jak tam jest zimno, to mnie też jest zimno, jeśli bohater jest załamany, to ja też. Piszę nie patrząc na pogodę, aczkolwiek tego roku jesień była tak piękna i słoneczna, że kilka razy pisałem w głowie, spacerując tu i ówdzie. U mnie wciąż jest śliczny wrzesień, choć teraz już zimny.

Anna Klejzerowicz: Witam. U nas nie aż tak pięknie, mieszkam w Trójmieście. Sztormy i huragany, co i rusz. Dla mnie pora roku też nie ma większego znaczenia. Sąd Ostateczny pisałam zimą, a w książce panuje upalne nadmorskie lato. Może na przekór.

Romuald: Ech, sztorm nad morzem… Jakie to nastrojowe.

Anna: Ha, ha, tylko czasem, Romku, ma to swój urok, ale… prąd wyłączają.

AT: Obydwoje jesteście członkami pewnej tajemniczej grupy na FB. Zdradzicie nam coś o tej grupie?

Romuald: Tak, to grupa Tfórca. To jest literacki gang. Sprawiedliwość sprawiedliwością, ale racja musi być po naszej stronie. Zebrało się sporo osób piszących, publikujących – i rozmawiają. No, nie tylko rozmawiają, czasem coś wspólnie wydadzą, jak e-booki 31.10. na Halloween czy O, Choinka!. Z mojego punktu widzenia to twórczy ferment – zupełnie nie wiem, czym się to skończy, bo jak to w wirtualu, rzecz może się znudzić i rozmyć, ale nie wykluczam, że za pięć lat będziemy mówić o grupie spod znaku Tfórcy. Serio. To zależy wyłącznie od nas samych. Potencjał jest.

Anna: Zgadzam się. To fajna inicjatywa. A dla nas ważny jest taki bezpośredni kontakt z innymi autorami. Nie mamy – jak inne zawody – „zakładu pracy”, czyli wspólnego gruntu do spotkań i wymiany doświadczeń. Ta grupa może spełniać tę funkcję. I chyba się sprawdza. Więc oby przetrwała!

1AT: Obydwoje opublikowaliście swoje opowiadania we wspomnianych zbiorach 31.10. Halloween po polsku, a Ania również w O,choinka! Czyli jak przetrwać święta. To niespotykane, że popularni autorzy „papierowi” wspierają rynek e-booków. Jakie macie doświadczenia z tych projektów, warto było? Czy macie poważniejsze plany względem tej formy książki? Co o niej sądzicie?

Anna: To była świetna zabawa, przygoda i przy okazji ciekawe doświadczenie. Coś nowego, ożywczego, spontanicznego. Bardzo mi się podobało. Poza tym rzeczywiście chciałam wesprzeć rynek e-booków, ponieważ dostrzegam w nim potencjał. Żyjemy w czasach przełomowych, na rynku książki też. Jestem o tym przekonana. Jeszcze nie mam sprecyzowanych planów, jeśli chodzi o tę formę publikacji w przypadku własnego pisania, ale… niczego nie wykluczam. Może znajomość tematu kiedyś mi się jeszcze przyda? 😉

A najważniejszą rzeczą, jaką wyniosłam z tej współpracy, jest przyjaźń z całą grupą wspierających się nawzajem autorów. Starszych i młodszych. Uważam, że to jest bezcenne – i w tym dość izolującym się środowisku (bo siłą rzeczy kontakty są utrudnione), to nowa jakość współpracy na tym naszym poletku.

Romuald: Dla mnie to było bardzo pouczające doświadczenie. Przedtem byłem całkowicie sceptyczny. Teraz… już wiem, że jeśli ktoś umie zająć się organizacją, to może z takiej inicjatywy wyjść coś ciekawego. Nie w sensie komercyjnym – tu nadal widzę szklany sufit nisko zawieszony. I jak Ania, dostrzegam rodzenie się ciekawej grupy. Środowiska, które się wzajemnie wspiera – i to będzie miało reperkusje nie tylko na polu e-booków, jak sądzę.

AT: W tych zbiorach opublikowaliście swoje teksty często obok autorów bardzo młodych, nawet debiutujących. Co sądzicie o młodym pokoleniu na rynku? W tym roku ukazała się dobrze oceniana powieść Piotra Sendera, niedawno książkę wydała też młodziutka Kornelia Romanowska, która współtworzy tego bloga. Dawid Kain świętuje sukcesy w gatunku bizzaro, Katarzyna Szewczyk pisze świetne opowiadania. Jak zmieniło się pisanie od czasów, kiedy zaczynaliście? Czy dzisiaj jest inaczej, może łatwiej jest zaistnieć, po tym jak Masłowska utorowała drogę twórcom bardzo młodym? Czy młode pokolenie pisze inaczej?

Anna: Nie, nie pisze inaczej, a raczej każdy autor pisze inaczej – przynajmniej tak powinno być. Forma publikacji jest nowa, gdyż często jest nią publikacja elektroniczna lub wręcz publikacja w sieci, na blogach, serwisach, portalach literackich itp. O, Wasz blog jest tego świetnym przykładem. No i super, im więcej możliwości, tym lepiej. Kibicuje młodych twórcom – a zwłaszcza… tfórcom.

Romuald: Nic się nie zmieniło. Masłowska też zresztą nie była żadnym przełomem. Na długo przed nią pojawił się szesnastoletni Dukaj, a jeszcze wcześniej choćby Marek Pąkciński, którego pamiętają tylko tacy starcy jak ja (śmiech).

AT: A czy jest jakiś optymalny wiek dla debiutu?

Romuald: Tak. To wiek, w którym człowiek przestaje opowiadać bzdury, a zaczyna rozumieć, że świat jest skomplikowany. Metrykalnie może to być wiek inny dla każdego, ale dobra literatura powstaje z przemyśleń na pewnym poziomie. No i pewnego doświadczenia życiowego, nie da się ukryć.

Anna: Zgadzam się. Trzeba mieć już pewną wiedzę o życiu, o sobie, o innych ludziach, którą warto podzielić się z czytelnikiem. Bo serwowanie im wyłącznie swoich własnych, młodzieńczych, duchowych rozterek to za mało. One są interesujące tylko dla nas samych, kiedy jesteśmy młodzi.

AT: Feliks W. Kres, pisał w swojej Galerii złamanych piór, że talent to tylko pięć procent sukcesu. Reszta to ciężka praca. Więc jak to jest, sam talent nie wystarczy? Z drugiej strony, czy bycie rzemieślnikiem urąga pisarzowi?

Romuald: Zacznijmy od drugiego pytania. Bycie DOBRYM rzemieślnikiem nie urąga, bo każdy pisarz wart cokolwiek także posiada warsztat. No i może tę iskrę, która go odróżni od sprawnego rzemieślnika. Natomiast ta iskra czy talent – no cóż, ja uważam, że to nawet mniej, niż pisze Kres. Bo każdy z nas nosi jakąś tam opowieść, przynajmniej jedną, tę o swoim życiu. Co odróżnia pisarza od kogoś, kto jej nie spisze? Ano to, że ją spisze – i to w taki sposób, iż będzie to ciekawe, wartościowe literacko. Nad tym się pracuje. Czasem latami. Podam dwa przykłady: przez siedem lat pisałem swoją powieść Cabezano, król karłów, bo wciąż musiałem coś obmyślić, doczytać, brakowało mi chwilami przekonania, że istniejąca wersja jest tym, o co mi chodziło. Ale teraz jestem z tej książki dumny. A obecnie piszę inną powieść, obyczajową – i chociaż obiecałem sobie, że skończę do końca roku, to nie, już wiem, że może w styczniu, a może w marcu, a przez ten czas będę ją codziennie strugał zdanie po zdaniu, scena po scenie. Co tu jest talentem? Świadomość, że tekst wciąż jest niedopracowany. Umiejętność powiedzenia sobie: Romek, jeszcze nie, jeszcze musisz usiąść na tyłku i nad nią popracować. To jest talent. Umiejętność pracy nad tekstem.

To nie wyklucza talentu. Tylko że on sam nic nie daje – ani satysfakcji, ani konkretnych wyników.

Anna: Pisarz powinien dysponować jednym i drugim. Jak każdy twórca. Ale… wszystko zależy jeszcze od tego, co chcesz osiągnąć. Dobry rzemieślnik jest w stanie spłodzić 15 książek w parę lat i jeszcze na nich dobrze zarobić. Ale do historii prędzej wejdzie autor-artysta, który przez całe życie napisze dwa genialne dzieła… Jedno jest pewne: lepiej nie zabierać się za pisanie, nie znając rzemiosła. Talent to rzecz, której się nie da zmierzyć. Choć to potężna rzecz.

AT: Czy mieliście kiedyś taki etap w życiu, że chcieliście się zajmować czymś zupełnie innym? Były momenty zwątpienia w powołanie do literatury?

Romuald: „Powołanie” kojarzy mi się z wojskiem (śmiech). Zawsze chciałem pisać, to się nie zmieniło. Ale momenty zwątpienia, czy piszę wystarczająco dobrze, oczywiście były. Uczciwie mogę powiedzieć, że i cios w plecy też się zdarzył. Tylko że ja mam świadomość, że arbitrem oceniającym moją twórczość jest czytelnik, a nie ktoś z branży, trzeba też być twardym i umieć wyjść silniejszym z kryzysów. Więc się nie poddaję.

Anna: Raczej na odwrót: na różnych etapach życia zajmowałam się czymś zupełnie innym, choć zawsze wiedziałam, że chcę tylko pisać. I, podobnie jak Romek, polegam przede wszystkim na opinii czytelników. A oni na szczęście przyjmują moje książki lepiej, niż mogłam to sobie wymarzyć. W końcu to dla nich piszemy.

AT: To może bardziej pragmatyczne pytanie: Czy w tym kraju da się wyżyć z pisania?

Romuald: Wbrew obiegowym opiniom – da się. Trzeba jednak być dobrym, książki muszą się sprzedawać, niekoniecznie od razu w ilościach bestsellerowych. No i można uzupełniać budżet zajęciami okołoliterackimi, np. pisaniem recenzji, artykułów do pism i gazet, czy wreszcie robieniem redakcji cudzych książek.

Anna: Można, z zastrzeżeniem: nie tylko z pisania samych książek, ale z całej roboty „okołoliterackiej”. Ale i tak wolę to, niż zajmowanie się czymkolwiek innym.

AT: A nie myśleliście o prowadzeniu warsztatów literackich? To ostatnio bardzo popularne.

Romuald: Myślałem, ale nie prowadzę działalności gospodarczej, nie wiem, jak to zorganizować.

Niemniej, ja bym nie prowadził warsztatów ogólnie opowiadających o jakichś tam literackich dyrdymałach, w dobie internetu nie ma to sensu. Ani nie brałbym każdego grafomana, żeby tylko mieć pieniądze – jednak szanuję samego siebie. Nie, zrobiłbym raczej warsztatu Jak napisać i sprzedać opowiadanie czy Jak napisać i wydać powieść. Tekst na stół, i voila, jeśli rokuje, zaczynamy nad nim pracować. Tak to sobie wyobrażam. Zapewne przemawiają przeze mnie własne doświadczenia, ale ja bym sporą część poświęcił nie na sam proces pisania, ale także na nauczenie umiejętności redagowania własnych tekstów na tyle, na ile to możliwe. A 25% czasu na wszelkiego rodzaju kontakty z wydawcami, bo to ważne, a pomijane.

Mam bardzo heretycki stosunek do warsztatów, który można streścić takim hasłem: Po pierwsze skuteczność. Myślę, że wiele z warsztatów tylko wyłudza pieniądze, niestety… oferuje ogólniki, oderwane od konkretnego autora, jego doświadczeń i potrzeb.

Anna: Jeśli chodzi o warsztaty, to właśnie dostałam taką propozycję. Ale dopiero na przyszły rok, więc na razie nie chcę zapeszać. Z tym, że ma to być okresowe zlecenie. Trzymajcie kciuki, bo to interesujące doświadczenie.

AT: Skoro jesteśmy przy warsztatach: jaką macie radę dla początkujących autorów? Takich, którzy piszą w zaciszu domowym, ale jeszcze nie bardzo wiedzą, co z tym zrobić?

Romuald: Włożyć kamizelkę kuloodporną, łyknąć melisy – i to, co się napisało, zacząć wysyłać do pism, do wydawców. A czekając na odpowiedzi – co może w przypadku wydawnictw książkowych potrwać i rok – pisać np. kolejną powieść. Bo generalnie pisarstwo to dziedzina, w której trzeba nauczyć się cierpliwości, konsekwencji i… odporności na krytykę. Jak śpiewał Młynarski, trzeba robić swoje. Oczywiście, z krytyki, z porażek, należy wyciągać wnioski, ale to inna sprawa. Tak to wygląda – trzeba mieć wewnętrzny kompas, aby podążać we właściwym kierunku. Ani bzdurna krytyka nie powinna nas z niego spychać, ani porażki – te są wpisane w to zajęcie, trzeba umieć z nimi żyć.

Anna: Nie ustawać w bojach. Czyli tak samo, jak radzi Romek: nie gorączkować się, rozsyłać do wydawców i cierpliwie czekać. Jeśli tekst jest warty uwagi, to na pewno ktoś go w końcu zauważy. Nie ulegać emocjom, pośpiech jest złym doradcą.

AT: Widziałam, że wspieracie akcję „Nie karm książkowego potwora”. Jak myślicie, czy tradycyjny handel literaturą w Polsce ma jeszcze jakieś szanse? Czy może jesteśmy skazani na komercyjne sieci pseudo-księgarń?

Anna: Czas pokaże. Z pewnością stoimy na rozdrożu. Chciałabym, żeby oprócz sieci księgarskich – w tym internetowych – mogły też istnieć w Polsce tradycyjne, kameralne, stacjonarne księgarnie, takie jak dawniej. Może gdyby wprowadzono jakieś rozwiązania prawne, wspierające takie inicjatywy, byłoby to jeszcze możliwe?… Tylko w takich księgarniach obecny jest Duch Książki. A tak na serio, każda forma rzetelnego handlu książką jest pożądana. Bo najważniejsze, żeby klient był. Czyli czytelnik.

Romuald: Ja wspieram tę akcję, ale nie widzę nic złego w sieciach – tylko niech one działają uczciwie. Co więcej, przynajmniej w polskich realiach handel książką tradycyjną wciąż ma perspektyw, bo zanim stanie się to, co w Amazonie, czyli sprzedaż e-książek przekroczy 50% sprzedaży w ogóle, to ho, ho, zdążę się zestarzeć chyba.

Ania trafiła jednak w sedno: poza sieciami powinny istnieć i tradycyjne księgarnie, mniejsze, o innym charakterze. Tylko „powinny” zdaje mi się utopią, bo odzwierciedla nasze sentymenty, ale świat się zmienił. Spada po prostu liczba pasjonatów. Trzeba to wziąć na klatę. Natomiast od sieci warto wymagać, aby były uczciwe, no i także, aby ich oferta była jak najszersza.

Anna: Właśnie – oby książek nie zabrakło. I to różnych książek, dla każdego, a nie tylko takich, które ktoś uznał za komercyjne.

Romuald: Hm, ale tak jest na całym świecie, że komercja rządzi, a nisza pozostaje niszą. Po części to wybór autora, podejmowany już w momencie, gdy zaczyna pisać dany tekst. Chociaż oczywiście historia w założeniu niszowa może zyskać sławę i popularność, odwrotnie także może się zdarzyć, chyba nawet częściej tekst komercyjny jednak okazuje się klapą.

Anna: Nawet nie o niszę mi chodziło. Ale o to, żeby w księgarni i klasykę można było dostać, i książki, które przestały być już „nowościami”. Żebym mogła wejść do księgarni i kupić Twoje Okręty, Romku. Bez łaski. I żeby wydawcom opłacało się wydawać różne książki, także te nie przeznaczone dla masowego odbiorcy…

AT: Co jest najfajniejsze w pracy pisarza? Jak w ogóle wygląda życie kogoś takiego? Ludzie myślą często, że pisarz to ktoś, kto wstaje w południe, cały dzień bawi się w towarzystwie i duma o niebieskich migdałach. No i może od czasu do czasu jeszcze coś pisze, jak mu niepokorna wena pozwoli. Jak to się ma do rzeczywistości?

Anna: Nijak. Pisarz to ktoś, kto wstaje i siada do komputera. I najczęściej nie wstaje od niego aż do świtu. A jeśli robi sobie przerwy, to co najwyżej na kawę – żeby nie zasnąć przed ekranem – albo na papierosa, jeśli jest palący. I od czasu do czasu na krótkie pogaduszki z przyjaciółmi na FB, żeby nie zwariować. A potem, kiedy już robi się widno, pisarz idzie do łóżka… czytać.

Romuald: Z poprawką, że ja raczej około północy padam i idę się przykryć psem zamiast kołdrą – pełna zgoda. Ładnych kilka godzin każdego dnia spędzam na pracy. A często i kilkanaście, o ile sytuacja pozwoli. Amerykanie mają takie określenie „full time writer”. Pisarz na pełen etat. No właśnie.

Co nie wyklucza, że można pisać z doskoku. Tylko wtedy ciężko się choćby próbować z tego utrzymać. I tak docieramy do pytania, co kto lubi i woli. Ja, próbując utrzymać się ze swojej pasji i marzenia, ciężko haruję. Ale nie zrezygnowałbym z tej orki na rzecz etatu w biurze.

Anna: Ani ja!

AT: Zauważyłam, że nie jesteście bywalcami tzw. wielkich imprez, nie ma was na galach, zlotach autorów. Potwierdza się stereotyp, że pisarz to dziwak, który najchętniej zaszywa się we własnych czterech ścianach?

Romuald: Ależ ja chętnie – tylko dajcie mi te gale! (śmiech) Ja chyba odbiegam od wielu stereotypów, bo zamiast talentu wolę pracę organiczną, i gale mogą być, ale wolę książkę w księgarni, i nie mam namaszczonego stosunku do swoich dzieł, nie wołam: Patrzcie, jestem artystą! Halo, ja fruwam!. Ale z ludźmi lubię rozmawiać, tylko może nie w atmosferze pompowanego balonu.

Anna: No racja… ja nie przepadam. Chyba mnie wyczułaś. Zawsze mam z tym problem, może nie jestem zbyt towarzyska z natury, może po prostu trochę nieśmiała…? No i organicznie źle znoszę pompę, blichtr i wszelkie splendory. Nie lubię rywalizacji, walki o ogień. Z czytelnikami owszem, chętnie rozmawiam, ale najchętniej kameralnie, na znajomym gruncie. A najlepiej czuję się w swoim lesie – i wśród przyjaciół.

AT: Na zakończenie: Jakie macie postanowienia noworoczne? macie w ogóle jakieś? Warto robić takie postanowienia?

Romuald: Ja nie robię postanowień noworocznych, raczej smętnie przyglądam się tekstom, które miałem napisać w kończącym się roku i myślę: „Może w przyszłym roku, ptaszyno?” Ale że planów więcej niż sił i możliwości, to i tak zwykle kończy się powstawaniem nielotów.

Anna: Też nie robię. Z natury jestem niezdyscyplinowana, więc wolę sobie niczego nie postanawiać. Niepotrzebny mi dodatkowy stres.

AT: Dziękuję Wam za ciekawą rozmowę i życzę Wesołych Świąt i literackich sukcesów na najbliższy rok!

Anna, Romuald: Dziękujemy.

Anna KlejzerowiczAnna Klejzerowicz – autorka, publicystka i fotografka, autorka wielu opowiadań w prasie, głównie o treści społeczno-obyczajowej oraz fantastycznej, autorka zbioru opowiadań Złodziej dusz. Opowieści niesamowite, e-book (wyd. Armoryka, styczeń 2009) oraz Złodziej dusz. Opowieści niesamowite, wydanie papierowe (wyd. Maszoperia Literacka, grudzień 2009), powieści z gatunku kryminał miejski pt. Sąd ostateczny (Wydawnictwo Dolnośląskie, styczeń 2010) i Cień gejszy (Wydawnictwo Replika, marzec 2011), powieści kryminalnej Ostatnią kartą jest Śmierć (Oficynka, wrzesień 2010), opowiadań w antologiach Narracje. 6 opowiadań o Gdańsku i Książki moja miłość, a także licznych artykułów z zakresu historii sztuki oraz zdjęć teatralnych i artystycznych, wieloletnia współpracowniczka Teatru Atelier w Sopocie.

Romuald PawlakRomuald Pawlak – pisarz, autor książek fantastycznych oraz dla dzieci. W ciągu dziesięciu lat opublikował kilkanaście książek – kilka fantastycznych, w tym Inne okręty, Czarem i smokiem czy Wilcza krew, smoczy ogień, powieść historyczną Cabezano, król karłów, kilka książek dla dzieci, w tym Miłka z Czarnego Lasu, który zdobył nagrodę Polskiej Sekcji IBBY jako Książka Roku 2008 dla dzieci, oraz Czapkę Holmesa, nominowaną do dwóch innych nagród. Ostatnio zmienił front – w Naszej Księgarni ukazały się dwie powieści obyczajowe, Póki pies nas nie rozłączy oraz Związek do remontu.

Wywiad oryginalnie ukazał się na blogu Gryzipiórek.