Nie da się ukryć, że fabuła Szaleństwa aniołów nie poraża oryginalnością; jest całkiem odwrotnie: składa się ze znanych nam doskonale schematów. Skrzywdzony przez swojego mistrza młody wojownik, który wraca o wiele potężniejszy niż przed laty – jak zwykle. Wmieszajmy w to jeszcze niezbyt jasne wątki miłosne i nagłe szaleństwo nauczyciela, a dostaniemy fabułę typową dla setek przeciętnych powieści fantasy. Tym, co czyni Szaleństwo aniołów ciekawszym, jest umiejscowienie akcji. Londyn wykreowany przez Griffin jest niesamowicie intrygujący: dzięki zdolnościom czarnoksiężników nawet pisk hamulców samochodu, ledwo zatrzymującego się przed przejściem dla pieszych, jest przesiąknięty magią.
Każda kolejna uliczka, każda kolejna alejka staje się świadkiem coraz dziwniejszych wydarzeń i niewyobrażalnych zbrodni. Griffin naprawdę się popisała, często wykorzystując szczegóły z codziennego życia, aby wywołać w Czytelniku niedowierzanie – klimat jest bardzo mocną stroną powieści i niejednokrotnie maskuje niedociągnięcia fabularne.
Oklaski należą się pisarce także za całkiem niezłe wykorzystanie doskonale widocznego schematu: walki między szalonym mistrzem i młodym wybrańcem. Udało się to głównie dzięki kontrastowi w postaciach protagonisty i głównego antagonisty. Od początku nie miałem wątpliwości, że to Matthew będzie ratował świat, ale nie polubiłem go zbyt szybko: nosi się jak menel, choć nie ma najmniejszych problemów z pieniędzmi, klnie jak szewc, zraża do siebie wszystkich postronnych – nie da się go łatwo zaakceptować. Natomiast Bakker, kiedy spotykamy go po raz pierwszy, wydaje się być wymarzonym dziadkiem: inteligentny, wykształcony, ciepły, sympatyczny – wcielenie dobroci. Tylko motywy obu, ich dążenia i cele, pozwalają nam sądzić, że jest inaczej niż wskazywałyby na to pozory. Gorzej ma się sprawa z postaciami pobocznymi: w tekście musiał pojawić się przyjaciel-zdrajca, okazujący się sojusznikiem fanatyczny wróg i zagubiona kobieta – te wszystkie schematy są zbyt powszechne w podobnych tekstach, aby mogły kogokolwiek zadowolić.
Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie poziom językowy powieści. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się po Szaleństwie aniołów niczego szczególnego w tym aspekcie – a Griffin pokazała naprawdę solidny warsztat. Opisy są dynamiczne i interesujące, nie nużą, zdarzają się nawet fragmenty bardzo efektowne; jeszcze lepsze są dialogi: czasami co prawda trochę pompatyczne, ale zwykle doskonale dopasowane do sytuacji, naturalne. Nawet kiedy czarnoksiężnicy odpływali w skomplikowane opowiadania o swoich motywach i wzajemnych relacjach, nie czułem nudy – lektura cały czas pozostawała płynna i ciekawa. Prawdziwym majstersztykiem są opisy stosunków między Matthew i błękitnymi aniołami. To w nich Griffin pokazała kunszt i wręcz mnie nimi oczarowała.
Szaleństwo aniołów to swoisty paradoks: jest to powieść klimatyczna, z całkiem solidnymi postaciami, dobrze napisana, ale brakuje jej tego, co powinien mieć dobry tekst przygodowy: naprawdę wciągającej fabuły. Jeśli jednak ciepło wspominacie opowieści takie jak Nigdziebądź czy Tajemna historia Moskwy – powinniście być z Szaleństwa aniołów zadowoleni.
Autorka: Kate Griffin
Tytuł: Szaleństwo aniołów
Wydawnictwo: Mag
Data wydania: styczeń 2011
ISBN: 978-83-7480-196-6
Liczba stron: 560
Wymiary: 135 x 202 mm
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Gatunek: urban fantasy