Rzut oka na okładkę i pierwsza myśl: wygląda obiecująco. Nieco kiczowata, lecz całkiem klimatyczna grafika, sporo znanych nazwisk twórców zagranicznych i krajowych, słowem: zapowiedź antologii, przy której kolana będą klekotać, zimna gula podejdzie do gardła, zaś zwieracze będą trzymać się ostatkiem sił. Tyle teorii. Jak natomiast przedstawia się praktyka? No cóż… może miałem zbyt wygórowane oczekiwania względem 15 blizn (zapewne efekt lektury kilku naprawdę znakomitych zbiorów opowiadań), jednak fakty są takie, że największa blizna, jaką pozostawiła po mnie tak książka, to szrama na mózgu i płacz za zmarnowanym potencjałem na świetnego składaka…

Wydawnictwo nie wyciągnęło wniosków z zarzutów, jakie padały pod adresem wydanych wcześniej 11 cięć – pierwszego „tomu” antologii – w związku z nierównym poziomem tekstów. Jeśli ktoś miał wrażenie, iż opowiadania w zbiorze dobierano według nazwisk (a nie poziomu utworów), czytając 15 blizn prawdopodobnie dojdzie do podobnego wniosku. Dla mnie osobiście zagłębianie się w lekturę przypominało jazdę na rollercoasterze: raz szaleńcza jazda w dół, pośród kwiku i wrzasku dziatwy, z żołądkiem wywracającym się na lewą stronę, a za chwilę powolne pięcie się w górę, podczas którego absolutnie nic się nie dzieje. Inna refleksja, jaka przychodzi do głowy podczas czytania jest taka, że klasyka nadal trzyma się mocno. Lata mijają, technologie się zmieniają, a w opowiadaniach grozy nadal możemy znaleźć elementy, którymi dżentelmeni straszyli wieczorami nadobne panny: diabły, morderców, duchy, siły nieczyste, nieumarłych i resztę trupy z cyrku grozy. Dziwi trochę takie przywiązanie do żelaznego kanonu i konsekwentne obieranie perspektywy zewnętrznej; czy wynika to z woli ludu uważającego, że nie ma nic lepszego niż zamaskowany morderca z maczetą, czy też może to kwestia przywiązania do sprawdzonych rozwiązań, próba zabawy konwencją i schematami? Trudno orzec. Nie da się także ukryć, że większość autorów prezentuje mocno spolaryzowany świat: strona mroku jest obrzydliwa, perwersyjna, żądna krwi i przemocy, ta jasna – niewinna, prawa, racjonalna i zupełnie nieprzygotowana na inwazję zła. Uwiera to zwłaszcza w tekstach pisarzy zagranicznych, choć i polscy twórcy mają niekiedy z tym problem. Oczywiście należy wziąć pod uwagę specyfikę horroru – przełamywanie tabu, jego transgresyjność i antyracjonalność – ale momentami taki konsekwentny podział mocno uwiera i aż się prosi o jakąś ambiwalencję…

Ale dość mędrkowania –  czas przejść do rzeczy najważniejszej: samych tekstów. Spójrzmy więc, jakież to blizny pozostawili zgromadzeni w antologii autorzy…

Na dzień dobry mamy Pokój z widokiem na koniec Dawida Kaina. Z początku wybór tego tekstu na otwarcie wydał się nietrafiony: to historia człowieka, który osiągnął sukces, lecz czuje się absolutnie pusty w środku. Ot, dylematy zdegenerowanego burżuja. Jednak im dalej w las, tym lepiej: wstępna skrajność bohatera przegrywa z całkiem niezłymi opisami i rosnącym uczuciem napięcia, jakie towarzyszy czytelnikowi wraz z odkrywaniem „prawdy” o pokoju. Tekst nie wybijałby się jednak poza przeciętność, gdyby nie pointa: niejednoznaczna, ciekawie rozegrana, nieco schizofreniczna. Ta ratuje całość. Gorzej sprawa wygląda z Tuż za tobą Ramseya Campbella. Pisarz sięga tutaj po sprawdzony patent nawiedzonego budynku (Lśnienie się kłania), za miejsce akcji obierając szkołę – placówkę samą w sobie budzącą strach. Niestety, historia zemsty zza grobu i niszczycielskiego wpływu zmarłych na życie rodziny nie powala – głównie ze względu na straszliwe przejaskrawienie postaci i kulejącą logikę. Szkoda tym bardziej, że miejscami autorowi udaje się wytworzyć jako takie napięcie oczekiwania na to, co nastąpi za chwilę.

Wrażenie robi natomiast tekst Pawła Palińskiego Czym jest jasnookie dziecko? Pomysł na fabułę zalatuje nieco Cronenbergiem, ale został doprawiony odrobiną mistycyzmu; bohaterowie – co prawda dość jaskrawo sobie przeciwstawieni – skonstruowani są jednak tak, by igrać z oczekiwaniami czytelnika (choć moim zdaniem pisarz nieco zbyt szybko odkrywa karty Monroe’a). Autorowi udało się zbudować napięcie, które rośnie z każdą chwilą, rozbrzmiewając pod czaszką wciąż powtarzanym pytaniem co teraz będzie?; należy dodać do tego jeszcze dobry styl, pełen plastycznych opisów, nawet jeśli momentami lekko egzaltowanych i wydumanych. Dla mnie – zdecydowanie jeden z lepszych i ciekawszych tekstów w zbiorze. Dobry poziom podtrzymuje pełna czarnego humoru Opowieść z Owczej Łąki Jacka Ketchuma – opowiadanie, które w skrócie można nazwać „horrorem nieudacznika”. Brak tu wątków paranormalnych: zostaje nam przedstawiona historia odstręczającego faceta, wyróżniającego się głównie tym, że wszelkie nieszczęścia walą mu się na głowę, on zaś ani na moment nie traci umiejętności nokautowania świata swoją ironią i nieposkromionym sarkazmem (sposób, w jaki Stroup rozprawia się z konwencjonalnymi zwrotami ma w sobie socjopatyczny urok). Ketchum bawi się literaturą, żartuje z grafomanów, wydawców i siebie samego, potrafi też napisać zarówno niezły dialog, jak i świetny opis. Jedyne, co mi nie pasowało w czasie lektury, to tłumaczenie – trudno orzec, czy to kwestia oryginalnego tekstu, ale miałem wrażenie, że tłumacz specjalnie wybiera do utworu co wulgarniejsze epitety i określenia (ten sam problem zauważyłem także w Matce Edwarda Lee). Rozumiem, że teksty z nurtu exploitation rządzą się swoimi prawami, ale mimo wszystko wypadałoby wziąć poprawkę na nasz język, który w kwestiach opisu sfery erotyki jest żałośnie ubogi i wulgarny.

Zasiedlenie Roberta Cichowlasa nie zrobiło juz na mnie takiego wrażenia, choć przyznam, czytało się je całkiem przyjemnie. Ów mariaż horroru i SF nie poraża może oryginalnością pomysłu, ale całkiem niezły styl autora w pewien sposób to rekompensuje. Mam też wrażenie, że – poprzez użycie wątku biblijnego w tekście – jego wartość nie leży w tym co zostało napisane, ale raczej w tym, co implikuje. Taka trochę zajawka czegoś ciekawszego. Nie da się tego powiedzieć o opowiadaniu Grahama Mastertona Korzeń wszelkiego zła. Stary wyjadacz eksploruje tutaj temat demonów i opętań, ale sposób w jaki to czyni nie budzi jakichś żywszych emocji. Raz, że sama opowieść jest dość sztampowa (i lepiej prezentuje się w wersji rysunkowej z Piekielnych Wizji, z grafiką Krzysztofa Ostrowskiego), dwa, że jej zakończenie jest przewidywalne i mocno naiwne, zwłaszcza w swym zachodnio-europejskim uwielbieniu dla idei wolności, tolerancji i równości. Sytuację trochę – ale tylko trochę – poprawia Stefan Darda i jego Spójrz na to z drugiej strony. Głównym problemem tego tekstu – skądinąd całkiem sprawnie napisanego, jeśli chodzi o język – jest jego przeładowanie: telepatia, szalony morderca, zemsta za nieznane czyny, duchy, a do tego jeszcze rozpad rodziny – w ten barszcz wrzucono za dużo grzybów. Na dodatek Darda na własne życzenie niweczy napięcie, jakie udaje mu się zbudować: nie dość, że nie wiadomo po co zmienia w miarę realistyczne opowiadanie w opowieść o duchach, to jeszcze momentami gdzieś gubi się logika – czytając Spójrz na to z drugiej strony, można dojść do wniosku, że niemal każdy sąsiad podgląda głównych bohaterów, zna ich zwyczaje i w odpowiedniej chwili przybędzie na ratunek, niczym królik wyciągnięty z kapelusza.

Matka Edwarda Lee to mocny strzał między oczy: mamy ostry język, sporo seksu, nieco obrzydliwości, trochę tajemnicy… i w zasadzie to tyle. Oto w małym miasteczku pojawia się beczka z dziwną substancją, a potem… potem jest zabawa, włącznie z obciąganiem w samochodzie i czarną mazią wylewającą się z pochwy. Nie da się ukryć, że momentami Matka jest niesmaczna, czy nawet obrzydliwa, ale poza tym w zasadzie nie wywołuje jakiś głębszych emocji. Co najwyżej każe się zastanowić, czemu w amerykańskich opowiadaniach to zazwyczaj kobieta zwala mężczyźnie piekło na łeb. Nie powala także Amator Kazimierza Kyrcza Jr. – chyba najsłabszy z polskich tekstów. Niby wszystko jest w porządku – rośnie napięcie, spirala nienawiści kręci się w najlepsze, po czym w finale mamy kolejnego królika z kapelusza, pojawiającego się ex machina. Zapewne miał to być element zaskoczenia, ale moim zdaniem takie rozwiązanie położyło tekst zupełnie. I to nawet mimo odwołań filmowych. Zaś Terapeuta Morta Castle’a… według mnie tego opowiadania nie powinno tu być, a jeśli już – nie w takim kształcie. Zaprezentowana historia to dobry materiał na opowiadanie łączące horror z powieścią obyczajową, tyle że Castle zupełnie tego nie wykorzystał. Zamiast zatopić się w rozmyślaniach bohatera i obserwować jego powolny rozpad, zaserwował małą prezentację przywiązania Amerykanów do wszelkiego rodzaju terapeutów, na dodatek z nieco zwietrzałą puentą.

Ale tę przeprawę przez dolne stany średnie w całości rekompensuje Aleksandra Zielińska w opowiadaniu Ostatnie kuszenie Ewy Betulew, w którym można zauważyć silne inspiracje Mistrzem i Małgorzatą, choć Woland Zielińskiej jest bardziej skłonny do stosowania środków wpływu bezpośredniego. Tekst jest nieco absurdalny i odrealniony, zupełnie jakby prezentowany w nim Kraków znajdował się po drugiej stronie lustra, w którym tylko ludzkie ułomności są niezmienne. Pisarka przy pomocy lekko oldscholoowego diabła pokazuje, że pycha i bezwzględność nigdy nie przemijają, zaś człowiek był i będzie istotą podatną na wątpliwości i pokusy. Jest to niewątpliwie jedno z moich ulubionych opowiadań w zbiorze, choć z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu lekko zdystansowany styl i niektóre pomysły, przypominające wystudiowany, surrealistyczny obraz. Pozytywne wrażenie pozostawia po sobie również kolejny tekst – Ménage a Trois F. Paula Wilsona. Zamknięty w ramę opowiadania kryminalnego, okazuje się świetnie napisaną historią młodego mężczyzny pracującego u pewnej ekscentrycznej i tajemniczej starszej kobiety, w której posiadłości zaczynają się dziać rzeczy dziwne i trudne do ogarnięcia rozumem. Pomysł nie nowy, ale autor całkiem nieźle dozuje napięcie, rozgrywając konflikt między starą panią Gati a młodym dozorcą, aż do zaskakującego finału. Pisarz całkiem dobrze radzi sobie także z językiem – nie ma tu niepotrzebnego seksu czy nadmiernej przemocy, a tylko gęstniejąca atmosfera.  

Ciepłe odczucia żywię także do Końca miasta Jacka M. Rostowskiego – opowiadania sprawnie napisanego i całkiem klimatycznego. Historia „dyskusji” dwóch aniołów jest nieco zamotana (zwłaszcza, gdy nie czytało się pierwszej części, zamieszczonej w 11 cięciach), ale potrafi zaciekawić pomysłem – choćby tym dotyczącym natury konfliktu, opierającego się na czymś więcej niż podział czarne – białe. Średniaczek, ale mocny.

Wreszcie dwa opowiadania, które wydały mi się niezwykle ciekawe, choć z odmiennych powodów. Twitterowanie z Cyrku Umarłych Joe Hilla – zgodnie z tytułem – jest napisane w formie… wpisów z twittera. Dziwne? Ano dziwne, ale sprawdza się całkiem nieźle. Tekst rozwija się powoli, ale sukcesywnie, atmosfera gęstnieje, a wraz ze strachem rośnie poziom groteski – ale cóż się dziwić, skoro chodzi tu o cyrk z umarlakami? Autor ładnie wygrywa konflikt między racjonalnością ludzi epoki Facebooka i kina zombie a namacalną grozą. Przy okazji uchyla sobie także malutką furtkę a propos zakończenia: czy to wszystko zdarzyło się naprawdę? A może to jakiś chory rodzaj reklamy? Tu już trzeba się samemu przekonać – zwłaszcza, że opowiadanie jest dobrze napisane, i zawsze może służyć jako argument za twitterowaniem. W końcu zombie mogą być wszędzie, prawda?

Łukasz Śmigiel zaprezentował  z kolei Mściciela krwi – opowiadanie należące do uniwersum Decathexis i opowiadające o kolejnej sprawie detektywa Doomsday’a Capelbota. W moim przekonaniu może powalczyć z Ostatnim kuszeniem Ewy Betulew i Opowieściami z Owczej Łąki o miano najlepszego tekstu w antologii. Jako jeden z nielicznych Śmigiel podszedł do sprawy z poczuciem humoru: zaserwował groteskową wizję świata opartego na kulcie cierpienia i śmierci, wrzucił doń detektywa przypominającego monstrum Frankensteina (tylko brzydsze), doprawił to zwrotami akcji, makabrycznymi zagadkami, czarnym humorem i niezłymi dialogami, potem wstawił do piekarnika i podał czytelnikowi na talerzu zabawną, trzymająca w napięciu opowiastkę o tym, że kobiecy powab potrafi być wyjątkowo niebezpieczny. Bardzo dobre zamknięcie zbioru.

15 blizn to rzecz straszliwie nierówna: obok tekstów znakomitych mamy też ledwie przeciętne lub słabe; ciekawe pomysły i gra ze schematem sąsiadują ze sztampą i mizernością. W efekcie trudno jednoznacznie ocenić tę antologię. Na pewno sięgną po nią miłośnicy literatury grozy (zwłaszcza, że opowiadania są nie tylko świeże, jeśli chodzi o datę powstania, ale także wcześniej w Polsce niepublikowane), pytanie tylko czy osoby, które czytają horrory od święta, także? Jakoś w to wątpię. Mimo wszystko umiarkowanie zachęcam do lektury, jako że w moim odczuciu liczba tekstów in plus przewyższa tą in minus. Czy to wystarczający powód do zakupu – zdecydować musicie już sami.

Tytuł: 15 blizn
Autorzy: Joe Hill, Jack Ketchum, Stefan Darda, Paweł Paliński, Edward Lee, Jacek Rostocki, Mort Castle, Robert Cichowlas, Dawid Kain, F. Paul Wilson, Aleksandra Zielińska, Kazimierz Kyrcz Jr, Ramsey Campbell, Łukasz Śmigiel, Graham Masterton
Data premiery: 26 września 2011
ISBN: 978-83-7674-136-9
EAN: 9788376741369
Liczba stron: 420
Cena: 34,90 zł
Wydawca: Replika
Gatunek: horror, opowiadania