Lem wielkim pisarzem był – chciałoby się zakrzyknąć, parafrazując cytat z dzieła Gombrowicza – i czyniłoby się to bez śladu ironii. No bo jakże inaczej? Ogromna spuścizna literacka i filozoficzna, nowe wydania książek, informacje o kolejnych adaptacjach filmowych, nie wspominając już o tych wszystkich osiągnięciach cywilizacyjnych, których pojawienie się ekstrapolował pisarz – to robi wrażenie. Lema się czyta, o Lemie się mówi i pisze, Lema się zna. Oczywista oczywistość. Gdyby było inaczej, recenzowana tutaj książka, ten niezwykły hołd dla autora Solaris, nigdy by nie powstała, czyż nie?

Tymczasem już na początku Wstępu, jaki do antologii napisał Jacek Dukaj, zostajemy sprowadzeni na ziemię, a nasz hurraoptymizm przygaszony. „Czy Głos Lema rzeczywiście wykorzystuje znaną markę – czy też raczej stara się ją dopiero stworzyć, odtworzyć?”. Pytanie z pozoru niemal obrazoburcze, zwłaszcza w kontekście nawału informacji, jakie o Lemie pojawiają się w mediach, jednak Dukaj szybko pokazuje, że wszystko to tylko fasada. Tak naprawdę autor Solaris czy Szpitala przemienienia, pisarz pewnego pokolenia, w dzisiejszych czasach dla młodych miłośników literatury jest czymś nieznanym, efemerycznym, trudnym do określenia – twórcą infantylnych opowiastek, napisanych ciężkim i skomplikowanym stylem – czasami nawet starym ramolem, odnajdującym swe miejsce między Norwidem a Żeromskim. Czy to wina zbyt wczesnego zetknięcia się z jego prozą, a może zbyt małej wrażliwości sprawia, że dzisiaj nawet fantaści rzadko są obeznani z dziełami Mistrza? Dukaj dokonuje wiwisekcji tego stanu, ale nie daje jednoznacznej odpowiedzi – bo czy da się takową otrzymać? Czym jednak w takim razie jest Głos Lema – laurką złożoną literackiemu ojcu (lub dziadkowi), hołdem, próbą zdobycia twierdzy, jaką wzniósł autor Cyberiady?

Trudno jest „pisać Lemem”, tym bardziej, że pisarz nie miał jednego stylu czy konkretnego zakresu zainteresowań – jak kameleon zmieniał kolory i wcielenia. Głos Lema miał być w zamierzeniu próbą konfrontacji z karkołomnym pytaniem: jak pisałby Lem, ten ze swoich „złotych czasów”, gdyby przyszło mu tworzyć dzisiaj, w dobie światłowodów oplatających glob i iPhonów. Czy grono autorów, których teksty znalazły się w antologii, wyszło z tego pojedynku zwycięsko? Trudno to jednoznacznie określić. Z pewnością udało im się coś innego: zdołali pokazać, iż utwory Lema nadal zapładniają wyobraźnię, tkwią tam nieustępliwie, przybierając kształty zależne od tego, w czyim umyśle się zagnieździły. Bo czy fakt, iż pisarz autor stworzył opowiadanie takie, a nie inne, nie oznacza, iż znalazł on swego własnego Lema, swój własny ślad na jednej z setek dróg, jaką wytyczył wędrujący wciąż przed siebie mistrz?

Każdy z autorów obrał własną ścieżkę: jedni sięgają wprost do przepastnego wora z twórczością autora Edenu, drudzy ledwie podglądają go przez dziurkę od klucza; część zagłębia się w wykreowane przezeń światy, podczas gdy inni samego Lema zmieniają w bohatera wykreowanych przez siebie fikcji. Różnorodność w podejściu do literackiego spadku po Mistrzu – w stylu i podejmowanych tematach – niewątpliwie jest jedną z największych zalet antologii: każdy, kto sięgnie po Głos Lema, z pewnością doceni ten szeroki wachlarz możliwości, jakie daje SF.

W zbiorze znajdzie się więc miejsce dla Trzynastu interwałów Iorri Krzysztofa Piskorskiego – opowiadania o czasach, gdy wszechświat umiera, przegrywając z nieubłaganym procesem entropii, a rozliczne rasy, sprzężone z potężnymi, sztucznymi inteligencjami, starają się uratować każdą informację o przeszłości. Jednak tuż obok tego gęstego i momentami dość ciężkiego tekstu przysiadł Rafał W. Orkan, którego Księcia Kordiana księżycowych przypadków część pierwsza i najprawdopodobniej ostatnia wygląda niczym żywcem wyjęta z lemowskiej Cyberiady, wraz z jej urokliwością, humorem i ludzkimi przywarami ukrytymi pod maską obcych form życia. Orkan nie dokonuje zbyt głębokiej analizy, zadowalając się głównie opisem, zaś podkolorowanych ludzików łatwo rozpoznać, nie odbiera to jednak tekstowi czaru i mocy. Za chwilę jednak następuje zupełna zmiana klimatu, gdy Andrzej Miszczak w Porywie prezentuje znaną historię katastrofy statku kosmicznego Albatros, tym razem przedstawioną z perspektywy załogi tytułowego Porywu – maszyny przejętej przez inteligentne androidy. Czy rzeczywiście cele i logika maszyn tak mocno odbiega od ludzkiej, a wszelka solidarność schodzi na dalszy plan w obliczu zagrożenia? Mała, momentami gorzka pigułka, obleczona w klimat retro space opery. Dla równowagi w Stanlemianie Wojciech Orliński serwuje nieco sensacji i zabiera czytelnika w wirtualny świat, w którym zawodowy gracz – niczym specjaliści od snów w Incepcji – nurkuje w sztucznym bycie, aby odebrać pieniądze zarobione przez klienta. Kłamie, kombinuje, a gdy trzeba – także zabija. Zaś po wyjściu z gry sięga po tytułowe lemiany – przedmioty, które niczym upadający bączek mówią, czy otaczająca go rzeczywistość jest prawdziwa. A jeśli ktoś poczuje się zmęczony kosmicznymi statkami i akcją, poczuje ulgę przy Telefonie Rafała Kosika. Ale tylko przez chwilę: wcześniej czy później da się zassać przez mocną i pełną emocji historię kobiety, której mąż prawdopodobnie zginął w katastrofie lotniczej, a ona coraz bardziej pogrąża się w marazmie i paranoi, aż do zaskakującego finału, w którym już nic już nie wydaje się takim, jakie było.

Doprawdy, dużo miejsca można by poświęcić na opisanie wszystkich zgromadzonych tekstów i tego, w jaki sposób podchodzą one do spuścizny Lema. Joanna Skalska – jedyna kobieta w gronie – w opowiadaniu Płomieniem jestem ja prezentuje mityczny „pierwszy kontakt”, który okazuje się wcale nie tak spektakularny i owocny, jak wielu się spodziewało; przypomina raczej kiepski, wyjątkowo gorzki żart, przynoszący więcej problemów, niż pożytku. Janusz Cyran w Słońcu Królu sięga do jednej z recenzji Lema, napisanej na podstawie nieistniejącej książki, proponując czytelnikowi nieco oniryczną i pokrętną opowieść o Pascalu i skrytej za murem absurdalnej namiastce Francji. Paweł Paliński w Blasku gotuje zaskakujący i sycący gulasz, w którym miesza science fiction z kryminałem, a Lem nafaszerowany jest Dickiem i doprawiony Kafką, zaś Jakub Nowak w Rychu spekuluje, co by się stało, gdyby pewien znany, amerykański pisarz, przekonany o tym, że FBI i KGB inwigilują jego osobę a Stanisław Lem nie istnieje, nagle został zmuszony do wysłuchania Głosu Pana… Jak widać, każdy znajdzie tu coś dla siebie: zarówno zwolennicy twardego SF, jak i fani humorystycznych opowiastek z drugim dnem oraz miłośnicy opowieści niekoniecznie spektakularnych pod względem niesamowitych zdarzeń, ale przepełnionych emocjami i goryczą.

Co do mnie zaś… z pewnością wyróżniłbym opowiadanie Filipa Haki Opowieści kosmobotyczne Dominika Vidmara. Cały tekst, skonstruowany na zasadzie wpisów encyklopedycznych, jest swoistego rodzaju przejażdżką przez twórczość Lema, jego postacie, motywy, pomysły. Znajdziemy podobnego rodzaju refleksje nad ludzkim zachowaniem, warunkowanym przez biologię, diagnozę stanu współczesnej fantastyki, przekonanie o zacofaniu ludzkości w stosunku do innych ras, a wszystko to podane z takim samym ładunkiem ironii i humoru, jaki można było dostrzec na przykład w Dziennikach gwiazdowych. Haka przejawia podobnego rodzaju egzystencjalny sadyzm co twórca Solaris w prezentowaniu tych wszystkich uwag; nie sposób im jednak odmówić celności i uroku. Nie bez znaczenia jest fakt, że w opowiadaniu znalazło się miejsce również dla samego Lema – wielbiciele z pewnością dostrzegą, w jakim „ciele” się ukrył. Bardzo przypadł mi do gustu również Zakres widzialny Wawrzyńca Podrzuckiego, mocno korespondujący z Edenem. Pisarzowi udało się połączyć oszczędny styl ze sprawnie budowanym napięciem: historia ma wszystko, co potrzeba – zagadkę, konflikt, nagłe zwroty akcji i niejednoznaczny finał, a nad tym wszystkim góruje gorzka konstatacja o ograniczeniach ludzkiego umysłu. Rzecz dziwna – od dawna wiadomo, iż człowiek nie potrafi wyjść poza schematy myślowe, procesy jeszcze niewyjaśnione będzie tłumaczył zjawiskami sobie znanymi, a mimo to nadal pozwala, by umysł go oszukiwał. Jak w takiej sytuacji odróżnić to, co naprawdę widzimy, od tego co pragniemy dostrzec? Sprawnie napisany, wciągający tekst. Zresztą… będąc szczerym, podobne słowa można by napisać o niemal każdym utworze w Głosie Lema. W zasadzie tylko Lalka Alexa Gütsche nie przypadła mi do gustu – wydała mi się nieco zbyt sentymentalna, pozbawiona napięcia i jakiejś mocnej puenty (choć wizja nadal istniejącego ZSRR, organizującego loty w kosmos jest bardzo urokliwa).

Od dawna nie miałem takiego problemu z oceną ksiązki, jak w przypadku Głosu Lema. Nie z powodu poziomu tekstów – trafiają się zarówno rzeczy świetne (Zakres widzialny, Opowieści kosmobotyczne Dominika Vidmara, Księcia Kordiana księżycowych przypadków pierwsza i prawdopodobnie ostatnia), jak i nieco gorsze (Lalka, Stanlemian), jak w niemal każdej antologii. Trudno jednak odpowiedzieć na pytanie, czy pisarzom udało się w jakiś sposób wydestylować „czystego Lema” i na jego podstawie zabawić się w pisarską ekstrapolację, która mogłaby być prawdopodobna. Ja skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że raczej nie – mam wrażenie, że twórca Szpitala przemienienia jest jednym z tych autorów, którzy mając do wyboru dwie drogi, poszliby trzecią, choćby robiąc podziemny tunel. Nie zmienia to jednak faktu, że Głos Lema – jako wyraz szacunku dla pisarza, dowód jego siły oddziaływania na kulturę współczesną, ale także jako antologia opowiadań – nadal robi wrażenie: jest różnorodnie, soczyście i w dobrym stylu. Książka stanowi również dowód, że Lema można odczytywać na wiele sposobów – od autora SF, poprzez ironistę, aż po filozofa. O ilu twórcach można to powiedzieć? Warto przeczytać Głos Lema – jeśli już nie ze względu na pisarza, któremu jest poświęcona, to przynajmniej dla kilku świetnych tekstów.

Tytuł: Głos Lema
Autor: Antologia
Projekt okładki: Rafał Kosik
Seria: Science Fiction z plusem
Wydawca: Powergraph
ISBN: 978-83-61187-32-5
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 552
Cena: 39 zł
Data premiery: 21 października 2011