Młody Vince, pracujący jako elektryk w niezbyt bogatej dzielnicy prosi o danie mu szansy. Rodzinne problemy finansowe i zastawiony dom to niezbyt dobre perspektywy na przyszłość dla dwudziestolatka. Niefortunny przypadek sprawia, że do chłopaka „uśmiecha się” szczęście. Naiwny bohater staje się posiadaczem tajemniczej koperty i przejmuje tożsamość jej zmarłego właściciela. Nie ma wtedy jeszcze pojęcia, co go czeka. Ślepo wypełnia instrukcje zawarte w liście przewidując, że zaprowadzi go to do dużych pieniędzy. Nie myli się, ale nie zdaje sobie sprawy, jak wysoka jest stawka. Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a ten kto to wymyślił miał w dużej mierze rację.
Thriller w reżyserii Géla Babluani skierowany jest raczej do widza o mocnych nerwach. Perfidne zabijanie z zimną krwią nie przemówi do miłośników komedii czy filmów obyczajowych. Sam pomysł jest ciekawy, ale wykonanie niczym szczególnym nie zachwyca. Prosta, często przewidywalna fabuła, przeciętne dialogi i mało chwytliwa muzyka, obraz ginie w morzu lepszych produkcji.
Na uwagę zasługuje doborowa obsada: Jason Statham, Mickey Rourke, Ray Winstone, Michael Shannon, Sam Riley i Curtis Jackson znany bardziej jako 50 Cent. Żaden z nich jednak nie wyróżnia się grą aktorską, za wyjątkiem brytyjskiego aktora Rileya, który świetnie wczuł się w rolę Vince’a. Bohater przeżywa ogromną przemianę z przestraszonego, zlanego potem, nieumiejącego załadować broni młodzieniaszka w zdeterminowanego i chcącego za wszelką cenę przeżyć zwycięzcę ruletki. A jak się później okazuje okazuje dość cwanego i wyrafinowanego.
W zasadzie z góry można było założyć, że główny bohater wytrwa do końca. Laik w grze i to jeszcze z pechowym numerem 13, ale to właśnie on uchodzi z życiem i wygrywa fortunę.
Przewidywalny był też finał, który dla bohatera jak i dla widza nie był zaskoczeniem. Zaprezentowane rozwiązanie było co prawda znakomicie zainscenizowane, ale nie tego życzyliśmy Vince’owi.
Mroczny thriller, określany jako undergroundowa wersja „Niezniszczalnych” jest dość oryginalny, ale nie należy do filmów, które trzeba obejrzeć obowiązkowo. Nie jest to kino łatwe, miłe i przyjemne, a z pewnością daleko mu do najwyższej półki. Co ciekawe, film można zobaczyć również w francuskiej, prawdopodobnie o wiele ciekawszej wersji pt. „13 Tzameti” również w reżyserii Géla Babluaniego.
Ocena: 4/10
Autorką recenzji jest Anna Grzymkowska.