Watch a nightmareOd dłuższego czasu trwa w najlepsze trend, którego do końca nie rozumiem. Jeden po drugim, niczym trupy wyciągane z szafy, na ekrany powracają bohaterowie popkultury, wykreowani w latach osiemdziesiątych. Kolejni reżyserzy i scenarzyści, przeświadczeni o swojej misji i umiejętnościach, mocują się z klasycznymi fabułami, starając się je zreformować, odmłodzić, ulepszyć czy też – nie daj Borze Wszechlistny – urealistycznić. Niewielu udaje się stworzyć film, który nie byłby średniakiem, niezmiernie zaś rzadko zdarza się, aby remake mógł bez wstydu stanąć obok oryginału. Osobiście uważam, że tego typu działania są pozbawione sensu i przypominają zabawę w doktora Frankensteina: próbę ożywienia czegoś, co umarło, przeniesienia w nowe czasy bohaterów, którzy wiązali się z konkretną epoką i estetyką, a których sylwetki trwale zapisały się w popkulturze. Efekty starań twórców najczęściej pozbawione są tego określonego rodzaju kiczu i dystansu, jaki charakteryzował produkcje w rodzaju Piątku 13 czy Teksańskiej masakry piłą mechaniczną, zamiast tego oferują więcej powagi, więcej brutalności i więcej realizmu (zupełnie jakby był on potrzebny).


Te mankamenty podziela również nowa wersja Koszmaru z ulicy Wiązów. Reżyser, Samuel Bayer, z pewnością marzył o remake’u, który mógłby stanąć w szranki z klasyczną serią Wesa Cravena, i włożył w produkcję wiele wysiłku, ale rezultat nie jest zadowalający. Nowe przygody Freddy’ego Kruegera to w gruncie rzeczy Koszmar z ulicy Wiązów w wersji dla nastolatków, urodzonych w połowie lat 90., dla których pierwsza część serii jest prehistorią i kiczowatą ramotą, nadającą się do wyśmiania, ale niekoniecznie do oglądania w gronie znajomych. Starsi fani, dla których Freddy nie ma tajemnic, nie znajdą w filmie Bayera nic nowego (poza charakteryzacją głównego antagonisty), odczują natomiast brak elementów, które wydawały się dla tego tytułu esencjonalne.

Ale na początku powiem, co mi się w filmie podobało. Od strony technicznej trudno mi się do czegokolwiek przyczepić: efekty specjalne, choć niekoniecznie wyszukane, nie wyglądają sztucznie i nie epatują zbytnim efekciarstwem, ale wydaje mi się, że krwi leje się zdecydowanie zbyt mało. Należy oddać sprawiedliwość operatorowi – odwalił całkiem niezłą robotę i choć zdarzały się momenty, kiedy coś zgrzytało, to niwelowały je chwile, gdy z przyjemnością oglądało się ciekawie zaaranżowane kadry. Za duży plus uważam także grę Jackiego Earle Haleya, występującego w roli Freddy’ego. Aktor, znany przede wszystkim z rewelacyjnej roli Rorschach w filmie Watchmen, całkowicie wykorzystał możliwości, jakie dawała mu postać (oczywiście w granicach określonych przez scenariusz, bardzo zachowawczy i ograniczający zresztą). Nowy Krueger, poza zmienioną charakteryzacją (paskudną moim zdaniem) stał się facetem zdecydowanie poważniejszym i bardziej bezpośrednim, od zabaw z ofiarami woli klasyczne wyjścia z cienia, połączone najczęściej z głaskaniem za pomocą swojej sławnej rękawicy. Tym, co nadaje mu nowy wymiar i pozwala patrzeć na niego z jako taką sympatią, to głos Harleya: niski, gardłowy warkot, idealnie pasujący do sadystycznego psychola, jakim jest Freddy. Aż dziw, że w realnym świecie Jackie wygląda na całkiem miłego gościa.
Freddy
Niestety jednak nawet on, przy wszystkich swoich staraniach, nie jest w stanie sprawić, by nowy wizerunek Kruegera wyparł ten stworzony przez Roberta Englunda. Powodem nie jest bynajmniej brak charyzmy aktora, ale ograniczenia scenariuszowe. Z dziwnych dla mnie przyczyn twórcy zdecydowali się na dziwaczne rozwiązanie: otóż pozostawili konstrukcję fabuły żywcem wyjętą z klasycznych slasherów i raz jeszcze opowiedzieli historię psychopaty z ulicy Wiązów. Rzecz w tym, że dla miłośników klasycznego Koszmaru… są to oczywistości; po raz kolejny chce im się wcisnąć historię, którą doskonale znają. Na dodatek pozbawieni są tego, co w przypadku Freddy’ego przyciągało: kiczu i czarnego humoru. U Cravena zabójca nie był po prostu rzeźnikiem wywijającym swoimi nożami, ale facetem z wisielczym poczuciem humoru i estetyki, lubiącym niekonwencjonalne rozwiązania i zabawy w kotka i myszkę z tymi, których ma zaszlachtować. Na jego tle bohater filmu Bayera to pozbawiony wyobraźni ponurak i nawet Haley nie jest w stanie wyciągnąć za wiele z tych kilku nieco bardziej ironicznych dialogów, jakie padają w filmie. Na dodatek pozbawiono film jednego ze swoich głównych walorów: świata snów. Incepcja pokazała, jak duże możliwości drzemią w tym motywie, niezwykle plastycznym i elastycznym. W końcu bowiem jest to rzeczywistość rządząca się całkowicie odmiennymi prawami, gdzie nie istnieje poczucie czasu, a prawa fizyki zostają zawieszone. Idealna sceneria dla pościgu okaleczonego psychopaty za bandą nastolatków. Tymczasem fakt ten nie zostaje należycie wykorzystany – w zasadzie poza dwiema scenami (w przedszkolu i domu Nancy) świat snu zostaje ograniczony do wielkiej, przerdzewiałej fabryki pełnej rur, zaworów i łańcuchów (co zapewne miało być nawiązaniem do tradycji, ale w moim przekonaniu nie do końca przemyślano to rozwiązanie).

Na dodatek kuleje stopniowanie napięcia – ale temu akurat trudno się dziwić. Nie da się zbudować filmu na próbie dotarcia do tożsamości zabójcy w momencie, gdy jego postać jest znana od prawie półwiecza. Owszem, jeśli ktoś nie miał styczności z oryginalnym Koszmarem…, może się wczuć w sytuację nastolatków zaszczutych przez psychopatę, ale horrorowi wyjadacze będą się co najwyżej zastanawiać się, w jakiej kolejności zabici zostaną bohaterowie i w jaki sposób Pan Poparzona Gęba wypruje im flaki. Na dodatek sami protagoniści są mocno irytujący i flegmatyczni (a niektóre ich działania zalatują irracjonalnością), ale i tak nie przebijają swoich rodziców, którzy nawet w obliczu faktu, że ich pociecha może zostać zaszlachtowana przez monstrum z przeszłości, nadal twierdzą, iż Freddy Krueger nie istnieje. Wydaje się również, że twórcom brakowało pomysłu na nieco bardziej wyszukane chwyty: standardem jest złowieszcza muzyka, nagły błysk i uderzenie w wysokie tony. Może i działa to za pierwszym czy piątym razem, ale gdy każdy kolejny newralgiczny punkt wygląda tak samo, można poczuć się rozczarowanym.

W ogólnym rozrachunku nowy Koszmar z ulicy Wiązów zawodzi. Brak w nim pomysłu na fabułę, wyrzucono z niego czarny humor, niepotrzebnie urealistyczniono i dodano powagi. Owszem, oglądało się bez bólu, ale i bez szczególnego zainteresowania – może poza grą Jackiego Earle Harleya, która działa jak magnes. Ale trudno, żeby sytuacja wyglądała inaczej – jak pisałem wyżej, film Bayera skierowany jest raczej do młodzieży, dla której filmy ze złotego okresu kina gore są tylko kiczowatymi bzdurami. Cóż, starzenie nie jest miłe…

{youtube}lo0Oqfy2iI4{/youtube}


Tytuł polski: Koszmar z ulicy Wiązów
Tytuł oryginalny: A Nightmare on Elm Street

Czas trwania: 107 minut
Kraj produkcji: USA

Obsada:
Jackie Earle Haley − Freddy Krueger
Rooney Mara − Nancy Holbrook
Kyle Gallner − Quentin Smith
Katie Cassidy − Kris Fowles
Thomas Dekker − Jesse Braun
Kellan Lutz − Dean Russell
Clancy Brown − Alan Smith
Connie Britton − dr Gwendoline „Gwen” Holbrook
Lia D. Mortensen − Nora Fowles
Julianna Damm − mała Kris
Christian Stolte − ojciec Jesse’go

Reżyseria: Samuel Bayer
Scenariusz: Wesley Strick, Eric Heisserer, na podstawie postaci stworzonych przez Wesa Cravena
Zdjęcia: Jeff Cutter
Scenografia: Patrick Lumb, Craig Jackson, Karen Frick
Produkcja: Michael Bay, Andrew Form, Bradley Fuller, Robert Shaye