Powiedzmy szczerze – pod względem akcji „The Losers” to dość ostra jazda: na dzień dobry dowiadujemy się, że członkowie oddziału Claya to nie byle mięczaki, lecz konkretni wymiatacze, ale nie pozbawieni ludzkich odruchów. Dalej jest tylko lepiej: ucieczka szkolnym autobusem przed nalotem bombowym, mała „sprzeczka” damsko-męska zakończona podpaleniem hotelu, porwanie pancernej ciężarówki za pomocą helikoptera, a wszystko to przetykane licznymi strzelaninami i wybuchami, które są niewiarygodnie wręcz przesadzone, ale ogląda się je nadzwyczaj przyjemnie, podobnie jak potyczki straceńców z najemnikami, którzy najwyraźniej pobierali naukę strzelania u szturmowców imperialnych.
Trudno też nie uśmiechnąć się, obserwując niektóre akcje i słuchając tekstów, jakie padają z ust Claya i jego podkomendnych. Najlepszym przykładem jest chyba moment, kiedy Jansen próbuje wykraść kody dostępu firmy technologicznej i popisuje się swoimi „umiejętnościami” telekinezy lub scena, kiedy Clay i Aisha zawiązują nieco „bliższą” znajomość. Zabawnych bon motów jest tu zresztą całkiem sporo, ale film w żadnym wypadku nie zamienia się w komedię.
Czasem jednak całe to przerysowanie zaczyna irytować, głównie z powodu braku jakiegokolwiek zaskoczenia czy mocnych zwrotów akcji. Fabuła „The Losers” biegnie jak po sznurku, zgodnie z obowiązującymi konwencjami i nie odstępuje ich na krok. Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się na żadną ekstrawagancję w tej materii: bez większego problemu można odgadnąć dalszy przebieg fabuły, gdyż widz jest przygotowany na każdy twist jeszcze na długo, zanim się on pojawi. Odbiera to dużo radości ze śledzenia historii, pozostawiając tylko feerię efektów specjalnych. Trudno też nie odnieść podobnego zarzutu do postaci: ich przewidywalność czasami jest porażająca. Znów nasuwają się porównania z „RED” gdzie ten aspekt rozwiązano zdecydowanie lepiej – owszem, bohaterowie stanowili określone typy w rodzaju „świra” czy „dystyngowanej damy”, lecz ich zachowanie nie było aż tak schematyczne. Na tym tle straceńcy przypominają kartonowe ludziki, pozbawione wszelkiej osobowości i podporządkowane danej z góry roli. Z tego klinczu udaje się wydostać w zasadzie tylko dwóm postaciom: Jansenowi (granemu przez Chrisa Evansa), który jest głównym dostarczycielem humoru, a jednocześnie czymś więcej, niż tylko wygadanym jajogłowym, oraz Maxowi, w którego rewelacyjnie wcielił się Jason Patric, (choć z pewnością nie wszystkim spodoba się jego jawnie karykaturalna interpretacja, zmierzająca ku połączeniu groteski i sadyzmu w jedno). Wiadomość dla facetów – w filmie pojawia się również Zoe Saldana w roli Aishy (i nawet pokazuje nieco ciała), ale dla mnie osobiście nic wielkiego nie zaprezentowała. Drugiej Angeliny Jolie z niej nie będzie.
„The Losers” jest lekkostrawną, pozbawioną głębszej refleksji rozrywką na wieczorny seans przy piwie i chipsach. Rewelacji nie ma, ale z pewnością nie powoduje rozstroju żołądka – pod warunkiem oczywiście, że nie ma się uczulenia na filmy adresowane dla nastolatków, mogących zgorszyć się widokiem kobiecego sutka. W ogólnym rozrachunku film zdecydowanie gorszy od „RED”, ale jeśli komuś film Schwentke się podobał, powinien też być zadowolony z „The Losers”.
Specyfikacja wydania DVD: obraz 16:9, dźwięk 5.1, polski lektor i napisy. Dodatki specjalne: Zoe i Drużyna Potępionych.