Nie patrz w góręFilmów o kinie, w kinie i robieniu kina jest cała masa i nie ma się czemu dziwić. Kinematografia, jako sztuka, jest czymś niesamowitym: medium iluzji, które za pomocą prostej z pozoru rejestracji jest w stanie wytworzyć niemożliwe, zmaterializować ludzkie emocje, zagłębić się w zakamarki duszy i odkryć tam rzeczy, których wielu nie chciałoby widzieć, lub się nimi dzielić. To idealna dziedzina do tego, by się uzewnętrznić, przelać na tworzywo artystyczne wszystkie idee, pomysły czy też koszmary, jakie kołaczą się po głowie. Czasem wychodzi z tego optymistyczna opowieść o esencji kina, jak Lisbon story. Innym razem rezultatem jest historia o twórczych katuszach reżysera, w rodzaju 8 i pół. Bardzo często jednak efektem finalnym jest bzdura pokroju Nie patrz w górę – pozbawiona pomysłu, klimatu i sensu.


Akcja filmu dzieje się w starym, opuszczonym i od lat nieużywanym transylwańskim (sic!) studio filmowym, przypominającym ogródek Draculi, które staje się doskonałą metaforą Nie patrz w górę: skansenu ogranych, przestarzałych i do cna zajeżdżonych pomysłów i schematów. Gdyby ktoś próbował przeprowadzić pobieżną analizę i odszukać zastosowane tutaj chwyty, niewątpliwie szybko wpadłby w intelektualny orgazm z powodu ich nagromadzenia. Czegóż tu nie ma! Złowroga legenda, motywy sataniczne pod postacią przeklętego dziecka, rozpad psychiki spowodowany traumami przeszłości, obowiązkowa długowłosa dziewczyna zawodząca po kątach, mściwy duch, wykańczanie członków ekipy po kolei, wspomniane wcześniej bardzo złowrogie miejsce i niesamowicie pompatyczna, mroczna muzyka. Powiedziałbym, że wrzucono zbyt dużo grzybów w ten barszcz, gdyby nie fakt, że powstała zupa jest cieniutka jak… hm, naleśnik?

Zupełnym nieporozumieniem jest dla mnie chwalenie się na okładce tekstem: „film twórców The Ring i Dark Water”. Przykro mi, ale z wymienionymi produkcjami obraz Fruita Chana wspólny ma tylko motyw oka, który to reżyser pozwolił sobie bezczelnie zerżnąć z wymienionych tytułów. Historia zaprezentowana w Nie patrz w górę jest niespójna i bzdurna, a co gorsza widz potraktowany zostaje jak troglodyta, który przed chwilą wyszedł z jaskini. Po co zostawiać mu miejsce na namysł i refleksję – od razu walniemy rozwiązanie zagadki, tak na początku filmu, biało na czarnym, a co! Nie ma też sensu silić się na jakieś wyszukanie – nie można przecież pozwolić, żeby widz bał się zbyt mocno. Ot, uderzymy w wysokie tony, przetrzymamy trochę jego uwagę (a nuż uwierzy, że coś rzeczywiście się stanie), właczymy niepokojącą muzykę, podrzucimy nieco padliny odpowiednio upiększonej, aby budziła niesmak i jeszcze wpuścimy dużo much. Ludzie nie lubią much, to się będą brzydzić. I wszystko pięknie ładnie… tylko, że to nie działa. Wszystkie te chwyty zostały tak ograne, że mogą przestraszyć dzieci z podstawówki, ale miłośnika gatunku przyprawią tylko o uśmiech politowania nad niezgrabnością zastosowania i brakiem pomysłu na budowanie dramaturgii. Irytację budzi również skłonność partaczenia możliwości urozmaicenia tej banalnej historii. Nie wykorzystano głównego plusa, mianowicie tematyki: bohaterowie kręcą film, ale nic z tego nie wynika – gdyby zajmowali się np. archeologią, nic w zasadzie nie zmieniłoby to w koncepcji filmu. Rozpad psychiki głównego bohatera, reżysera, jest dodany w celu niewiadomym – jego obecność w filmie ogranicza się w zasadzie tylko do kilku wizji zabójstw i mieszania rzeczywistości z własnym majakiem. Aż się prosi, by na koniec nastąpiła wolta, mocny hak, gdzie wszystko okazuje się bzdurą, halucynacją, elementem jakiegoś popieprzonego scenariusza horroru klasy B. No i niejako ten zwrot następuje. Jednak sposób, w jaki zostaje  przeprowadzony, woła o pomstę do nieba. Film grozy nagle przemienia się w paranormalną Modę na sukces, za chwilę przebiera się w ciuszki filmu o schizofreniku, by za moment znów przedzierzgnąć się w horror. Gdzie tu logika? Nie wspominając już o tym, że rzeczony finał jest potwornie wręcz przesłodzony i absurdalny, zupełnie jakby pisał go Paulo Coelho, mając dodatkowo wysoką gorączkę i odpływ weny.

O aktorstwie nie będę się wypowiadał, bo go w zasadzie nie ma. Trudno się zresztą dziwić, gdyż postaci skonstruowane są na podobieństwo makiet: zero emocji, zero dramaturgii, zero wiarygodności. Reżyser – schizofrenik; producent, który mimo kilku trupów chce dalej kręcić niskobudżetowy horror; rzeczone trupy, których zniknięcia wielu nie zauważa, podobnie zresztą jak i manifestacji ducha; bohaterka negatywna, którą można odszyfrować już po pierwszej ekspozycji w kadrze. Szkoda słów i nerwów. Tym bardziej, że od strony technicznej ten film nawet całkiem nieźle się trzyma. Owszem, zdjęcia niczym się nie wyróżniają, dźwięk nie zachwyca, scenografia wydaje się przeraźliwie pusta (zwłaszcza, że akcja dzieje się w zasadzie w jednym miejscu), ale wszystko to nie powoduje odruchu wymiotnego. Ot, wygląda nieźle i nic poza tym, ale na tle całości stanowi to duży plus.

Nie patrz w górę to film – potworek. Dla znawcy będzie nudnym, pozbawionym sensu i napięcia knotem. Dla reszty – produkcją jakich wiele, z papierowymi postaciami, głupią historią i mało spójną akcją. Obraz Chana mogę polecić w zasadzie tylko dwóm rodzajom odbiorców: całkowicie wyposzczonym i bezkrytycznym fanom horroru, którzy za punkt honoru postawili sobie obejrzeć każdy film tego rodzaju, oraz zblazowanym kinomaniakom, którzy potrzebują jakiejś zabawnej produkcji na zakrapianą imprezę. Reszta niech ten film omija.

Reżyseria: Fruit Chan
Tytuł oryginału: Don’t look up
Produkcja: RPA, Japonia , 2009
Czas trwania: 01:25:00
Dźwięk: angielski – DD 5.1; polski (lektor) – DD 5.1
Format: 16:9
Płyta: DVD-9
Występują: Lothaire Bluteau , Kevin Corrigan , Reshad Strik , Eli Roth , Henry Thomas
Sprawdź inne tytuły: Fruit Chan
Dystrybucja: Monolith Video
Napisy: polskie
Dodatki: zapowiedzi, zwiastun


{youtube}S9rD0Z9XYWY{/youtube}