Autobiograficzna powieść Alana Wiedera rozpoczyna się jak scenariusz kolejnego filmu Todda Phillipsa („Kac Vegas”, „Zanim odejdą wody”) – młody, zdolny, bogaty, inteligentny – i, co najważniejsze, żonaty producent telewizyjny, postanawia nadrobić stracony na budowanie kariery czas. Żonę zamienia na wymarzone Porsche, prozę codziennego życia na ekstazę nocnego Los Angeles – w oparach alkoholu i objęciach młodych dam, w których przebiera jak, nie przymierzając, w ulęgałkach.
Jak łatwo się domyślić, zamiast pozwolić Alanowi cieszyć się pełnią życia, los (a dokładniej plotkarski portal w internecie) pokieruje go na inne ścieżki. Na tymże portalu zamieszczono bowiem filmik przedstawiający wokalistę zespołu Limp Bizkit – Freda Dursta, w sytuacji zupełnie niedwuznacznej wraz z anonimową groupie. Niby nic, a jednak złośliwe komentarze internautów i docinki trolli na temat przyrodzenia gwiazdy odbijają się na bohaterze książki potężną emocjonalno-obsesyjną czkawką, zmuszając go (do jakże głębokich) przemyśleń i w końcu maniakalnego zainteresowania własnymi genitaliami.
Bo, ciągnąc dalej raz użyte porównane – Wieder, w przeciwieństwie do Phillipsa, nie ma ani talentu pisarskiego, ani pomysłu na tę książkę, ani Zacha Galifianakisa – ma swoją małą i obwisłą niczym jej główny bohater historyjkę. Bohaterem bowiem wcale nie jest, jakby się mogło zdawać, Alan Wieder – alter ego autora (w 87% jak sam podkreśla). Rzeczywistym podmiotem powieści, jej ośrodkiem, punktem wyjścia i powrotu, jest penis głównego bohatera. Odmieniany przez wszystkie przypadki, nazywany „fiutem”, „kutasem”, „penisem”, a najczęściej „chujem” występuje na kartach memuarów Alana Wiedera znacznie częściej, niż imię bohatera.
Niestety lektura „Roku koguta” mocno mnie rozczarowała. W pierwszym odruchu po przeczytaniu paru pierwszych stron nastawiłem się na powieść błyskotliwą – nie przesadnie, ale jednak. Spodziewałem się, że całość pójdzie dalej gdzieś w stronę historii kumpelskiej, a może obyczajowej komedii z podtekstem erotycznym. Nic z tych rzeczy – Alan Wieder postanowił potraktować audytorium czytelnicze jako globalną poradnię terapeutyczną i wylać na szeroką skalę swoje brudy, swój narcyzm, wyspowiadać się z błędów, wypaczeń i chorobliwej obsesji na punkcie własnych genitaliów… A na dodatek jeszcze na tym zarobić (nawet podał adres maila, gdyby ktoś chciał się skontaktować). W efekcie, po zakończeniu lektury, jako czytelnik czułem się nie tylko w jakimś stopniu oszukany, ale także obciążony i zniesmaczony płytkością i małostkowością postaci, motywacji i zachowań w książce zaprezentowanych. Tym bardziej, że w dopisanym na kolanie epilogu – przepraszam, że właśnie psuję wątpliwą przyjemność tym, którzy mimo wszystko po książkę chcą sięgnąć – sam autor przekreśla wszystkie nauki i wnioski jakie przyniósł mu tytułowy rok koguta.
Pozostaje oczywiście kwestia języka – może i w potocznym języku używa się wulgaryzmów zamiast interpunkcji, ale w literaturze wypada jednak przemyśleć kwestię stosowanego słownictwa (o czym mógł się przekonać niedawno jeden z ex-senatorów – dzięki m.in. słownictwu właśnie jest już „ex-”). Język powieści – mieszanka subkulturowej nowomowy z marynarskimi przyzwyczajeniami – potwierdza jedynie dającą się wysnuć już wcześniej tezę: Wieder nadrabia miną i niewyparzoną gębą braki pisarskie i dojmującą nudę samej powieści.
Autor: Alan Wieder
Wydawnictwo: Wydawnictwo Replika, Replika , Lipiec 2010
ISBN: 978-83-7674-021-8
Liczba stron: 340
Wymiary: 130 x 200 mm
Redaktor: Magdalena Bandurska
Tłumaczenie: Piotr Kuś