Straszliwy widok odbijał się w pomarańczowych oczach Białego Orła. Czuł ostry zapach dymu i krwi. „Wszystko na próżno – pomyślał. – Mogli opuścić miasto i schronić się bezpiecznie w krainie Vahls. Ale mieszkańcy Ahina Sohulu, dumni i zuchwali ludzie, woleli podjąć desperacką obronę, byleby tylko pozostać w mieście…”.
Pseudos obserwował z ukrycia oddziały amorfów i goblinów, nadciągające tłumnie do stolicy krainy Nadesh. Cieszyły go rozpaczliwe krzyki kobiet i płacz dzieci.
Wiedział, że już wkrótce zostanie królem. Powiedziano mu, że podczas ataku zginęli następcy tronu królewskiego, pozostał tylko on: nikt nie domyślał się nawet, że był sprawcą ataku na miasto, wręcz przeciwnie, uważano, że odważnie stanął w jego obronie.
– Rorg, odnalazłeś ich? – zapytał Pseudos.
Stwór skinął głową. Pseudos z posępną miną ruszył schodami prowadzącymi do pałacu.
Biały Orzeł nie mógł spokojnie patrzeć na szaleństwa tego człowieka. Nie chciał oglądać zbrodni, ale nie mógł opuścić tego miejsca. Został wysłany po to, aby opowiedział swemu panu wszystko, co ujrzy.
Pseudos wszedł do sali tronowej. Spojrzał na przepiękne freski i gobeliny na ścianach.
– Trzeba zmienić tu wystrój – mruknął do siebie, przesuwając dłonią po rudawych włosach.
Dotknął palcem ściany z białego marmuru i podszedł do wspaniałego mahoniowego tronu ze złotymi intarsjami. Pieszczotliwie pogładził aksamitną purpurową poduszkę i westchnął z zadowoleniem. Roześmiał się, a echo jego śmiechu
rozległo się w pustych salach pałacu. Nagle usłyszał odgłos kroków. Śmiech zamarł mu na ustach. Ujrzał Rorga. Troll wlókł związanego mężczyznę. Zbliżywszy się, rzucił brutalnie jeńca na kolana przed Pseudosem, który przyglądał się nieznajomemu z pogardą. Był to człowiek w średnim wieku, o szlachetnych rysach twarzy, ognistorudych włosach opadających na ramiona i przystrzyżonej brodzie. Nosił złotą opaskę z dużym rubinem pośrodku.
Pseudos uśmiechnął się drwiąco.
– Galwan z krainy Nadesh, mój władca i… kuzyn! Od dawna marzyłem, aby ujrzeć cię błagającego o litość.
Król utkwił w jego twarzy przenikliwe błękitne oczy. Milczał. Zirytowało to Pseudosa, wstał i zaczął chodzić wokół więźnia.
– Mój najdroższy kuzynie, wiesz dobrze, dlaczego tu jestem, prawda? – zapytał ze zjadliwym uśmiechem, zatrzymując się przed królem.
– Tak – odpowiedział władca.
– Przypuszczam, że wiesz także, czego szukam – dodał Pseudos i znów zaczął krążyć wokół więźnia, niczym jastrząb nad swoją ofiarą.
– Wiem – odpowiedział Galwan.
Pseudos skrzywił się niezadowolony, a jego ruchy stały się nerwowe.
– Powiedz coś wreszcie, ty psie! Gdzie ukryłeś Księgę Przeznaczenia? – wrzasnął.
Galwan wciąż milczał. Troll uderzył go w plecy. Król zgiął się boleśnie, ale na jego ustach natychmiast pojawił się uśmiech.
– Nigdy jej nie znajdziesz! – wykrzyknął.
– Mylisz się – syknął uzurpator – i to właśnie ty, Galwanie, powiesz mi, gdzie ona jest. Tylko tak ocalisz życie.
– Nawet gdybym ci powiedział – uśmiechnął się król – nie mógłbyś jej mieć.
– Co ty pleciesz? – wykrzyknął Pseudos.
– Zniszczyłem ją. Zniszczyłem Księgę Przeznaczenia, przeczytałem w niej bowiem, że wkrótce nadejdziesz. Rozsypałem strony Księgi po krainie Nadesh. Nigdy nie będziesz jej mieć!
Uzurpator zadrżał, a jego dłoń sięgnęła do rękojeści miecza. Szybko jednak się opanował i zwrócił się do trolla z pytaniem:
– Gdzie są następcy tronu?
– Jeszcze ich nie znaleźliśmy – wymamrotał stwór.
Pseudos zwrócił się do Galwana:
– Masz dwóch synów, prawda? Gdzie ich ukryłeś? I gdzie jest twoja żona?
Ale dobrze wiedział, że na te pytania także nie uzyska odpowiedzi. Król rzeczywiście nie odezwał się więcej, wpatrywał się tylko w Pseudosa z wyrazem nieufności i triumfu na twarzy. Pseudos zaklął i ruszył do wyjścia, lecz nagle odwrócił się, wyjął miecz i jednym ruchem ściął Galwanowi głowę, po czym z zadowoleniem zasiadł na tronie.
Tymczasem przez boczną bramę miasta przegalopował wierzchowiec, a pochylona nad jego szyją kobieta desperacko popędzała go do jeszcze szybszego biegu. Królowa Ahina Sohulu w jednej ręce trzymała wodze, w drugiej zaś niewielkie zawiniątko. Przed nią na siodle siedział chłopiec i z przestrachem patrzył na ziemię, błyskawicznie umykającą pod końskimi
kopytami. Nigdy przedtem nie pędził tak szybko i nigdy przedtem tak bardzo się nie bał. Odwrócił się do matki, lecz ona patrzyła przed siebie, na drogę zbroczoną krwią. Wiedziała, że musi przede wszystkim zabrać synów z tego piekła. Jeszcze silniej spięła konia ostrogami, a potem puściła luźno wodze i pozwoliła rumakowi swobodnie biec, szepcząc mu coś do ucha. Byli już daleko poza miastem. Pęd powietrza rozwiał wspaniałe, czarne włosy królowej. Nie dbała o to, znalazła się bowiem daleko od pobojowiska i było mało prawdopodobne, aby ktoś ją rozpoznał.
Biały Orzeł widział już dosyć. Rozłożył ogromne skrzydła i oddalił się, opuszczając miasto, które pochłonęły płomienie i unicestwiła stoczona bitwa.
W oddali, za niedostępnym łańcuchem gór, w surowej, kamienistej krainie, gdzie jedynymi żywymi stworzeniami były robaki wijące się na wysuszonej ziemi nagiego wzgórza, ciemna postać szła powoli kamienną doliną. Wokół sterczały ponure, szare posągi, przypominające rzeźby nagrobne. Postać zbliżyła się do kręgu kolum wokół dziwnego majestatycznego tronu, otoczonego dwudziestoma krzesłami. Tron był ogromny – zasiadały na nim trzy szare widma, skrępowane ciężkimi żelaznymi łańcuchami okalającymi ich szyje i nadgarstki.
Tajemnicza postać w czarnym płaszczu zatrzymała się przed widmami i wyciągnęła zaciśniętą pięść. A potem otworzyła dłoń i łańcuchy się rozpadły.
W tej samej chwili w sercu Królestwa Leśnych Elfów, upadła na ziemię buteleczka atramentu, przerywając ciszę panującą wśród drewnianych ścian małego pomieszczenia.
Siedzący przy stole mężczyzna patrzył z osłupieniem na swoją dłoń, a w jego oczach, jednym zielonym, drugim żółtym, błysnął strach. Oparł się ciężko na krześle i przesunął palcami po jasnych włosach.
Potem nagle wstał, przeszedł szybko długim korytarzem, otworzył drzwi sypialni i zawołał:
– Harys!
Młoda kobieta, wyrwana nagle ze snu, siadła na łóżku, kasztanowe włosy miękko opadły jej na twarz. Położyła instynktownie rękę na brzuchu. Była w ciąży.
– Co się dzieje, Ehynirze? – spytała wystraszona.
Mężczyzna usiadł na brzegu łóżka.
– Musimy natychmiast uciekać – rzekł, patrząc jej w oczy.
– Jak to uciekać?… Nie rozumiem…
– Posłuchaj, Harys, Mohrgery się przebudziły, a to oznacza, że musimy stąd natychmiast zniknąć.
Na pięknej twarzy kobiety pojawiło się przerażenie.
– Mohrgery! Na wszystkich bogów, nie, tylko nie to! – wyszeptała ze łzami w oczach.
Mężczyzna mocno ją przytulił.
– Wszystko będzie dobrze, nie odnajdą nas, obiecuję. Zabiorę ciebie i dziecko w bezpieczne miejsce.
Kobieta wstała i poszła za nim. Szlochała coraz głośniej, a jej płacz mieszał się z okrzykami elfów przerażonych wieścią o przebudzeniu straszliwych Mohrgerów.
Królowa Ahina Sohulu uciekała przez dziesięć dni i dziesięć nocy. Po tym czasie zatrzymała się w lesie, przywiązała konia za wodze do drzewa. Porozmawiała ze starszym synem, po czym poszła pieszo do pobliskiej wioski. Zajrzała do najbliższej gospody i przywołała właściciela. Bez słowa wręczyła mu zawiniątko, które przyniosła. Mężczyzna oniemiał.
– Ależ nie… królowo… – zaprotestował – nie możesz, pani…
– Rób, co każę – przerwała ostro kobieta. – Weź je i natychmiast jedź na północ do Cichych Lasów. Tam przekażesz je strażnikowi Drzewa. Powiesz, że to syn Nihniena. Ale pamiętaj – jeżeli nie wykonasz misji i coś się stanie mojemu synowi, będziesz przeklinał dzień, w którym się urodziłeś.
Odwróciła się i wyszła z gospody. Przebiegła szybko przez opustoszałe drogi i westchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy opuściła wioskę. Właściciel gospody był zaufanym człowiekiem, wiedziała, że dobrze wywiąże się z powierzonego mu zadania. Teraz mogła jechać dalej ze starszym synem na wschód.
Wędrowali powoli od kilku godzin, kiedy nagle z lasu wyłonił się oddział amorfów. Królowa wydała okrzyk, spięła konia i popędziła go w gęsty las. Potwory, widząc uciekającego jeźdźca, rzuciły się w pogoń. Królowa uciekała kilka dni, ale w końcu jej wierzchowca dosięgła strzała amorfów i koń padł martwy. Stwory zbliżyły się do kobiety i jej dziecka. Chłopczyk wyjął sztylet, by bronić matki, lecz ona krzyknęła, aby uciekał i nie zatrzymywał się ani na moment. Chłopiec pobiegł w las, ale w pogoń ruszyły szybkie gobliny, które już po kilku chwilach dogoniły chłopca i otoczyły ciasnym kręgiem. Szykowały się do zadania ofierze śmiertelnego ciosu, lecz matka wyszeptała kilka słów. Pojawiła się oślepiająca błyskawica i przed chłopcem otworzyła się droga ucieczki.
Biały Orzeł bardzo długo przyglądał się z wysokości Księciu ludzi, który z trudem torował sobie drogę przez gęsty las, potykając się nieustannie, lecz nie przerywając wędrówki, zgodnie z poleceniem matki.
Tylko Biały Orzeł to widział. Tylko on wiedział. Tylko on zapamiętał.