ExtensaGwiazdy moim przeznaczeniem

W „Extensie” Jacek Dukaj łączy ze sobą dwie, zdawałoby się tak różne, formy opowieści. Pierwsza z nich to saga rodzinna, trochę jak u Marqueza. Ludzie nie żyją w zatłoczonych metropoliach, ale pośród rozległych stepów, w stojących samotnie wielkich domach, w których wspólnie mieszka kilka pokoleń, a do najbliższego sąsiada jest kilka dni drogi. Z kimś poza rodziny spotykają się jedynie podczas Targów, które są okazją nie tylko do wymiany towarów i uzupełnienia zapasów, ale także czasem zebrań rady, która decyduje w sprawach dotyczących całej społeczności. Poza tymi nielicznymi okazjami, życie upływa powoli, zgodnie z rytmem natury, na pielęgnowaniu ogrodów i sadów, doglądaniu koni i innych zwierząt gospodarskich. Brak zaawansowanej techniki, dzieci nie chodzą do szkół, (prawie) nikt nie zajmuje się nauką.


Gdzieś w tle przebrzmiewają jednak tajemnicze słowa, jak „Przymierze”, „Przeklęci”, „Krypta”, wspomina się o Nich, o darach, jakie przekazują mieszkańcom Zielonego Kraju – krainy, w której rozgrywa się akcja.

Bo Dukaj nakreśla wizję przyszłości, odległych czasów, kiedy to ostatnie niedobitki ludzkości, ocalonych z kataklizmów, które człowiek sam na siebie sprowadził, dając się porwać pędowi ku nowych technologiom i naukowym rewolucjom, żyją na żyznych, zielonych ziemiach Grenlandii. Ci ludzie odrzucili pokusę życia wiecznego, przeistoczenia się w nad-ludzi, którzy, na mocy wspomnianego Przymierza, czuwają nad nimi, do minimum ograniczając jednak stopień swojej ingerencji. Lud Zielonego Kraju trwa więc w ułudzie samodzielnego istnienia, niczym na samotnej wyspie, opierającej się potężnemu sztormowi – niekiedy rozpętują się szalone burze, strefy horroru, podczas których z ziemi wychodzą stwory, a trawa zamienia się w żelazo. Są wśród nich jednak tacy, którzy – podczas gdy inni patrzą tylko w dół – wciąż podnoszą wzrok i przyglądają się gwiazdom. Mimo przestrogi, jaką dla ludzkości były doświadczone nieszczęścia, nie odrzucają nauki, wciąż żyją marzeniem o eksploracji kosmosu. I ich marzenie się spełnia. Tytułowa extensa to sposób przemierzania gwiezdnej pustki za pomocą konstruktu, w którym „pilot” jest jednocześnie „statkiem”, nie odrywając się jednak od ziemi: „Tej nocy nie mogłem zasnąć. Wszedłem w gęstą chmurę wodoru, extensa otworzyła się niczym głodny jamochłon, strumienie gorącej energii krążyły we mnie z szybkością światła, swędziały mnie żyły i tętnice, piekły nerwy, drapał o mięśnie kręgosłup”.

Zwłaszcza ten koncept zachwyca, jest czymś niezwykle świeżym i dopracowanym, trudno więc nie docenić Dukaja. Nie można jednak przymknąć oka na niektóre niedociągnięcia. Przede wszystkim „Extensę” źle się czyta. Językowi brak lekkości, która sprawia, że nawet „gęstą” prozę Rushdiego czy Llosy czyta się z przyjemnością, niemalże smakuje każde słowo. Tutaj tego brakuje, przez kolejne strony czytelnik brnie z oporem; po lekturze stu dwudziestu jeden stron czytelnik jest wyczerpany jak po sześciusetstronnicowym tomiszczu. Spory udział ma w tym lekki przesyt terminologii naukowej, od której osobiście się odbiłem. Za fakt, iż autor bardzo dobrze przygotował się od strony merytorycznej, należą się słowa uznania. Sęk w tym, że wypracowany w głowie koncept trzeba jeszcze przelać na papier w taki sposób, aby był on czytelny dla odbiorców.

To jednak nie wszystko. Fabuła jest rwana, może nie chaotyczna, ale prowadzona skokami, bardziej w pokazie slajdów, na których obserwujemy sceny z czyjegoś życia, niż w płynnie prowadzonej opowieści. Również przez to odbiór całości jest nieco zaburzony. Owszem, czytelnik jest w stanie bez problemu poskładać z poszczególnych elementów całą historię, co jednak nie zmienia faktu, że sporo w niej dziur, zwłaszcza w dalszych częściach, a dwutorowość opowieści – życie głównego bohatera w Zielonym Kraju i jego jednoczesna podróż kosmiczna – tylko utrudnia nam zadanie.

Można więc powiedzieć, że w „Extensie” Jacek Dukaj dał się porwać „science”, zaniedbując „fiction”. Trochę jak Watts w „Ślepowiedzeniu”, z tym że jednak pomysły Kanadyjczyka były łatwiej przyswajalne dla laika, niż wywody naszego rodaka. Daleki jestem od stwierdzenia, że jest to zła powieść – wręcz przeciwnie, uważam, że to wyśmienite hard SF. Nie potrafię jednak nie zauważyć wyraźnego zachwiania równowagi między warstwą konceptu a literackością tekstu.

Autor: Jacek Dukaj
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie , Luty 2010
ISBN: 978-83-08-04431-5
Liczba stron: 136
Wymiary: 145 x 205 mm