Mario Vargas LlosaCo kryje się pod pojęciem „człowiek cywilizowany”? Jest jakiś moment graniczny, w którym przestaliśmy być barbarzyńcami? Może wciąż nimi jesteśmy. Byłoby w tym coś złego? Z jednej strony: zaawansowana technika, kultura, humanitaryzm, demokracja, wolność osobista i poszanowanie innych; z drugiej: wiezienie betonowej dżungli, nałogi, pułapka wirtualnego świata, wciąż przyspieszające tempo życia, pogłębiająca się przepaść między człowiekiem a naturą.

W „Raju tuż za rogiem” Mario Vargas Llosa nie odpowiada na te pytania, ale skłania czytelnika do ich zadawania. Poprzez żywoty dwojga połączonych więzami krwi ludzi, feministki i bojowniczki o prawa robotników, Flory Tristan, oraz jej wnuka, Paula Gauguina, wybitnego malarza, który – jak wielu jego poprzedników i następców – za życia nie doczekał się laurów i uznania, Llosa pokazuje dwie twarze cywilizacji. Pierwsze oblicze, wizja, do której dąży Florita, to utopia, gdzie zjednoczona biedota tworzy idealnie współpracujący organizm: powszechny jest dostęp do edukacji, służby zdrowia, zapewniona jest nawet rozrywka dla ciężko pracujących, aby wieczorami mogli się odprężyć i zregenerować siły.

Czytelnik towarzyszy Florze w jej podróży przez Francję, od miasta do miasta, od spotkania do spotkania, podczas których stara się przekonać robotników do swojej wizji, promuje książkę „Jedność robotnicza”, w której ją opisała. Ma przed sobą jednak ciężkie, wręcz niemożliwe do wykonania zadanie – przeszkodzić jej próbują nie tylko mieszczanie i właściciele manufaktur, zadowoleni z obecnego stanu rzeczy; przede wszystkim musi przekonać biedotę, że należy jej się coś więcej. Gdyby ktoś zmusił nas do pracy po kilkanaście godzin na dobę, naturalną reakcją byłby bunt. Llosa pokazuje jednak ludzi pogodzonych z własnym losem, nie znających innej rzeczywistości – nie można tęsknić za czymś, czego się nie skosztowało. Florita jest inna, wrażliwością wyprzedza swoje czasy, przez co jest nam bliższa. Oburzenie i gniew, które narastają w niej, gdy widzi nieludzkie warunki, w jakich żyją i pracują robotnicy, są tożsame z reakcjami czytelnika. Z góry skazana jest jednak na porażkę.

Podobnie jak jej wnuk, Paul Gauguin, żyjący pod koniec dziewiętnastego stulecia były finansista, który w wieku dwudziestu pięciu lat porzucił ciepłą posadę, luksusowe życie, oziębłą żonę i piątkę dzieci, i poświęcił się sztuce, z naciskiem na malarstwo. Nowo odkryte pragnienia obudziły w nim tęsknotę za przeszłością, światem sprzed rozkwitu cywilizacji, za jego pierwotnym obliczem. Gnany żądzą obcowania z naturą w jej najdzikszej formie rozpoczął trwającą aż do śmierci tułaczkę, od Bretanii po Haiti, za cel stawiając sobie odnalezienie miejsca, w którym ludzie są niczym zwierzęta; szukał prawdziwych dzikusów.

Ironia, można by rzec, w najczystszej postaci: babka walczy o wprowadzenie ludzkości w nowe czasy, o pokojową rewolucję mentalną, która zrównałaby wszystkich ludzi i zaprowadziła nowy ład, a parę dziesięcioleci później jej wnuk odrzuca cywilizację, drży z ekscytacji na samą myśl o tym, że tubylcy mogliby wciąż praktykować kanibalizm, fascynują go plemienne zabobony i wiara w złe duchy. Gauguin to zresztą niezwykła postać, o barwnym, ale mimo wszystko tragicznym życiu. W pewnym sensie spełnił swoje marzenia, żył tak jak chciał, miał w sobie siłę, by odrzucić społeczne pęta i być, w swoim rozumieniu, prawdziwym artystą, poznał, a wręcz zaprzyjaźnił się z Van Goghiem, którego nazywał Szalonym Holendrem. A jednak cierpiał. Niedoceniony za życia, obwiniany o spowodowanie załamania psychicznego, a w efekcie popchnięcia do samobójstwa autora słynnych „Słoneczników”, do końca swych dni cierpiał na „nienazwaną chorobę”, która kawałek po kawałku trawiła jego ciało. Odszedł w samotności, porzucony przez przyjaciół, zapomniany przez świat, pochowany w bezimiennym grobie na cmentarzu kościoła, którego był wrogiem.

Doprawdy, ciężko wyobrazić sobie bardziej intrygującego, bo trudnego w ocenie, bohatera literackiego, niż Gauguin. Geniusz Llosy polegał na równi na odrysowaniu charakterów Paula i Flority w całej ich złożoności, jak i oddaniu pragnień, spostrzeżeń oraz bogactwa konceptu i stojącego za obrazami Francuza przesłania, którym była ogromna tęsknota za światem w jego nieskażonej ludzkością formie.

Historie życia tych dwojga bojowników o inne, tak różne światy, autor „Miasta psów” opisał za pomocą niezliczonej ilości retrospekcji, w każdym kolejnym rozdziale dodając nowy kawałek układanki. Jednak nie owa nieco szarpana forma jest największym wyróżnikiem narracji – wrażenie robi zwłaszcza sposób dialogu z bohaterami, który praktykuje Llosa. Peruwiańczyk nie pisze ani dla czytelnika, ani dla siebie – losy tych dwojga opisuje im samym, jakby siedzieli obok, przewijając klisze ze swojej przeszłości, wsłuchując się w spokojny głos wszechwiedzącego narratora, który na bieżąco komentuje ich wybory, porażki i sukcesy. Narratora, który uwodzi czytelnika, wciąga go w świat wielkich marzeń o lepszej rzeczywistości, niespełnionych pragnień, bólu i upokorzeń, jakich Flora i Paul doznają, dopóki łaskawa śmierć w końcu nie ulży ich cierpieniom. „Raj tuż za rogiem” to powieść doskonała, proza najwyższej jakości, pozwalająca przynajmniej przez jakiś czas żyć innym życiem, razem z bojowniczką o prawa biedoty wędrować po Francji i razem z owładniętym obsesją stworzenia arcydzieła malarzem szukać w świecie jego prawdziwego, pierwotnego oblicza. To jedna z tych książek, które pokazują nam, czym jest magia literatury.


Autor: Mario Vargas Llosa
Wydawnictwo: Znak , Październik 2010
ISBN: 978-83-240-1458-3
Liczba stron: 456
Wymiary: 140 x 205 mm