Wszystko, co kiedykolwiek chciałeś wiedzieć o pisarzu science fiction Johnie Scalzim, znajdziesz na publicznym i raczej dogmatycznym blogu, który założył w 1998 roku – whatever.scalzi.com. Zakładka biograficzna zawiera typowe informacje – wykształcenie, prace wykonywane w przeszłości i obecnie, opublikowane książki, zdobyte nagrody – i jest zaopatrzona w ironiczny epilog: „Więcej szczegółowych informacji, łącznie z pełną bibliografią, znajdziesz na Wikipedii pod hasłem z moim nazwiskiem. Są one w zasadzie dokładne”.
Jeśli chodzi o jego prace, jest to co najmniej jedna powieść, garść opowiadań, a nawet trochę muzyki ambient, którą skomponował, zamieścił na stronie i udostępnia za darmo wszystkim zainteresowanym. Najbardziej niezwykłe jest to, że posiada sporą wiedzę na temat serialu Gwiezdne Wrota: Wszechświat (Stargate Universe), prezentowanego na kanale SyFy – jest jego konsultantem.
Jednak po przestudiowaniu jego dostępnych wszystkim przemyśleń, którymi mnie rozbawił i zaintrygował – nie mówiąc o przytłoczeniu listą nowych książek do przeczytania – wciąż mam kilka pytań.
#
Zaryzykowałabym stwierdzenie, że większość ludzi poznaje cię przez blog, który zrodził książki takie jak You’re Not Fooling Anyone When You Take Your Laptop to a Coffee Shop: Scalzi on Writing i Your Hate Mail will be Graded. Co zmotywowało cię w 1998 roku do założenia tego bloga?
Założyłem go, ponieważ wcześniej pracowałem jako felietonista w gazecie i Internecie, i akurat był to czas między zleceniami. Chciałem zachować lotność w tym konkretnym formacie pisarskim, na wypadek gdyby ktoś kiedyś zaproponował mi kolejny felieton. Ponieważ było to dla mnie głównie ćwiczenie pisania, nie martwiłem się zbytnio o liczbę czytelników, co było dobre, ponieważ początkowo około 50 moich znajomych wiedziało, że piszę tam teksty. Nie ciążyła też nade mną presja dotycząca poszerzania grona odbiorców. W końcu ludzie zaczęli linkować do mojej strony i odwiedzać ją.
Jak długo zatem piszesz?
Nie mam najmniejszego pojęcia. Wystarczająco długo, by nie pamiętać czasu, gdy nie tworzyłem w takiej czy innej formie. Mam wrażenie, że cokolwiek to było, otrzymywałem pozytywny odzew, co zachęcało mnie do dalszego działania. Ale poza tym, ponieważ tego nie pamiętam, trudno powiedzieć, że przyniosło to jakiś skutek.
Wygląda na to, że akt pisania sam w sobie jest twoją mocną stroną, bez względu na temat. Oprócz blogu jesteś autorem niebeletrystycznych przewodników o pieniądzach, kosmosie, filmach science fiction oraz książek o głupotach, jakie czynią ludzie. Jednak prawie wszystkie twoje książki beletrystyczne można zaliczyć do militarnej science fiction. Co podoba ci się w tej odmianie gatunku?
Przed napisaniem Wojny starego człowieka (Old Man’s War) poszedłem do księgarni zobaczyć, jaki rodzaj science fiction jest tam sprzedawany. Zobaczyłem najwięcej militarnej science fiction, więc stwierdziłem, że prawdopodobnie to powinienem pisać, jeśli chcę sprzedać książkę. Może to brzmieć dla niektórych jak wyrachowanie, ale, mówiąc oględniej, było to badanie rynku. Chciałem sprzedać książkę, więc było mi całkiem obojętne, jaka to ma być książka. Gdy miałem wybrany typ książki do napisania, upewniłem się, czy byłaby taką, którą sam chciałbym przeczytać – badanie rynku jest fajne i dobre, ale jeśli nie piszesz czegoś, co faktycznie chciałbyś przeczytać, twojej książki też prawdopodobnie nikt nie będzie chciał czytać.
Dlatego, na przykład, raczej nie napisałbym książki o wampirach. Pomimo że ten rodzaj książek sprzedaje się bardzo dobrze, jako temat wampiry zanudzają mnie na śmierć. A zatem zdecydowanie nie jestem właściwym autorem dla tej tematyki. Inni ludzie są dużo bardziej zainteresowani wampirami, więc napisaliby to lepiej, w ciekawszy sposób niż ja, i uszczęśliwiliby swych czytelników bardziej niż ja swoich.
Jesteś konsultantem w serialu Gwiezdne Wrota: Wszechświat w SyFy. Na czym to polega?
Bycie konsultantem polega na czytaniu scenariuszy i doradzaniu pisarzom i producentom zarówno w aspektach technicznych, jak i w kwestii bohaterów – ponieważ w pisanych przeze mnie książkach jest zarówno science, jak i fiction, mam doświadczenie w obu sprawach. Twórcy serialu mogą oczywiście zastosować się do rad lub je odrzucić. Bardzo lubię tę pracę; to fascynujące oglądać, jak według scenariusza tworzy się film. Moim zdaniem nie ma ona słabych stron – daje mi satysfakcję i pozostawia czas na pisanie powieści, a to oznacza, że jest idealnym zajęciem.
À propos pisania powieści – Fuzzy Nation, twoja przeróbka powieści science fiction H. Beam Pipera Kudłaczek (Little Fuzzy) z 1962 roku, o nowym futerkowym zwierzęciu odkrytym na innej planecie, została zakupiona przez wydawnictwo Tor jako nowość wydawnicza na następny rok. W oficjalnej informacji w kwietniu napisałeś o podstawowych faktach dotyczących tej książki, ale mam inne pytanie. Czy na początku chciałeś po prostu przerobić jakąś powieść, czy pewnego dnia pomyślałeś o Kudłaczku i zdecydowałeś, by coś dodać do tej historii?
Zawsze chodziło o Kudłaczka. To świetna opowieść, ale niektóre elementy dotyczące społeczeństwa są charakterystyczne dla czasu, w którym książka została napisana, dlatego byłem w pewnym sensie ciekawy, jak wyglądałaby ta opowieść, gdyby ktoś napisał ją dziś. W końcu stwierdziłem, że jest tylko jeden sposób, by się o tym przekonać.
Słyszałam, że Kudłaczek jest określany jako powieść dla młodzieży. Czy Fuzzy Nation też należy do tej grupy książek?
Nie, i nie bardzo wiem, dlaczego Little Fuzzy jest postrzegana jako książka dla młodzieży. Jest oczywiście interesująca dla młodszych czytelników, ale nie wierzę, żeby zamierzonymi odbiorcami Pipera były dzieci, albo że dzieci były odbiorcami, gdy książka została opublikowana. Nie sugeruję, że to zniewaga dla książki, gdy jest określana mianem „dla młodzieży” – ten dział jest obecnie pełny znakomitych książek i autorów – ale sądzę, że została tam zaklasyfikowana bez przemyślenia. W każdym razie, moje ujęcie nie jest skierowane do młodzieży, jednak podobnie jak w przypadku oryginału, nie ma tam niczego, co mogłoby się nie spodobać bystremu trzynastolatkowi.
Czy często tworzy się przeróbki powieści?
O ile wiem, pomijając chwilowo twórczość fanów, przeróbki powieści w ogóle nie powstają, co jest jednym z powodów mojego zainteresowania nimi. Istnieją kontynuacje i ponowne ujęcia popularnych historii z różnych punktów widzenia – seria Fuzzy posiada co najmniej jeden z każdego z tych rodzajów, ale prawdziwe przeróbki – z wymyśloną na nowo historią i bohaterami – nie są czymś typowym.
Czy masz w planie odświeżyć jeszcze jakiś utwór w przyszłości?
Właściwie nie jestem zainteresowany zrobieniem kolejnej przeróbki. Zrobiłem to, ponieważ wyglądało na to, że nikt wcześniej nie zrobił tego w sposób profesjonalny. Teraz jest to poza moim kręgiem zainteresowań, są inne rzeczy, które chcę robić. Jeśli chodzi o to, jaka powieść mogłaby skorzystać na odświeżeniu, to ponieważ nie zamierzam tworzyć takiej kolejnej, nie myślałem o tym jakoś szczególnie. Nie znam powieści, której potrzebna byłaby przeróbka, jednak przypuszczam, że jeśli Fuzzy Nation odniesie sukces, wydawcy mogą zerknąć na listę starych książek. Zobaczymy, co się stanie.
Na swoim blogu pisałeś o autorach, którzy inspirowali cię w przeszłości, między innymi Robert Heinlein, Orson Scott Card, Sheri Tepper. Dodałbyś obecnie jeszcze jakieś nazwiska do tej listy?
Nie dodałbym nikogo, chociaż musze zauważyć, że u wielu autorów i pisarzy to nie science fiction mnie inspirowała, np. pisarze tacy jak H.L. Mencken, Dorothy Parker, Ben Hecht, James Thurber i Robert Benchley, Roger Ebert, William Goldman, PJ O’Rourke oraz Carl Sagan. Pisanie dobrej science fiction to coś więcej niż czytanie dobrej science fiction.
Mówiąc o dobrym science fiction, od około 17 dni (w momencie wywiadu) jesteś przewodniczącym Science Fiction and Fantasy Writers of America (Stowarzyszenie Amerykańskich Pisarzy Science Fiction i Fantasy). Co się dla ciebie zmieniło?
Zdałem sobie sprawę, że naprawdę muszę popracować nad organizacją czasu, jeśli w przyszłym roku chcę zrobić coś z moim życiem, poza byciem przewodniczącym tej organizacji. A chcę coś zrobić – mam historie do napisania i inne projekty, nad którymi pracuję, więc już teraz staram się zachować ścisły, konkretny rozkład zajęć. Mimo że było to tylko 17 dni, rok był bardzo aktywny, a więc jest to kolejny argument, że muszę trzymać wszystko w ryzach, albo mnie to pochłonie. To nie idzie w parze z moją generalnie niezorganizowaną i leniwą naturą, ale chyba nie jest takie złe.
A co teraz, mistrzu? Majstrujesz przy jakichś nowych projektach?
Pracuję nad wieloma rzeczami, o których nie mogę mówić, w sensie prawnym. Poza tym, pracuję nad nową książką, która prawdopodobnie ukaże się w 2012 roku – nie zamierzam mówić o tym za dużo. Sądzę, że nie należy zbytnio zagłębiać się w szczegóły tego, co się robi, zanim się tego nie zrobi. Myślę, że lepiej jest móc powiedzieć ludziom „Niespodzianka! Mam coś!”.
Zakończmy słodkim akcentem. Sądzę, że powinniśmy porozmawiać o cieście, a dokładnie o twoim Schadenfreude pie. Powiedział mi o nim mój przyjaciel, który nie czyta science fiction, ale regularnie śledzi twój blog. Natychmiast zrobiłam to ciasto i stwierdziłam, że jest dokładnie takie, jak je opisywałeś. Jak je wymyśliłeś?
Cóż, jak można się spodziewać, jestem fanem Schadenfreude jako koncepcji – niekoniecznie działa to na moją korzyść. Jestem także fanem ciasta, co właściwie stawia mnie po stronie aniołów. W moim przypadku było jedynie kwestią czasu, zanim złożyłem te dwa elementy w całość. Wiedząc, że ciasto składa się głównie z cukru, masła, jajek i czekolady, wolę nawet nie próbować odgadnąć, ile zawiera kalorii. Sądzę jednak, że jeśli je zrobiłaś, to o kalorie się raczej nie martwisz.
Tłumaczenie: Katarzyna Wróbel