Zanim zabrałem się za oglądanie filmowych wyczynów księcia, miałem pewne wątpliwości. Zastanawiałem się, czy film skończy tak, jak wszystkie dotychczasowe ekranizacje gier, i powędruje na półkę z nalepką: ”nic specjalnego, ale fanom się spodoba”. Czy może będzie to pierwsza produkcja pokazująca, że jednak da się zrobić naprawdę dobry film na podstawie gry? Tak. To jest ta część recenzji w której rośnie oburzenie fanów filmu Silent Hill, Doom, czy Mortal Kombat. Wbrew temu, co myślicie, wcale nie były to filmy na poziomie podobnym do innych, niczym nie inspirowanych, przedstawicieli gatunków. Jeśli miały klimat, to zapominały całkowicie o założeniach jakie niosła gra (Silent Hill). Jeżeli już klimat i założenia były zachowane, to fabuła była naiwna i do bólu schematyczna (Doom). Można to wybaczyć jedynie ekranizacji MK, bo twórcy pierwszej części i tak pokazali klasę pisząc nie najgorszą historię do gry zupełnie jej pozbawionej. To jednak nie daje Mortal Kombat prawa do noszenia miana udanej ekranizacji gry. W mojej opinii (i zapewne wielu innych fanów), nie było w historii filmu zasługującego na miano udanej ekranizacji. Aż do 2010 roku…
Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
… w którym to niezawodna wytwórnia Walt Disney (!) wypuściła film: Prince of Persia The Sands of Time. „Dlaczego?” – zapytacie zapewne. ”Co takiego miał w sobie Książę, czego nie miało Silent Hill?” Spieszę z odpowiedzią. Książe Persji Piaski Czasu jest świetnym połączeniem absolutnie wszystkiego, co fani znają z gry, oraz filmu fabularnego, który równie dobrze mógłby istnieć samodzielnie. Mamy postać charyzmatycznego księcia Dastana, obdarzonego nadludzką sprawnością fizyczną i przekonującą osobowością. Dastan unika śmiertelnych pułapek, walczy z całym mnóstwem przeciwników, skacze po dachach, biega po gzymsach, wdrapuje się po ścianach i cofa czas, jak na bohatera Piasków Czasu przystało. Mało tego. Jest nawet do niego podobny (Jake Gyllenhaal tchnął dusze w wirtualną postać i dał jej naprawdę świetny wygląd)! Klimat baśni tysiąca i jednej nocy wprost wylewa się z ekranu. Mamy doskonałe ujęcia perskich pałaców, ogrodów, świątyń i wszelkiego rodzaju budowli, jakie im towarzyszyły. Akcja nie zwalnia tempa nawet na moment i ukazana jest w dynamicznych ujęciach. Nigdy statyczną kamerą. A jeśli ktoś z Was starał się wyobrazić sobie jak wyglądałyby w rzeczywistości skomplikowane i niebezpieczne poziomy, które na ekranie monitora pokonywał książę, zapewne wyobrażałby je sobie właśnie tak, jak pokazał nam to reżyser Mike Newell (Harry Potter i Czara Ognia). No i ostatnia, najważniejsza rzecz, którą miał Książę, a której zabrakło wielu jego poprzednikom. Fabuła. Może nie jest zaskakująca i niespotykana, ale potrafi wciągnąć naprawdę mocno. Sprawia, że jesteśmy w stanie uwierzyć w kogoś takiego jak książę Dastan, zrozumieć jego motywacje. Nawet postawić się na jego miejscu. Wiarygodne i nieprzewidywalne postaci są silą tej produkcji. O ile bez większych problemów jesteśmy w stanie przewidzieć, jak fabuła się potoczy i czym zakończy, to ciężko nam poznać, kto tak naprawdę jest tu dobry, a kto zły.
Siła Walta Disneya
A skoro już przy postaciach jesteśmy, to powiedzieć muszę, że obsada, jaką zobaczycie na ekranie lepiej dobrana być nie mogła. Przypominam, że jest to film Disneya i robiony jest też z myślą o najmłodszych widzach, toteż stawia bardziej na lekką i odprężającą zabawę z humorem, niż na mroczną, krwawą historię, jaką oglądaliśmy w kolejnych częściach trylogii Ubisoftu. A humor ów jest ogromną zasługą aktorów. Mimika twarzy Gillenhaal’a niemal na każdym kroku rozśmiesza do łez. Gemma Arterton (Starcie Tytanów) bez większych problemów dotrzymywała mu kroku, a postać odgrywana przez Alfreda Moline (Uczeń Czarnoksiężnika, Spider Man 2) w mojej opinii zasługuje na miano najsympatyczniejszego łotra w dziejach filmów fantasy. Mimo, że Książe jest jedną z niewielu Hollywoodzkich produkcji, w której wszyscy aktorzy grają i wszystkie postaci są „jakieś”, to właśnie powyższa trójka zasługuje na specjalne wyróżnienia. Gillenhaal za to że potrafi być księciem jakiego znamy z ekranów monitorów i jakiego polubią ci, którzy nigdy go na monitorze nie widzieli. Gemma Arterton za to, że świetnie pokazała zadziorność i temperament swojej księżniczki i za to, że stworzyła tak ciekawy kontrast dla Dastana. Molina to nieco inna historia. Jest to aktor, który nie grywa zbyt często dużych ról (mam nadzieję, że teraz się to zmieni). Pamiętam go z roli bezwzględnego doktora Octaviusa w Spider Manie 2, a ostatnio miałem okazje oglądać z nim dwa filmy. Ucznia Czarnoksiężnika i właśnie Księcia Persji. Dało mi to pewien obraz jego umiejętności. Doskonale pamiętam, jak wyglądał i jak grał szalonego, mackowatego superłotra, a mimo to oglądając Ucznia Czarnoksiężnika nie poznałem go zupełnie. Teraz już wiem, że bezwzględny i zabawny w swoim usposobieniu Horvath z Ucznia to Molina. Sądziłem, że teraz, w następnej roli rozpoznam go bezbłędnie. Nie macie pojęcia w jakim szoku byłem, kiedy napisy końcowe Księcia pokazały że Amar, to Alfred Molina. Wbrew pozorom o klasie aktora wcale nie świadczy fakt, że bez żadnego problemu poznamy go po manieryzmie czy mimice. O jego klasie świadczy to, że potrafi każdą postać zagrać zupełnie inaczej. Potrafi być zawsze kimś innym, a nie jak na przykład Johny Depp, grający każdą rolę tak samo. Alfred Molina to aktor, na którego warto zwrócić uwagę i jedna z najlepiej odegranych ról w Księciu Persji.
Czy czysta koszulka to błąd?
Jedyne, do czego można się przyczepić to, że Amerykanie grający Persów wciąż wyglądają jak Amerykanie. Kiedy oglądamy polski film kostiumowy i mamy w nim Tatarów, to oni wyglądają na Tatarów. Zachowane są detale, takie jak brud na ubraniach czy sfatygowane walką ubrania. Książę natomiast, mimo dziesiątek stoczonych walk, mimo wspinaczek, upadków i ucieczek zawsze ma czyściutkie, wręcz plastikowe ubranko. Bez żadnych postrzępień ani dziur. Zresztą, kostiumy w ogóle wyglądają na plastik, ale z racji Disney’owskiej produkcji i klimatu baśni tysiąca i jednej nocy, można na to przymknąć oko. Do tego możemy dorzucić kilka wydarzeń, które fizycznie nie mają racji bytu (np. spędzenie burzy piaskowej w prowizorycznym namiocie) i mamy obraz wszystkich niedociągnięć Księcia Persji. Tak, możecie to nazwać czepianiem się, a ja przytaknę. W tym filmie nie ma żadnych poważniejszych wpadek.
Must have…
Jeśli ktoś z was jest fanem serii, powinien kupić ten film bez żadnych wątpliwości. Jeśli zaś nie znacie perskiego księcia, a lubicie po prostu action fantasy, to jest duża szansa, że film przekona was do gry.