Wędrówka ojca i syna nie ma celu, jej desperacki szlak wyznacza tylko dotarcie do oceanu i nadzieja spotkania oazy ludzi podobnych do nich samych. Świadomość bezsensowności i beznadziejności tej sytuacji spoczywa głównie na ojcu, który próbuje tłumaczyć synowi ich „misję” jako „niesienie ognia”, posłannictwo i obowiązek, stojący ponad zdegenerowanym światem.
Oglądając „Drogę” można odnieść wrażenie pewnej niespójności. To, czym McCarthy uczynił swoją książkę wyjątkową – asceza opisu kontra opisywany bezkres zarówno przestrzeni jak i beznadziejnej sytuacji – staje się dla języka filmu czymś zupełnie nieprzetłumaczalnym. I choć „Droga” fabularnie jest wierną adaptacją, to właśnie wierność, a precyzyjniej dosłowność przekładu z języka literatury na język filmu zaciera wszystkie niedopowiedzenia, marginesy własnej refleksji i unikatowej formy. Konwencja postapokaliptycznego kina staje się tutaj dominantą. W efekcie powstał film zbyt mroczny i przygnębiający, by stać się przebojem multipleksów, a zbyt prosty i jednoznaczny, by zawojować koneserów – rozerwany gdzieś pomiędzy science fiction z ambicjami w deseń „Ludzkich dzieci”, uproszczeniami godnymi płaskiej „Księgi ocalenia”, a horrorem z kanibalami i gangami rodem z „Mad Maxa”.
Jedynym, czym „Droga” może uwodzić, jest potężny i silny obraz, bo co do strony wizualnej „Drogi”, naprawdę trudno się przyczepić – nie ma tu słabego ujęcia, a niektóre mogłyby stanowić samodzielne dzieła – np. obraz dwóch sylwetek na tle pożaru lasu, czy bohaterowie idący przez, wyniszczone i wyludnione miasteczko, gdzie powyginane słupy telefoniczne są jedynymi świadkami upadku ludzkości.
Podobnie rzecz ma się z muzyką, skomponowaną przez duet: Nick Cave & Warren Ellis. Po kapitalnej ścieżce dźwiękowej do „Propozycji” tego samego reżysera, i tutaj duet twórców projektu „Grinderman” nie zawiódł, ilustrując obrazy zagłady smutną, ale i drapieżną muzyką. Miejscami jej liryzm wyciska łzy z oczu, inne fragmenty wzbudzają ciarki. Jest to jeden z najlepszych ilustracyjnych soundtracków, jakie było mi dane słyszeć od dłuższego czasu.
I można by tak jeszcze wymieniać – aktorstwo Viggo Mortensena, który właściwie sam ciągnie film (niestety mając młodego Kodiego Smita Mc Phee za aktorski kamień u nogi), smaczki w postaci odtwórców drobniejszych ról Roberta Duvalla i Guya Pierce’a etc.
I wszystko byłoby wspaniale – gdyby te elementy coś łączyło, gdyby widoczny ogrom pracy włożonej w przekazanie całego spektrum emocji, jakie niesie „Droga”, dał się skanalizować i ponosił odbiorcę na swojej fali. Niestety tak się nie dzieje. Mimo dobrych chęci, kredytu zaufania, zafundowanego przez literacki pierwowzór i mocnego ładunku, filmowa „Droga” staje się dla widza drogą bardzo monotonną i nużącą.