Harry Dolan
premiera: 14 października
Entuzjastycznie przyjęty debiut, okrzyknięty jednym z najlepszych thrillerów roku. Prawa do tłumaczenia zostały sprzedane do kilkunastu krajów. Polscy czytelnicy będą mieli okazję zapoznać się z książką Dolana niemal równocześnie z czytelnikami z Wielkiej Brytanii, Holandii, Niemiec i Norwegii.
David Loogan, przyjmując pracę redaktora w magazynie specjalizującym się w opowieściach z dreszczykiem, nie spodziewał się, że wkrótce znajdzie się w samym środku historii rodem z kart swojego czasopisma. Kiedy jego szef błaga go o pomoc w ukryciu ciała, a David dodatkowo ma romans z jego piękną i ponętną żoną, łatwo można domyślić się że złe rzeczy się zdarzają…
FRAGMENT
Mężczyzna, który przyjął nazwisko David Loogan, zamieszkał
w Ann Arbor w marcu. Wynajął mały umeblowany domek w zachodniej
dzielnicy – drewniany, ze spiczastym dachem, z gankiem
na przedzie i małym, ogrodzonym ogródkiem z tyłu.
Spędzał dnie w okolicach ulic Liberty i State, czytając gazety
w kawiarniach i oglądając fi lmy w Michigan Theater. Obserwował
studentów, przysłuchiwał się ich rozmowom. Nie wyróżniał
się w tłumie – mógł zostać uznany za doktoranta albo młodego
wykładowcę. Miał trzydzieści osiem lat.
Dom stał na rogu trzyjezdniowej ulicy i należał do profesora historii,
który wyjechał na urlop naukowy gdzieś za ocean. Zostawił
zaniedbany ogród i przez kilka dni w kwietniu Loogan próbował
się nim zająć. Kupił nasiona i zasiał je. Podlewał, czekał. Kwiaty
nie wyrosły.
Pewnego dnia w maju znalazł w kawiarni pozostawione przez
kogoś czasopismo z opowiadaniami, zatytułowane „Szare Ulice”.
Zamówił cappuccino, usiadł w fotelu i przeczytał opowiadanie
o mężczyźnie, który został wrobiony w morderstwo przez piękną
i tajemniczą kobietę.
Następnego dnia wysprzątał biurko profesora, zbierając z niego
książki i papiery. Włączył komputer i zaczął pisać opowiadanie
o mordercy, który bał się parkingów. Skończył je po trzech dniach.
Wydrukował, przeczytał jeden raz, po czym podarł i wyrzucił do
kosza.
Napisanie drugiej wersji zajęło mu cztery dni. Uznał ją za ledwie
znośną. Przez tydzień wydrukowana wersja leżała na biurku,
po czym schował ją do szufl ady i zaczął pracować nad trzecią.
Siedział nad nią kilka nocy, póki nie wymyślił fabuły, która go
satysfakcjonowała. Morderca stał się bohaterem pozytywnym.
Występował tam też czarny charakter i kobieta, którą morderca
uratował przed czarnym charakterem. Punkt kulminacyjny rozgrywał
się na dachu parkingu. Loogan zastanawiał się, czy kobieta
powinna zostać z mordercą, który ją uratował, doszedł jednak do
wniosku, że lepiej będzie, jeśli od niego odejdzie.
Kiedy był już zadowolony z zakończenia, wydrukował kopię
opowiadania z tytułem na pierwszej stronie, bez żadnych danych
kontaktowych, i wyszukał w swoim egzemplarzu „Szarych Ulic”
adres redakcji. Znajdowała się ona na szóstym piętrze budynku
stojącego o kilka ulic dalej. Poszedł tam w sobotę. Główne wejście
było zamknięte, z tyłu znalazł jednak wejście służbowe – otwarte
stalowe drzwi, podtrzymywane cegłą. Obskurna klatka schodowa
zaprowadziła go na szóste piętro. Minął biuro księgowych i fi rmy
produkującej fi lmy dokumentalne, aż zobaczył szklane drzwi, a na
nich czarny napis: „Szare Ulice”.
Wydruk przyniósł w czystej kopercie. Była zbyt gruba, by dało
się ją wsunąć pod drzwi, na górze było jednak otwarte okienko.
Wcisnął w nie kopertę. Usłyszał, jak spada po drugiej stronie
drzwi.
Kolejne dni upłynęły mu na zwykłych codziennych czynnościach
– chodził do kina i przesiadywał w kawiarniach. Później,
pewnej bezsennej nocy zszedł do biura profesora, włączył komputer
i ponownie przeczytał opowiadanie, linijka po linijce, nanosząc
drobne poprawki. Usuwał słowa i wyrażenia, i odkrywał, że zdania
lepiej brzmią bez nich. Następnego dnia wydrukował nową kopię
i wieczorem znów poszedł do redakcji, wszedł na górę po wąskich
schodach i wrzucił przez okienko kolejną kopertę.
Był pewien, że to już koniec. Wynajdywał sobie kolejne zajęcia
– chodził do muzeów, galerii, parków. To jednak nie był koniec.
Miał świetną pamięć – przypominał sobie zdania i akapity, przepisywał
je w głowie, chodząc alejkami i stojąc przed obrazami.
Podczas kolejnej bezsennej nocy ponownie zszedł do pokoju profesora
z zamiarem skasowania pliku z komputera. Siedział tam
przez trzy godziny, rozważając dobór każdego słowa, zastanawiając
się nad każdym znakiem przestankowym.
Myślał, że zostawi tekst w folderze na twardym dysku. Co by
zmieniło wydrukowanie go kolejny raz? Jednak dwa dni później
o zmierzchu znów stanął w korytarzu, z kopertą pod pachą. Stał
przed drzwiami redakcji i próbował zajrzeć przez szybę w oknie.
Po drugiej stronie może nic nie być – myślał. Może to tylko pusty
pokój, w którym na podłodze leżą dwie zakurzone koperty. A teraz
miała do nich dołączyć trzecia.
Drzwi otworzyły się.
Mężczyzna, który je otworzył, miał na sobie granatowy garnitur,
błękitną koszulę i jedwabny krawat. Akurat wkładał kapelusz
– czarny, owinięty pasującą do garnituru wstążką. Spojrzał na
Loogana. Jego oczy powędrowały w stronę koperty. Zdjął kapelusz,
drzwi otworzył szerzej.
– A, to pan – powiedział. – Proszę wejść.
Wycofał się w ciemność pokoju. Po chwili zapalił lampę. Gestem
zaprosił Loogana do środka.
Loogan zrobił kilka ostrożnych kroków.
– Nie mogę zostać – powiedział.
– Dlaczego?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Odpowiedź, która przyszła mu
do głowy – ponieważ za chwilę zrobi się ciemno – zabrzmiałaby
idiotycznie.
– Niech się pan nie każe namawiać – powiedział mężczyzna
w granatowym garniturze.
Jego głos miał ofi cjalne brzmienie, jak głos aktora powtarzającego
kwestie. Wskazał Looganowi krzesło i stanął za biurkiem.
Pomiędzy papierami na pulpicie leżały dwie koperty Loogana,
rozcięte na krawędziach.
– Czekałem na pana – powiedział mężczyzna w granatowym
garniturze. – Anonimowość była niezłym pomysłem. Brak podpisu
wzbudził moje zainteresowanie.
Rzucił kapelusz na sekretarzyk. Loogan milczał.
– To znowu to samo czy coś nowego?
Patrząc na leżącą na jego kolanach kopertę, Loogan powiedział:
– To samo. Naniosłem nieco poprawek.
– Musi pan uważać. Jeśli będzie jeszcze lepsze, nie będę mógł
go opublikować – mężczyzna usiadł za biurkiem. – Czekałem na
pana, ponieważ chciałem coś panu zaproponować. Chciałbym,
żeby pan dla mnie pracował.
To było nieoczekiwane. Loogan zmarszczył brwi.
– Tak naprawdę nie jestem pisarzem.
– Nie potrzebuję kolejnego pisarza. Mam tu mnóstwo coraz
gorszych pisarzy. Potrzebuję redaktora.
Loogan uniósł się na krześle.
– Nie sądzę, żebym się nadawał. Nie mam odpowiedniego
wykształcenia.
– Nikt nie ma – powiedział mężczyzna. – Szkoły na nic się zdają.
Nikt nie może postanowić, że zostanie redaktorem. To coś, co
po prostu się przytrafi a, jak żółtaczka – wskazał na koperty Loogana.
– Podoba mi się to, co pan zrobił – powiedział. – Drugi szkic
jest znacznie lepszy od pierwszego. Pytanie brzmi: czy potrafi pan
tak samo dobrze poprawić cudzą historię?
Loogan wyjrzał przez okno. Ściemniało się. To żaden problem
– pomyślał. Zawsze możesz odmówić.
– Myślę, że bym potrafi ł – usłyszał swój głos. – Ale nie szukam
pracy. Nie sądzę, żeby podobało mi się codzienne przesiadywanie
w biurze.
Mężczyzna w granatowym garniturze rozparł się wygodnie
w fotelu.
– Nie musi pan tu przychodzić. Może pan pracować w domu.
Nie musi pan pracować według planu. Ale jedno musi pan zrobić.
– Co?
– Musi mi pan powiedzieć, jak się pan nazywa.
Moment wahania. Potem odpowiedź:
– David Loogan.
– Tom Kristoll.