Dorian Gray„- A sztuka?
– Jest chorobą.
– Miłość?
– Złudzeniem.
– Religia?
– Wytwornym surogatem wiary.
– Jesteś sceptykiem.
– Nie, sceptycyzm jest początkiem wiary.
– Czymże więc jesteś?
– Określać znaczy ograniczać.”

(Oscar Wilde „Portret Doriana Graya”, Warszawa 1976)


Powieść Oscara Wilda „Portret Doriana Graya” powstała w 1891 roku i od razu spotkała się z ogromnym oburzeniem ze strony społeczeństwa. Pisarz zabrał się więc za poprawianie tekstu, złagodził go znacznie usuwając wszelkie homoseksualne aluzje, rozbudował powieść i dodał kilka rozdziałów.
Gdy książka spotyka się ze sprzeciwem, przyczyny ku temu za zwyczaj są dwie  – albo ludzie nie dojrzeli jeszcze do tego dzieła, albo ów utwór zbyt prawdziwie odzwierciedla wady społeczeństwa. Wilde opowiedział o zepsuciu nie tylko Doriana Graya, w sylwetce swojego bohatera autor umieścił całą epokę. „Portret…” to powieść o ludzkiej duszy, o filozofii, psychologii, sztuce, młodości i pięknie. To powieść, która zachwyciła nie-jednego  czytelnika, nie-jedno pokolenie i nie-jednego reżysera. „Portret Doriana Graya” został zekranizowany około dwudziestu pięciu razy. Ta liczba robi wrażenie, prawda? Ekranizowanie takiej powieści jest nie lada wyzwaniem. Czy można pokazać na ekranie całą głębię „Portretu…”? Dziś nie będę tego rozważać, dziś chcę z wami porozmawiać o tym, co Oliver Parker zrobił jednej z moich ukochanych książek.

Dorian GrayDorian Gray (Ben Barnes) otrzymawszy ogromny spadek po swoim dziadku wraca do Londynu. Młody, czysty i szlachetny chłopak staje się łakomym kąskiem dla filozofującego i kpiącego ze wszystkiego lorda Henry’ego Wootona (Colin Firth).  Lord przekonuje Doriana, że w życiu najważniejsza jest młodość i piękno. Wraz ze stratą tych dwóch wartości, traci się wszystko. Dorian w swej młodzieńczej naiwności wierzy Henry’emu. A gdy malarz Basil Hallward (Ben Chaplin) pokazuje dopiero co skończony portret Doriana, gdzie chłopak ukazany został w rozkwicie swej młodości, ten po raz pierwszy uświadamia sobie swoje własne piękno.
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest, gdy wszystkie blizny losu przejmuje za was nie wasza twarz, a wasz portret? Gdy starzeje się on, a nie wy? Dorian Gray doświadczył tego i wykorzystał w każdym calu.

W swojej ekranizacji Oliver Parker mija się z treścią książki, to się do niej zbliża, to się oddala. Dodaje nowe sytuacje, nowe postacie, nowe wątki. Zmienia wiele, a przede wszystkim wygląd tytułowego bohatera. Filmowy Dorian jest z wyglądu przeciwieństwem Doriana Wilda. Jednak to nie wszystko. Sam finał filmu jest inny niż książkowy. Nie gorszy, nie lepszy, po prostu inny. Parker zachował jedynie szkielet powieści Wilda, reszta zmieniła się w film, który może przyciągnąć fanów horroru. Portret przeraża swoim spojrzeniem z ekranu, a lekkie otwarcie jego ust przyprawia o drżenie. Grzechy Doriana ograniczyły się głównie do przyjemności seksualnych, choć w książce były bardziej rozległe. To, co Wilde złagodził i pominął w ostatecznej wersji książki, zostało wyciągnięte na światło dzienne przez Parkera. A monologi Henry’ego robią piorunujące wrażenie. Słowem, film się udał, ale zagorzali miłośnicy książki mogą przyjść do kina z siekierami. Pamiętajcie zatem, kochani fani Oscara Wilda, jestem jedną z was i mówię wam: inne nie znaczy gorsze!

Dorian GrayNa pewno każdego ucieszy gra aktorska. Lord Henry (Colin Firth) był wyśmienity, taki jaki być powinien – cyniczny, sceptyczny, skomplikowany. Błysk w oku, który pojawiał się, gdy Henry mówił swoje mądre słówka, jest mistrzostwem. Basil Hallward (Ben Chaplin) – artysta w każdym calu, ceniący Doriana i uwielbiający go. Zamknięty w swoim uwielbieniu, które Parker rozwinął nazbyt śmiało. I wreszcie tytułowy Dorian Gray (Ben Barnes)! Szczerze musze przyznać, że dopóki nie obejrzałam tego filmu, kpiłam otwarcie z Barnesa. Jednak w „Dorianie Grayu” pokazał klasę. Z początku rozczulał swoją niewinnością. Jego młodzieńczy wzrok – czysty, nie skażony – zachwycał i kazał mu współczuć. Jednak potem ciężko było uwierzyć, że Doriana gra wciąż ten sam aktor. Znikła czystość bijąca od niego, w oczach pojawił się chłód i pogoń za rozkoszą. Wyraz twarzy stał się dobiciem zła i szyderstwa. Gra Barnesa nie budzi żadnych zastrzeżeń poza jednym – u Wilda niewinne piękno Doriana nie uległo zmianom, to portret się zmieniał, nie on (fanów książki proszę o odłożenie siekiery, Parker nie jest lichwiarką Dostojewskiego, a reżyserem. To, co opisał Wilde, nie da się pokazać na ekranie). I jeszcze słówko o portrecie. Straszny, to mało powiedziane. To właśnie on przechylił szalę filmu w stronę mrocznego horroru. Nie jest już metaforą, tu jest potworem, który przeraża.

Czy film jest dobry czy nie, jednoznacznie powiedzieć nie można. Tym, co kochają książkowego Doriana, może się nie spodobać. Jednak Ci, którzy książki  nie czytali, mają szansę na otrzymanie prawdziwej uczty filmowej. To film o ludziach, ich charakterach, poglądach, psychologii i filozofii. A fanom książki powiem tylko, że Parker dodał do filmu postać, której w książce nie było, a która wyszła mu wyśmienicie i sam Wilde z pewnością by nią nie pogardził. Kuszę? Oczywiście! Czemu? Ponieważ warto!

„Należy wchłaniać barwę życia, ale nigdy nie przypominać sobie szczegółów. Szczegóły są zawsze trywialne.”
(Oscar Wilde „Portret Doriana Graya”, Warszawa 1976)

{youtube}RZqI6X7eZzs{/youtube}