The last wish„Czytałeś „Wiedźmina”? Jest ekstra. Ekstra na tyle, że powinni go wreszcie chociaż przetłumaczyć na angielski.”

Powyższe zdanie słyszałam wielokrotnie w trakcie rozmów ze znajomymi, jeszcze będąc w gimnazjum. Także na forach internetowych poświęconych fantastyce już od dawna toczono ożywione dyskusje poruszające temat przekładu Sagi na języki obce. Wielokrotnie czytałam posty internautów, którzy twierdzili, że historia Geralta zasługuje na rozgłos nie tylko w rodzimym kraju pisarza. Fani Sapkowskiego podzielali przez lata tę opinię, wyczekując chwili, w której na zagranicznych półkach pojawi się The Last Wish, El ultimo deseo, czy Der letzte Wunsch.


Okazja nadążyła się wraz z ogólnoświatową premierą gry komputerowej The Witcher. Sukces cRPG’a wzbudził zainteresowanie wokół uniwersum Białego Wilka, a co za tym idzie sprowokował polskich wydawców do przetłumaczenia serii i ofiarowania zagranicznym entuzjastom wirtualnego Wiedźmina możliwości zapoznania się z prozą ASa. Jak jednak tłumaczenie postrzega Polak, który czytał oryginał? W tym artykule postaram się przedstawić moje odczucia odnośnie angielskiego przekładu Ostatniego życzenia oraz Krwi elfów.

Tłumaczeniem na język brytyjski zajęła się Danusia Stok znana głównie za sprawą przekładu filmowej trylogii Krzysztofa Kieślowskiego pt. Trzy Kolory. Na jej koncie znajduje się także kilka innych tłumaczeń, jednak bardzo ciężko dotrzeć do tytułów, gdyż pani Stok nie posiada żadnej obszerniejszej notatki biograficznej na Internecie. Wiadomo, że oprócz Ostatniego życzenia oraz Krwi elfów pracuje nad Czasem pogardy. Tu też pojawia się pierwsze „ale”: dlaczego pominęła Miecz przeznaczenia? Zastanawiałam się i próbowałam zrozumieć to dziwne posunięcie i nie doszłam do żadnych rewolucyjnych wniosków. Być może wydawcy po opublikowaniu pierwszego zbioru opowiadań, który miałby wprowadzić czytelników w klimat opowieści ASa, postanowili skupić się na pięcioksiągu zawierającym „historię właściwą”, który nie wymaga znajomości Miecza Przeznaczenia. Osobiście uważam, że nie jest to dostateczne wytłumaczenie, gdyż zbiór opowiada o początkach „znajomości” Geralta i Ciri. Chronologia wydaje się być dość ważnym elementem w strategii wydawania książek. Póki co ważniejszy wydaje się fakt, że The Last Wish oraz Blood of Elves otrzymały w bardzo krótkim czasie od publikacji wiele pozytywnych opinii, m.in. w czasopismach „Time”, „Specusphere”, a także w internetowym serwisie Waterstones.com. „A great read”, czy „Beautifully written. A refreshing champion in a genre that’s getting a little homogenic” to tylko dwie z multum pozytywnych ocen. Wszystko wskazuje na to, że Anglikom spodobała się twórczość ASa, jednakże jakie odczucia niesie ze sobą czytanie przekładu specyficznej językowo powieści na stosunkowo mało plastyczny język obcy? I wreszcie, jak spisał się zagraniczny wydawca – Gollancz?

Przyznam szczerze, że do lektury The Last Wish i Blood of Elves podeszłam z pewną dozą podejrzliwości. Pierwsze wrażenie potęgowały okładki obu książek: skrzyżowane sejmitary i „elfie” pismo (o którym za chwilę) na jednej, rzymskie liczby i głowa wilka mająca swój początek jako logo „The Witcher” na drugiej. Obydwie kompozycje sprawiały, że gdybym nie miała pojęcia, jaki rodzaj fantastyki trzymam w ręku, byłabym przekonana że to jakieś średnie czytadło pokroju Warcrafta, czy Baldur’s Gate napisane na podstawie gry. Jasnym jest, że wydawca chciał podkreślić powiązanie książek z cRPG’iem, by przyciągnąć pasjonatów wirtualnego wiedźmina, ale według mnie powierzył pracę nad okładkami nieodpowiedniej osobie. Medalion z The Witcher? W porządku. Ale podpis tuż pod nim „Geralt is a hunter” wygląda co najmniej źle, brzmi niezgrabnie i zdaje się być pozbawiony sensu. Jednakże o ile oprawę The Last Wish można jeszcze wybaczyć ze względu na ładną kolorystykę, o tyle Blood of Elves opatrzona pismem podejrzanie podobnym do tolkienowskiego alfabetu elfów ciężko zaakceptować. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy wspomniane napisy faktycznie pochodzą z uniwersum „Władcy Pierścieni”, nie jestem w tej dziedzinie ekspertem, ale podobieństwo rzuca się w oczy, znaki są identyczne. Właściwie ciężko stwierdzić, dlaczego wydawca zrezygnował ze zwykłych ilustracji na rzecz pomysłu autorstwa Stewarta Larkinga odpowiedzialnego za projekt okładek.

Blood of elvesMimo lekkiego rozczarowania na samym wstępie, postanowiłam nie tracić nadziei i zabrać się do lektury – w końcu nie powinno oceniać się książki po jej oprawie, jak mówi angielskie przysłowie.
Stereotyp głosi, że język brytyjski raczej słabo radzi sobie z określaniem słowiańskich nazw własnych, imitowaniem dialektów i przekształcaniem imion. Mówi się, że przekłady tracą „słowiańskiego ducha” i specyficzny klimat wywoływany doborem słów. Nie potrafi przywrócić ich nawet mnogość synonimów, z której język angielski słynie; lepiej także zrezygnować z jakiejkolwiek – nawet subtelnej – archaizacji, która mogłaby wprowadzić sporo zamętu w tekście, gdyż nie można jej używać w „luźniejszy” sposób, tak jak polskiej. Co ciekawe, ta teoria sprawdziła się tylko w The Last Wish, mniej naturalnym w swoim wydźwięku od Blood of Elves. Czytając, miałam wrażenie, że tłumaczka nie czuje się jeszcze dostatecznie pewnie w roli kogoś, kto przekłada tak trudne dzieło; uczucie to było szczególnie silne na samym początku zbioru opowiadań, gdzie nawet składnia zdań sugerowała, że tekst tłumaczył Polak. Na szczęście wrażenie to ustępowało wraz z kolejnymi stronami, by zniknąć zupełnie w pierwszej części pięcioksiągu.

Kolejną kwestią, którą należy poruszyć, jest dobór słownictwa. Nie ukrywam, że przekład jest pod tym względem dość trudny, zwłaszcza The Last Wish cechują liczne wyrazy rzadko spotykane w mowie potocznej. Słownik jest zatem niezbędny, nawet w przypadku czytelników na zaawansowanym poziomie językowym, szczególnie przy opisach walk, które już w oryginale sprawiają niektórym kłopot. Z drugiej strony obie części przygód wiedźmina stanowią kopalnię wiedzy z zakresu słownictwa dla osób lubiących synonimy, specjalistyczne określenia związane z fechtunkiem, czy nazwy przedmiotów pochodzących ze średniowiecza. Tłumaczka niemal całkowicie zrezygnowała z archaizmów, zastępując je nieco mniej klimatycznymi, współczesnymi odpowiednikami. Jednakże jest to całkowicie logiczne posunięcie i uważam, że powieść nie ucierpiała zbytnio z tego powodu, stając się czytelniejszą nie tylko dla anglojęzycznych czytelników. Jedynym mankamentem tego posunięcia były przekleństwa i obraźliwe określenia – tak charakterystyczne w uniwersum Białego Wilka – które zastąpiono bardziej pospolitymi wulgaryzmami. A zatem „psiakrew” zamieniono na zwykłe „dammit”, „zarazę” przekształcono w „pox”. Przekleństwa cięższego kalibru brzmiały już bardziej, jak z amerykańskiego kina akcji, a czytając frazę „You son-of-a-bitch!” niemal miałam przed oczami rodzinę Corleone. Podkreślam, że nie uważam tego za błąd, a jedynie za lekki uszczerbek na stylu wypowiedzi postaci.

Dla odmiany w moim odczuciu wyjątkowo pozytywnie wypadło tłumaczenie nazw potworów, przydomków i miejsc. Wyglądały bardzo naturalnie i choć czasem traciły na znaczeniu (przykładowo „leszy” [ang. „leshy”] w języku angielskim nie mający już konotacji ze środowiskiem, w którym występuje), nie przeszkadzały w trakcie czytania. Osobiście byłam bardzo ciekawa przekładu niektórych nazw własnych, takich jak: Jaskier [ang. Dandilion], Diaboł [ang. Deovel], czy żagnica [ang. aeschnae] i nie zawiodłam się. Tłumaczka stanęła na wysokości zadania i zamiast starać się na siłę tłumaczyć wszystko dosłownie, pozwoliła sobie na lekkie przekształcenia, które wyszły powieści na dobre („dandilion” – pol. dmuchawiec).
Ponad to bardzo dobrze prezentują się gry słowne i powiedzonka bohaterów. Przytoczę tylko jeden przykład, chyba najbardziej znany rym z Krwi elfów: „Każdy żołnierz dupa, kiedy wrogów kupa”, w angielskiej wersji brzmiący „Every swordsman’s an arse when the enemy’s not sparse”*.
Podsumowując, angielskie wydanie przygód wiedźmina być może nie jest idealne pod względem graficznym i pozbawione jakichkolwiek błędów (sporadyczne literówki), ale zdecydowanie można zaliczyć je do całkiem porządnych przekładów w przystępnej cenie. Polecam fanom Sagi, a także wszystkim pasjonatom fantastyki, którzy lubią czytać nie tylko w rodzimym języku.

„The Last Wish”
wydawnictwo: Gollancz
data wydania: 2007
oprawa: miękka
stron: 280
ISBN: 978-0-57508-2-441
cena: £7.99

„Blood of Elves”
wydawnictwo: Gollancz
data wydania: 2008
oprawa: miękka
stron: 315
ISBN: 978-0-575-08484-1
cena: £7.99

* Każdy fechmistrz dupa, gdy wróg nie jest nieliczny (dosłowne tłumaczenie)

Autorem recenzji jest Agnieszka Woś.