Zawód guwernantki jest dzisiaj otulony romantyczną mgiełką. Nie zmienią tego takie książki jak Agnes Grey Anny Brontë, nic nie dadzą pełne pogardy słowa panny Ingram z Jane Eyre Charlotty Brontë czy przeżycia Sugar ze Szkarłatnego płatka i białego Michela Fabera. Prywatne nauczycielki są dla nas nierozerwalnie powiązane z XIX wiekiem, z jego legendą, a przede wszystkim z wyidealizowanym wyobrażeniem wiktoriańskiej Anglii.

Sięgnęłam po książkę Gdy panna Emmie była w Rosji Harvey’a Pitchera, bo sprawiała wrażenie idealnego połączenia dwóch przyciągających mnie jak magnes tematów. Jeden z nich to ostatnie lata znikającej bezpowrotnie carskiej Rosji, drugi – historia angielskich guwernantek, które w drugiej połowie dziewiętnastego stulecia rozlały się po wszystkich zakątkach cywilizowanego świata. Książka okazała się nie tylko wyjątkowo ciekawa, ale przede wszystkim otworzyła mi oczy na prawdę, z której nie do końca zdawałam sobie sprawę – że wcale, ale to wcale nie byłabym zachwycona, gdyby przyszło mi pewnego dnia obudzić się i stwierdzić, że przeniosłam się jakieś 150 lat wstecz, a zza drzwi dobiega mnie właśnie głos, pytający, dlaczego jeszcze nie czekam w pokoju szkolnym, skoro dzieci moich pracodawców są już dawno na nogach!

W drugiej połowie dziewiętnastego stulecia angielski rynek pracy kipiał od nadmiaru guwernantek. Nie wystarczały już dobre chęci, żeby znaleźć miejsce za parę funtów rocznie – teraz trzeba było mieć także spore znajomości, doświadczenie i wiedzę. Ekspansja kolonialna Imperium sprawiła, że sporo dziewcząt znalazło pracę u rodaków za granicą, jednak to ciągle nie rozwiązywało problemu. Z pomocą przyszła moda – cały cywilizowany świat zapragnął spijać wiedzę o angielskich rzeczownikach, zwrotach i konstrukcjach składniowych z ust brytyjskich nauczycielek.

Niezwykle atrakcyjnym rynkiem okazała się Rosja – ze względu na dobre warunki i doskonałe wynagrodzenie. Dla kobiet, które wyprawę dopiero rozważały, daleki i zimny kraj carów wydawał się niemal obcą planetą, ale zdesperowane, nie miały wiele do stracenia. Te, które zaryzykowały i podjęły trudną decyzję o wyjeździe, nigdy tego nie żałowały. Aż do rewolucji bolszewickiej były ważną częścią rosyjskiej klasy wyższej. Traktowane jak domownicy, w najgorszym razie ich pozycja była równa wyższym rangą służącym. Sporo z nich mieszkało w pałacach, uczyło książęce dzieci. Kilka z nich wylądowało na dworze cara (polecam wspomnienia Margareth Eagar Six years at the Russian court – miejscami nudnawe, ale warte zgłębienia).

Autor książki Gdy panna Emmie była w Rosji dokonał wspaniałej rzeczy – dotarł do ostatnich żyjących kobiet, które na początku XX wieku wyjechały z kraju, by uczyć angielskiego rosyjskie dzieci. Było to możliwe z kilku powodów – po pierwsze: książka Pitchera powstała w latach 70. zeszłego wieku, po drugie: okazało się, że brytyjskie guwernantki to osoby wyjątkowo długowieczne. Ich hart ducha oraz siła psychiczna i fizyczna sprawiały, że sporo z nich żyło ponad dziewięćdziesiąt lat – a każda z jasnym umysłem i niezmąconymi wspomnieniami.

Poznajemy między innymi uroczą i niezwykle przedsiębiorczą Scottie oraz ciekawską i inteligentną Edith Kirby, która wróciła do Rosji z bezpiecznego Szanghaju, bo chciała zobaczyć czym jest rewolucja. Główną bohaterką książki stała się Emmie Dashwood, która wyruszyła w niezapomnianą podróż w 1911 roku. O swojej wielkiej rosyjskiej przygodzie opowiedziała Harvey’owi Pitcherowi, pisarzowi i tłumaczowi języka rosyjskiego, który od tamtej pory nie spoczął, dopóki nie dotarł do kilku innych uroczych starszych pań – źródeł wiedzy o życiu guwernantek w Rosji przedrewolucyjnej.

Polski podtytuł książki jest trochę mylący. Brzmi on: Dzieje angielskich guwernantek na tle rewolucji październikowej, podczas gdy w oryginale jest bardziej adekwatny do treści: English governesses before, during and after the October Revolution – „przed, podczas i po”! Przedzierając się przez pierwszą połowę książki znalazłam w niej zarys historii domowych nauczycielek, które żyły i walczyły z rzeczywistością przez cały niemal XIX wiek i nijak się to miało do rewolucji październikowej. Powodów do narzekań nie miałam, bo poszerzenie tematu odpowiadało mi dużo bardziej, niemniej jednak wolałabym, żeby polskie tytuły trzymały się oryginałów.

Wróćmy do sformułowania „przedzierać się”, którego użyłam wyżej. Tak właśnie było w przypadku pierwszych rozdziałów. Są ciekawe, ale pozostawiają wiele do życzenia. Miejscami przeteoretyzowane i nużące, jako całość są chaotyczne i zapełnione ogólnikami. Czytelnik, który spodziewał się, że wraz z autorem zgłębi nie tylko życie Angielek pracujących w Rosji, ale zajrzy także za kulisy i dowie się czegoś o rosyjskim społeczeństwie, będzie rozczarowany. Autor nie miał dostępu do obszerniejszych, a przede wszystkim ciekawych dziewiętnastowiecznych wspomnień z pierwszej ręki, nie mógł więc opisać ze szczegółami tego, co chciałabym w jego książce znaleźć. Pierwsza połowa książki to historia zawodu guwernantki i wyjazdów zagranicznych, w tym do Moskwy i Petersburga, ale bez gawędziarskiego pazura. Wiedzy w niej sporo, ale tak wymieszanej i niespójnej, że miejscami ciężko przez nią przebrnąć.

W chwili, gdy wkraczamy na teren dobrze znany Emmie Daswood i jej koleżankom, zaczyna być ciekawiej. Więcej tu szczegółów, obrazów, więcej polotu. Zagłębiamy się w życie na rosyjskiej wsi, wchodzimy do pałaców i dworów. Obserwujemy wszystko z perspektywy nauczycielek, które niby wiele nie widziały i nie słyszały, siedząc zamknięte w szkolnych pokojach swoich podopiecznych, jednak uszy i oczy miały otwarte, a wrodzona spostrzegawczość i ciekawość dawała im możliwość zauważać niejedno fascynujące zjawisko.

Z czasem zaczyna być naprawdę interesująco. Wybucha rewolucja, niektóre guwernantki nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Wyjeżdżają same lub z rosyjskimi rodzinami, dla których pracują, by wkrótce powrócić – z ciekawości lub tęsknoty. Od tego momentu nie można się już od książki Pitchera oderwać.

Bałaganiarski charakter opowieści ma źródło w tym, że autor postanowił przeskakiwać od jednej bohaterki do drugiej bez wyraźnego zaznaczenia tego faktu, wymieszał je ze sobą, dorzucając do garnka wielkie ilości znajomych i członków rodziny każdej z nich, przez co dopiero po dłuższym czasie byłam w stanie odróżnić jedną od drugiej i pojąć, dlaczego teraz przebywam na Krymie, a nie, jak jeszcze przed momentem, w Petersburgu. Do tego dochodzą zbyt szybkie i zaskakujące retrospekcje oraz gwałtowne wybieganie w przyszłość – trzeba cierpliwości, żeby z tego chaosu wysupłać wspaniałości, których mimo wszystko książka jest pełna.

Nie mogę nie dodać, że książce zabrakło porządnej korekty – nagromadzenie błędów interpunkcyjnych i monotonia stylistyczna rzucają się w oczy i trochę odstraszają. Mimo to jestem szczęśliwa, że trafiłam na Pannę Emmie, bo zawarta w niej wiedza jest nieoceniona. Prawdziwy pasjonat machnie ręką na fabularny zamęt i znajdzie w nim moc intrygujących i ważnych informacji. Jest wśród Was sporo osób, które kochają historię Rosji tak samo jak ja – nie wolno Wam przejść obok tej książki obojętnie! 

Autor: Harvey Pitcher
Tytuł: Gdy panna Emmie była w Rosji
Tytuł oryginału: When miss Emmie was in Russia
Tłumacz: Justyna Grzegorczyk
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 304
Oprawa: miękka
ISBN: 9788377853481
Kategoria: historia, społeczeństwo

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *