Akcja powieści toczy się równolegle do fabuły książki wyjściowej, tylko wydarzenia opisywane są z innego punktu widzenia. W tym przypadku to, co dzieje się na kartach dzieła Austen, obserwujemy od strony kuchni, oczyma gospodyni i jej męża, dwóch pokojówek oraz chłopca stajennego o tajemniczej przeszłości.
Na całe szczęście Jo Baker nie potraktowała swojej książki śmiertelnie poważnie i nie starała się naśladować stylu oryginału. Do tego trzeba mieć o wiele więcej doświadczenia, wrażliwości i talentu. Autorka, choć stawia swoich bohaterów o kilka kroków od salonu Bennetów, nie podąża ślepo za wydarzeniami, które są każdemu czytelnikowi Dumy i uprzedzenia dobrze znane. Od czasu do czasu natykałam się w korytarzu na gości, których nazwiska niezmiennie wywoływały uśmiech na mojej twarzy, niezależnie od tego, czy był to Darcy, czy Wickham, ale rozmowy i incydenty dublują się tu tylko w minimalnym stopniu. Wydarzenia opisane u Austen obserwujemy jakby przez zamgloną szybę w oknie, słyszymy ich dźwięki przez ścianę lub dowiadujemy się o nich od osób trzecich.
Początkowo książka pochłonęła mnie całkowicie. Wydawało się, że autorka postawiła sobie za główny cel dbałość o szczegóły i podążanie za codziennymi czynnościami państwa i służby – ludzi żyjących pod koniec XVIII stulecia. Elementy ubioru, czynności wykonywane przez służących, drobiazgi, których ludzie dotykali, myśli, które werbalizowali – to wszystko tworzyło zaskakująco kompletny i sugestywny obraz życia na angielskiej prowincji. A przy tym nie było tu żadnych nachalnych, przydługich opisów, które mogłyby zniechęcić do lektury osoby preferujące szybszą akcję.
Wiedza przekazywana w ten sposób czytelnikowi byłaby nieoceniona, gdyby nie to, iż po kilku rozdziałach niemal całkiem znika pod płaszczykiem wydarzeń i życia głównej bohaterki – pokojówki Sary. Szkoda, ale da się przeżyć.
Baker umiejętnie skupia się na tym, czego w Dumie i uprzedzeniu brakuje. Jane Austen – córka szlachcica, panienka z dobrego domu – nie widziała, nie słyszała i nie dostrzegała służby, która w jej powieściach objawia się magicznie otwierającymi się drzwiami, powozem dostarczającym dziewczęta na bal czy wstążkami, w tajemniczy sposób przynoszącymi się z miasteczka w zimny i deszczowy dzień. Służący byli jak duchy – przezroczyści. W Dworku Longbourn okazują się być gronem ludzi z krwi i kości. Są bezustannie zmęczeni, często zirytowani, kochają, czują, obserwują i komentują. Istnieją. Żyją.
Stosunek XVIII-wiecznej autorki do pokojówek, kucharek czy gospodyni świetnie oddaje postawa Elizabeth Bennet – panienki przewijającej się od czasu do czasu przez karty powieści Jo Baker. Lizzy nieustannie zwraca się do Sary, jakby rozmawiała sama ze sobą, jakby myślała na głos. Zdarza jej się zauważyć obecność dziewczyny, ale nigdy nie traktuje jej jak człowieka, raczej jak element wyposażenia domu. Nie sposób mieć tego pannie Bennet za złe – tak wówczas wyglądało życie i nawet najlepiej wychowani, przepełnieni dobrymi intencjami dobrzy ludzie nie traktowali służby personalnie.
(…) pokojówka przestała istnieć. W jednej chwili stała przy wejściu, pod jej nogami skrzypiała podłoga, a w następnej już jej nie było; dwóch dżentelmenów weszło do środka i minęło Sarę, nawet na nią nie patrząc – z ich perspektywy drzwi otworzyły się same. (…) Stanęła w progu, niewidzialna: zdawało jej się, że błysk wypolerowanej miedzianej gałki prześwieca przez jej dłoń, podobnie jak resztki dziennego światła przez całą jej postać.
Dworek Longbourn jest powieścią, którą warto przeczytać i której warto dać się oczarować. Ze względu na swoją wymowę, na ciekawe, choć przetarte szmatką i wypucowane ukazanie życia, jakie toczyło się po drugiej stronie drzwi salonów i pokoi właścicieli majątków. Ze względu na umiejętne połączenie ze sobą interesującej akcji i elementów obyczajowych. Przede wszystkim jednak z powodu inteligentnego związania fabuły nowej ze starą.
Nie jest to, oczywiście, książka idealna. Warto ją czytać bez zbytnich oczekiwań. Po kilku rozdziałach autorka zaczęła za bardzo kombinować i skręcać w stronę współczesnego postrzegania świata. Sara się zakochuje i uczuciu podporządkowuje wszystko, kładąc na szali życie i przyszłość. Nie twierdzę, że nie było to możliwe, ale za bardzo trąci melodramatem w świecie, w którym najważniejsza była walka o przetrwanie, a na sentymenty, nawet w wyższych sferach, nie było miejsca.
Również styl powieści jest nierówny. Wysokich lotów to on nie jest, ale mógłby być całkiem dobry, gdyby nie to, że Baker nie może się zdecydować – pisać zgrabnie, poprawnie i w gruncie rzeczy ujmująco, bez ozdobników niepasujących do sytuacji bohaterów czy też używać poetyckich określeń i porównań, rażących zbytnią egzaltacją w ustach prostej dziewczyny.
Dworek Longbourn to lektura to przyjemna, niewymagająca, pozwalająca bez większych zgrzytów wrócić do znanych i kochanych bohaterów.
Autorka: Jo Baker
Tytuł: Dworek Longbourn
Tytuł oryginału: Longbourn
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Rok wydania: 2014
ISBN: 9788371779756
Ilość stron: 384
Oprawa: półtwarda
Kategoria: romans, powieść społeczno-obyczajowa
Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego kulturze i literaturze: Zielono w głowie