• Agnieszka Biczyńska: Jaka była Pani pierwsza myśl, kiedy usłyszała Pani, że to właśnie Pani tekst wygrał w konkursie organizowanym przez Wydawnictwo Znak?
Żanna Słoniowska: Bardzo się ucieszyłam, zadzwoniłam do męża i poprosiłam, aby wstawił do lodówki butelkę gruzińskiego szampana. Cieszyłam się z wygranej, a nade wszystkim z wydania książki, bo przez lata pracy nie miałam gwarancji, że nie piszę do szuflady.
• A.B.: Czy należy Pani do grona ludzi pióra, którzy czytają każdą recenzję, skrupulatnie sprawdzają, na którym miejscu na liście bestsellerów znajduje się ich publikacja? Czy podchodzi Pani raczej do tego z dystansem, pisząc dla siebie samej, realizując swoją pasję bez (aż tak) wielkich emocji?
Ż.S.: To jest odwieczny spór: czy istnieje pisarz bez czytelnika? Ja piszę dla ludzi, im chcę opowiadać bardzo ważne dla mnie historie. Kiedy miałam, czy mam złe dni i nachodzą mnie wątpliwości czy moja praca ma sens, wyobrażam sobie którąś z tych wspaniałych, mądrych, myślących i głębokich kobiet, które są moimi czytelniczkami, które żyją literaturą, przeżywają ją bardzo głęboko, a potem chcą się dzielić przemyśleniami. Otóż, ważna jest dla mnie moja „praca w podziemiu“ czyli próby wydobycia własnego, niezależnego głosu w sztuce, a równocześnie ważny jest odbiór, czyli spotkania autorskie, opinie czytelników, ilość sprzedanych egzemplarzy.
• A.B.: Do kogo Pani pisze? Kim jest Pani czytelnik/czytelniczka? Jak sobie Pani jego/ją wyobraża?
Ż.S.: Częściowo odpowiedziałam na to pytanie wcześniej. Piszę dla ludzi, którzy nie szukają w życiu i w sztuce łatwych odpowiedzi, bo w mojej prozie ich nie ma. Wydaje mi się, że Dom z witrażem ma tak, jakby kilka warstw: historię kraju i historię rodziny, osobistą mapę Lwowa, przewodnik po emocjonalności bohaterek. Zauważyłam, że czytelnicy w zależności od kraju pochodzenia (tu mam na myśli, na przykład to czy ktoś się wychował w Polsce czy w ZSSR), oczytania, zawodu czy wrażliwości skupiają się na tej warstwie, która jest im bliższa. I to mi się bardzo podoba. Uwielbiam słuchać o tym, co kto odkrył w mojej książce, bo każdy czyta przecież przez siebie. Widzę, że jest sporo ludzi, którym moje pisanie otwiera w życiu to czy owo, dla nich chcę pisać.
• A.B.: Mówiła Pani w jednym z wywiadów: W trakcie pisania tej książki krew przelana za wolną Ukrainę była fikcją. Niestety w lutym 2014 roku przestała nią być. Czy podświadomie czuła Pani, że Rosja posunie się aż tak daleko?
Ż.S.: Wszystko, co się podziało w Ukrainie w latach 2013-2014 było dla mnie wstrząsem. Majdan przeżyłam jako głębokie katharsis, chociaż oglądałam go przecież tylko na ekranie komputera. Co do wojny z Rosją, to pamiętam, jak w poprzednich latach żartowaliśmy w rodzinie: „A co, jeśli Rosja napadnie Ukrainę…“ Nikt chyba nie był w stanie wziąć tego na poważnie. Moja przyjaciółka mówi tak: „Dobrze, że dziadek umarł wcześniej, bo wraz z Rosjanami przeszedł II wojnę światową i wieść o rosyjskiej agresji mogłaby go zabić“.
• A.B.: Obraz kobiet, który Pani proponuje czytelnikowi w swojej pierwszej powieści, nie jest bynajmniej stereotypowy. Ani Prababka, ani Aba, ani tym bardziej Marianna, nie mają możliwości, by ich kobiecość rozkwitła, by miały szansę zająć się ‘babskimi’ sprawami. One nawet chyba nie mają czasu, by o nich pomyśleć. Pani bohaterki są skoncentrowane na polityce, historii, ewentualnie sztuce, którą i tak sytuacja w kraju przyćmiewa. Czy Ukrainki/Lwowianki zajmują jedynie sprawy najwyższej wagi?
Ż.S.: Sądzę, że chodzi o fenomen kobiet na całym terenie byłego ZSSR, kobiet należących do tak zwanej inteligencji pracującej. Przeważnie żyły w straszliwych warunkach bytowych – na śmiesznie małym metrażu, kiedy każda najprostsza rzecz — mleko, rajstopy, lampa czy krzesło była nie zdobycia bez znajomości, łapówki czy wyjątkowego fartu. Ta wymuszona asceza sprawiła, że skupiły się na wartościach i ideach, na książkach i obrazach. Aż do przesady gardziły drobnomieszczańskimi przyjemnościami. Ten duch wciąż obecny jest u współczesnych ukraińskich intelektualistek, chociaż wiele z nich już ma dostęp do pięknych sukienek czy eleganckich kawiarni.
• A.B.: Do której z bohaterek jest Pani najbliżej? Czy może Pani identyfikować się z którąś z nich?
Ż.S.: W każdej z nich jest jakaś część mnie.
• A.B.: Czy na Ukrainie są nadal domy z witrażami – takie jak ten, który Pani opisuje w książce?
Ż.S.: Secesyjne witraże w kamienicach na terenie obecnej Ukrainy powstawały na przełomie XIX i XX wieku czyli musiały przetrwać wielokrotne przesunięcia granic, kilka wojen, a właściciele i mieszkańce tych kamienic byli w tym czasie zabici, deportowani czy ekspatriowani. Trudno się dziwić, że po tym wszystkim z witraży pozostały szczątki…
• A.B.: Gdyby miała Pani opisać ‘swój’ Lwów jednym zdaniem, to jak by ono brzmiało?
Ż.S.: Piękno, historia, twórczy chaos.
• A.B.: Czy planuje Pani kontynuację Domu z witrażem? A może już pisze Pani coś nowego?
Ż.S.: Piszę teraz powieść, której bohaterami są Ukraińcy mieszkający w Krakowie.
• A.B.: Proszę opowiedzieć nam o swojej inicjatywie, która mnie osobiście bardzo zaintrygowała, a mianowicie o projekcie ’Lwów przedwojenny oczami świadków historii’.
Ż.S.: Jest to projekt historii mówionej, który zrealizowałam w dwóch turach: w latach 2011 i 2013. Nagrałam na kamerę wspomnienia 35 lwowian, którzy pamiętali miasto przed 1939 rokiem, spotkałam się z nimi we Lwowie, Krakowie, Warszawie, pomniejszych polskich miastach, a także w Wiedniu. Każdy wywiad przebiegał według tego samego schematu, pytałam m.in. o współżycie różnych narodowości, o dwie okupacje sowieckie i okupację niemiecką, o Lwowie sowieckim. Rozmawiałam z Polakami, Ukraińcami, Żydami, Ormianami i jednym Niemcem, ponadto byli to ludzie o bardzo różnym wykształceniu i poglądach, stąd relacje o tych samych wydarzeniach nie zawsze były podobne, a nieraz sprzeczne. Mój pomysł był taki, żeby te sprzeczności (zazwyczaj oddzielone od siebie murem nie do przebicia, na który składa się nieznajomość języków obcych i skupianie się na własnej perspektywie narodowej) połączyć 'pod jednym dachem’. Nazywam to 'Żywym podręcznikiem historii’, wszystkie relacje są dostępne w internecie na stronie lwowprzedwojenny.eu.
• A.B.: Jak i gdzie widzi siebie Pani za 10 lat?
Ż.S.: Chciałabym nadal móc pisać powieści. Poza tym moje dzieci już będą duże więc być może uda mi się trochę więcej pojeździć po świecie.
• A.B.: Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę Pani kolejnych sukcesów oraz wielu wiernych czytelników.