Noc była mroczna jak knowania dyrektora do spraw marketingu.

W takich właśnie okolicznościach poznajemy CEO Slayera – odzianego w płaszcz i kapelusz, wyposażonego w zdobycze najnowszej technologii, słusznego wzrostu i o szerokich barach faceta o facjacie przywodzącej na myśl Clinta Eastwooda czy innego Paula Hogana (to ten od Krokodyla Dundee). Nasz bohater zmierza właśnie na akcję, którą wcześniej precyzyjnie zaplanował, akcję, która kończy się potężnym mordobiciem w męskiej toalecie ekskluzywnej restauracji. Oskarżony: Filip Chmiel, naddyrektor potężnej firmy, pozbawiony skrupułów finansista. Zbrodnia: bycie psychopatycznym palantem. Wyrok: wydany i wykonany jednoosobowo przez samozwańczego mściciela. Czas i miejsce akcji: Warszawa, 2048 rok w świecie, w którym rządzą bezkarne korporacje.

Tak oto Marcin Przybyłek, twórca popularnego cyklu s-f o Gamedeku i jednego z najbardziej dopracowanych uniwersów s-f w polskiej literaturze (tzw. GamedecVerse – w 2013 roku ukazała się gra planszowa Gamedec osadzona w jego realiach), przedstawia nam swojego nowego bohatera, Rodneya Pollacka. Rodney to równy gość – przystojny, opanowany, inteligentny, dowcipny, zna sztuki walki. Do tego idealista wrażliwy na ludzką krzywdę. Ma też przyzwoity zawód – jest psychologiem szkoleniowcem. I właśnie dzięki temu zawodowi ma niejedną okazję, by poznać bliżej, niejako od środka, świat wielkich korporacji i wielkich pieniędzy, świat ludzi pijanych i zdeprawowanych władzą, pomiatających swoimi pracownikami i gardzących klientami, których bez wahania doprowadzają do ruiny, jeśli tylko im się to opłaca. Świat ludzi wpływowych i bezkarnych, mających pełną świadomość tej bezkarności. Świat, w którym firmy farmaceutyczne dla zysku wpędzają ludzi w choroby, a banki za pomocą sprytnych prawnych kruczków okradają kredytobiorców ze wszystkiego.

W tym świecie przyszłości, za futurystyczną, przeszkloną, elegancką fasadą, kryje się skrzecząca rzeczywistość, w której człowiek nic już nie znaczy, w której firmy, rzekomo świadczące mu usługi, w rzeczywistości go okradają, wykorzystują lub ogłupiają za pomocą cynicznej manipulacji w skorumpowanych mediach. Szczerze mówiąc, czytając powieść Przybyłka, trudno powstrzymać się przed porównywaniem świata przedstawionego z tym, co my sami dziś mamy za oknem. I nikt w tym świecie przyszłości nie sprzeciwia się korporacyjnej wszechwładzy – aż w końcu nadchodzi czas Rodneya Pollacka. Nietrudno się jednak domyślić, że pojawienie się kogoś, kto otwarcie wypowiada wojnę najpotężniejszym tego świata, nie spodoba się panom prezesom… Pollack spotyka więc godnego przeciwnika – lub raczej przeciwniczkę: bezwzględną prywatną detektywkę na usługach korporacji. Ale zyska też nieoczekiwanych sojuszników…

Choć porusza poważny temat, nowa powieść Przybyłka nie jest filozoficznym, intelektualnym s-f skłaniającym do piętrowych przemyśleń. Podjętej tematyce autor nadaje dość zaskakującą oprawę: opowieść o komiksowym charakterze, w której przedstawiony świat i galeria postaci opiera się na aż do przesady zarysowanych kontrastach – niemal wszystko tu jest czarne lub białe, co daje efekt pastiszu, a miejscami wręcz parodii gatunku. To zaleta – jeśli szukamy lektury niezobowiązującej i przyjemnej, bo za sprawą lekkiego pióra Przybyłka całość czyta się przyjemnie i szybko od początku do końca. Jednak chwilami aż prosiło się to wszystko o lekkie pogłębienie analiz czy też skomplikowanie postaci. Do tych ostatnich mam zresztą stosunek kłopotliwie ambiwalentny. Weźmy takiego Pollacka – facet zdecydowanie budzi sympatię, ale jest aż zbyt idealny. Żadnego trupa w szafie – jedyne, co tam chowa przed światem, to półlegalnie zdobyty egzoszkielet dający mu siłę dalece przekraczającą ludzkie możliwości. Podobnie rzecz ma się z galerią postaci drugoplanowych, które stworzono w oparciu o rozmaite stereotypy, również dotyczące płci czy wyglądu. Szczególnie wyraźnie widać to w opisach sylwetek kobiet (piękno wewnętrzne idzie tu w parze z zewnętrznym, brzydota podobnie) czy złowrogich dyrektorów, którzy są zepsuci do szpiku kości, cyniczni i zdeprawowani w najwyższym stopniu. To przerysowanie jest jednak typowe właśnie dla komiksu, podobnie zresztą, jak sposób prowadzenia fabuły – podczas lektury miejscami wręcz wyobrażałam sobie komiksowe kadry. Rodney Pollack ze swoim alter ego wspomaganym nowoczesną technologią (Przybyłek, jak to ma w zwyczaju, wprowadza na kartach powieści liczne futurystyczne „wynalazki”; poza wspomnianym egzoszkieletem warto wspomnieć choćby dający niezwykłe możliwości komunikacyjne facenet czy modyfikujący wygląd twarzy holomask) przywodzi na myśl komiksowego Batmana, zaś jego antysystemowa filozofia upodabnia go nieco do V z V jak Vendetta. Szkoda, że autor nie wycisnął do końca potencjału z tej postaci, bardziej jej nie „skomplikował” – wówczas porównania te byłyby bardziej uprawnione. To, co również mąciło moją satysfakcję podczas czytania, to fakt, że działania CEO Slayera długo nie wydają się zmierzać do jakiegoś konkretnego celu, jakby bohaterowi brakowało całościowej wizji. Z drugiej strony i to można zrozumieć – jego cele musiały być adekwatne do dostępnych środków (a Rodney nie jest bogaczem jak Bruce Wayne). Inna rzecz, że zakończenie książki sugeruje pewne przyszłe możliwości… Tego jednak z oczywistych względów nie będę tu opisywać.

CEO Slayer to powieść trochę nierówna. Świetny pomysł, ogólnie rzecz biorąc trafna (według mnie) diagnoza problemu, sporo humoru, przyjazny czytelnikowi język, sprawnie poprowadzona akcja i ciekawie wykreowany, dopracowany świat – to atuty tej historii. Autorowi udało się też wzbudzić w nas sympatię do głównego bohatera i zainteresować jego losem. Natomiast niekoniecznie potrzebne wydają mi się pojawiające się w książce elementy, by tak rzec, mistyczne, no i kłuje w oczy stereotypowość postaci – typowa dla komiksu czy filmu akcji, trochę zgrzyta w powieści. Mimo to i mimo kilku naiwnych rozwiązań, książkę czyta się przyjemnie i szybko, nie raz można się przy niej uśmiechnąć czy pokiwać głową Przybyłkowi na zgodę. CEO Slayer to lekka, odprężająca rozrywka w futurystycznych, cyberpunkowych klimatach w sam raz na kilka dłuższych wieczorów.

Recenzję innej powieści Marcina Przybyłka zatytułowanej Czas silnych istot przeczytasz TUTAJ.

Autor: Marcin Przybyłek
Tytuł: CEO Slayer. Pogromca prezesów
Data wydania: 15 kwietnia 2014
Wydawnictwo: Rebis (seria: Horyzonty Zdarzeń)
ISBN: 978-83-7818-515-4
Liczba stron: 392
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Kategoria: fantastyka, s-f

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *