Czerwone niebo nad Wołyniem nie jest opowieścią o rzezi. To historia rodziny Kozińskich – drobnej szlachty, silnie związanej ze swą ojczystą ziemią. Ziemią wołyńską. Ziemią, nad którą co wieczór słońce zachodzi rdzawo, połknięte w całości przez pusty horyzont. I dlatego właśnie niebo nad Wołyniem jest czerwone. Nie dlatego, że pewnej zimowej nocy spłynie krwią. To opowieść o miłości. Nie o nienawiści. O przetrwaniu. Nie o śmierci.

Michalina i Wincenty Kozińscy to przedstawiciele drobnej szlachty. Mieszkają w Okopach na Wołyniu, mają dobrze prosperujący majątek, żyją dostatnio, wychowują dzieci. Helenka uczęszcza do żeńskiej szkoły w Rokitnie, a później wychodzi za mąż, Franciszek wykazuje talent muzyczny i uczy się grać na organach, które szybko zmienia na trąbkę, Dominik chce być żołnierzem, a mały Zdziś jest strasznym łasuchem. Kozińscy uprawiają ziemię, hodują warzywa i owoce, jeżdżą co niedzielę do kościoła, odpoczywają wieczorami przy kominku, spotykają z sąsiadami, śpiewają kolędy w Boże Narodzenie i tańczą na zabawach dożynkowych. Mają też swoje troski. Oto młody Franciszek nagle wykazuje zainteresowanie śliczną wdową z dwójką dzieci, Dominik zakochuje się w Ukraince, ktoś wypił za dużo samogonu, ktoś oberwał na imprezie w sąsiedniej Karpiłówce… Niby nic, a przecież czytelnik dobrze wie, do czego to wszystko zmierza. Przychodzi rok 1939, wybucha wojna i z każdym kolejnym dniem jest coraz gorzej. Aż wreszcie na Wołyniu zjawiają się przepełnieni nienawiścią wobec „Lachów” banderowcy… Czerwone niebo nad Wołyniem to historia oparta na faktach. Autorka, Barbara Iskra-Kozińska, spisała ją na podstawie rodzinnych opowieści i wspomnień.

Mimo iż powieść Iskry-Kozińskiej porusza ważny temat, nie sposób pisać o niej w samych superlatywach. Wszelkie mankamenty można by było autorce wybaczyć, gdyby nie fakt, że w jej bio czytamy: „pisarka i poetka”. „Pisarka i poetka”, a nie po prostu kobieta wywodząca się z wołyńskiej szlachty, która pewnego dnia postanowiła utrwalić na papierze dramatyczną historię swojej rodziny. Jeśli zatem Barbara Iskra-Kozińska jest pisarką i poetką, powinno się ją jako pisarkę i poetkę oceniać. I wytknąć błędy, które psują odbiór tej, skądinąd dobrej i wartościowej z uwagi na przekazywane treści, książki. Zacznijmy zatem od krytyki i miejmy to już za sobą. Najsłabiej Czerwone niebo nad Wołyniem przedstawia się od strony językowej. Stylistycznie powieść kuleje od samego początku, najbardziej zaś uwidocznia się to we fragmentach poświęconych opisom rodzących się uczuć i scenach miłosnych. I tak, wszyscy zakochani raczą się zwrotami typu: „moja ukochana”, „mój jedyny”, „moje ty słońce”, „moje ty życie”, „czy jesteś mój?”, „czy naprawdę będziesz moja?”, „czy ty jesteś prawdziwy?”. Każdy kocha namiętnie, całuje zapamiętale i do utraty tchu. Scena miłosna między Frankiem i Weroniką wręcz razi stylistyczną nieporadnością. On jest spragniony, ona jest spragniona, ciało jest spragnione, piersi są spragnione, wargi są spragnione, a wszystko dzieje się „niezapomnianej, pamiętnej nocy (…) niespodziewanie, nagle, nieoczekiwanie!”. „Niezapomniana” i „pamiętna” to mniej więcej to samo, podobnie jak „niespodziewanie”, „nagle” i „nieoczekiwanie”. A przytaczam owe cytaty nie z czystej złośliwości, tylko dlatego, że w powieści podobnych kwiatków znajdziemy więcej. Mnóstwo zdań gramatycznie niepoprawnych, powtórek, źle użytych imiesłowów. Czerwone niebo nad Wołyniem od strony stylistycznej sprawia wrażenie tekstu niedopracowanego. Bo czy gdyby był dopracowany, znalazłoby się w nim miejsce na takie zdania: „Wszyscy mężczyźni pracowali dla wojska, zatrudnieni przy różnych pracach. Nieobca im była praca przy koniach”. „Pracowali zatrudnieni przy pracach (…) nieobca im była praca”… Litości!

A teraz, skoro już sobie poużywałam, przejdźmy do zachwytów. Bo takowe, rzecz jasna, również będą. W Czerwonym niebie nad Wołyniem na uwagę zasługują przede wszystkim: dobór narracji, konsekwentnie prowadzona akcja, jak również w znakomity, barwny sposób odmalowana Okopowska obyczajowość, wiejskie rytuały, święta, obrzędy, a nawet praca w polu. I jeszcze smakowite opisy przyrody. Tak, tak, opisy przyrody! I nie ma się co zrażać katowanym w liceum Nad Niemnem. U Iskry-Kozińskiej nie będzie pięciu stron o krwawniku i ostach. Będą natomiast pachnące łąki, gęste lasy, krystalicznie czyste rzeki i właśnie owo tytułowe, czerwone niebo. Najważniejszy jednak nie jest tutaj sam urokliwy pejzaż, ale sposób, w jaki postrzegają go mieszkańcy ziemi wołyńskiej. Są nim na wskroś przeniknięci, zrośnięci z nim, zespoleni po wiek wieków. To ich ojcowizna, ich kraj. I naprawdę nieważne, dokąd pojadą. Czerwone niebo nad Wołyniem pozostanie na zawsze w ich sercach, tak samo jak dorodne czereśnie zrywane w sadzie każdego lata, świeży twarożek ze szczypiorkiem zajadany na kolację przy kuchennym stole i kolędy śpiewane na pasterce w bożonarodzeniową noc. Te wysmakowane obrazy życia na Wołyniu stanowią największy atut książki. Iskra-Kozińska rozwija akcję powoli, skupia się na detalach, na relacjach między ludźmi, na codziennych rytuałach. Jest spokojnie, bezpiecznie, sielsko… No właśnie. Mimo codziennych trudów i zwyczajnych ludzkich problemów życie w Okopach wydaje się idealne, a tymczasem my – czytelnicy – wiemy przecież, co czai się za rogiem. Wiemy, że niebawem wybuchnie wojna, nastanie bieda, zapanuje strach i wreszcie przyjdą banderowcy… To zupełnie tak, jak czytanie o ostatnich dniach Pompejów. Ludzie rozmawiają, jedzą, modlą się, pracują, kochają, a nad nimi mruczy już złowieszczo groźny wulkan. Od strony fabularno-narracyjnej Czerwone niebo nad Wołyniem prezentuje się znakomicie. Akcja wciąga i od początku wiemy, że jest to opowieść o ludziach, którym przyjdzie utracić rodzinny dom. Nie ma tutaj grzebania się w martyrologii, rozpamiętywania krzywd, napawania się rozmiarami tragedii, nie ma również płaskiego i papierkowego potraktowania kwestii ukraińskiej. I co najważniejsze – nie ma generalizowania, szukania winnych, użalania się nad sobą. Jest za to portret pewnej rodziny, bardzo silnie ze sobą związanej, kochającej się i trzymającej się razem na dobre i na złe. Jak jeden organizm. Jak instytucja.

Warto sięgnąć po Czerwone niebo nad Wołyniem. Nie ma bowiem w Polsce wielu takich książek. Nie ma wielu opowieści o tym, jak się po prostu tam – na ziemi wołyńskiej – żyło. O tym, jak się tam pracowało, jak się kochało i zawierało przyjaźnie. Nie ma wielu opowieści o wieczornych rozmowach przy kominku, zakupach w Rokitnie i dzwoniących dzwoneczkami saniach. I nie ma już na świecie wielu z tych, którzy przeżyli i pamiętają. A przecież kraina ta istniała naprawdę. Była czyimś domem. I bardzo dobrze, że ktoś zechciał o niej napisać.

Recenzję części serii przeczytasz TUTAJ.

Autor: Barbara Iskra- Kozińska
Tytuł: Czerwone niebo nad Wołyniem
Wydawnictwo: Wydawnictwo Bellona
Data wydania: 10 maja 2012
ISBN: 978-83-11-12246-8
Liczba stron: 352
Okładka: miękka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *