W dniach od 5 do 9 czerwca wszyscy miłośnicy i miłośniczki kina dokumentalnego, czy też po prostu osoby ciekawe świata, tłumnie wybierali się do kina Neptun przy ulicy Długiej w Gdańsku, gdzie odbywał się kolejny już, jedenasty, Gdańsk DocFilm Festival. Tegoroczna edycja upłynęła pod hasłem Jedno kino – cały świat.

Kino dokumentalne z roku na rok zyskuje na znaczeniu. Przynajmniej taki wniosek można wysnuć, przeglądając listę festiwali filmowych poświęconych temu gatunkowi w Polsce. A także obserwując zwiększającą się z roku na rok ilość festiwalowej publiczności. Na Gdańsk DocFilm Festival nie było inaczej. Co więcej, przyglądając się publiczności, dało się zauważyć, że była ona bardzo zróżnicowana (widzowie w każdym wieku i obu płci) i wydająca się świadomie wybierać dane projekcje. Zaowocowało to merytorycznie ciekawymi dyskusjami po projekcjach, a także sporą frekwencją na określonych, głośniejszych od innych, tytułach.

Gdańsk DocFilm Festial to wydarzenie stosunkowo słabo reklamowane, nawet jak na niewielki światek trójmiejskiej kultury. Ma to swoje wady, ale i zalety. Wadą jest mały rozgłos festiwalu, co jednocześnie owocuje mniejszą liczbą widzów. Wydaje się jednak, że festiwal obliczony jest na określoną liczbę odbiorców, bo faktycznie może mieć zapełnione całe sale kinowe… oraz liczyć na świadomą, ciekawą świata i innych ludzi, publiczność. Nie bez znaczenia jest także kwestia materialna – Gdańsk DocFilm Festival zapewnia bogaty, pięcioodniowy program za stosunkowo niewielką kwotę 35 zł za karnet na wszystkie dni, czy też 12 zł za jeden dzień festiwalu. Cena karnetu wydaje się zdecydowanie konkurencyjna w porównaniu do cen w multipleksach, a i wartość wyświetlanych filmów jest nieporównywanie wyższa.

{youtube}x9miwArDVyY{/youtube}

Na plus organizatorom można zaliczyć także kilka kwestii natury organizacyjnej. Przede wszystkim, po raz kolejny wykorzystanie pięknego i, niestety, rzadko uczęszczanego miejsca, jakim jest kompleks kin studyjnych Neptun. Przykład Gdańsk DocFilm Festival pokazuje, że miejsce to zdecydowanie nadaje się do organizacji tego typu imprez, o czym trójmiejscy organizatorzy wydają się często zapominać. Godną pochwały jest także wykorzystanie przez organizatorów festiwalu możliwości, jakie oferuje ówczesna technika oraz Internet. Wprawdzie liczba przybyłych gości ograniczała się prawie wyłącznie do twórców polskich, jednak aż sześciu twórców zagranicznych udało się organizatorom przekonać do telekonferencji przy użyciu Skype’a. Pomimo słabej jakości obrazu, z góry ustalonej listy pytań, braku możliwości zadawania pytań z widowni oraz niezrozumiałego dla mnie podziału na panią, która zadawała pytania po polsku i panią, która tłumaczyła (wprowadzało to zamęt wśród twórców, łatwiej byłoby gdyby osobą zadającą pytania i tłumaczącą symultanicznie była jedna i ta sama osoba), pozwalało to na zdobycie informacji na temat przebiegu realizacji filmu, jego kontekstu czy też udzieleniu informacji na temat dalszych losów bohaterów ukazanych w dokumentach. Ostatnia pochwała z mojej strony należy się tegorocznemu programowi w wydaniu papierowym, który dzięki harmonijkowemu złożeniu oraz podzieleniu stron na projekcje w kinie Neptun i kinie Kameralnym, stał się wyjątkowo czytelny.

Ostatnie zdanie służyło także jako wstęp do akapitu poświęconego najważniejszej sprawie na jakimkolwiek festiwalu – a więc programowi. Jak na pięć dni wydarzenia program festiwalowy pękał w szwach. Tegorocznym widzom zaproponowano kolejno: 22 filmy konkursowe, panoramę światową, przegląd filmów irańskich, specjalne projekcje wybranych dzieł, sekcję „(nie)pełnosprawni” wraz z debatą na ten temat, filmy dotykające tematu biedy (sekcja: „dlaczego bieda?”), warsztaty scenariuszowe z Dorotą Paciarelli, filmy muzyczne (na które wstęp był darmowy!), a także retrospektywę gościa festiwalu – uznanego dokumentalisty, Marcela Łozińskiego. Moim zdaniem organizatorzy, chcąc zdobyć jak największą liczbę filmów konkursowych, popełnili błąd, ponieważ filmy te wyświetlane były od godzin popołudniowych (a więc od momentu rozpoczęcia każdego dnia festiwalowego) do jego zakończenia. Takie ustawienie programowe skutkowało tym, że osoby zainteresowane filmami konkursowymi nie były w stanie równocześnie uczestniczyć w innych pokazach. Ba, często nawet wysiedzenie na jednym dniu festiwalowym i obejrzenie wszystkich filmów konkursowych wyświetlanych jednego dnia sprawiało trudności, właśnie w związku z ich liczbą. Rozwiązanie tego problemu wydaje się być dwojakie: albo zwiększenie liczby dni festiwalowych, albo też bardziej zaostrzona selekcja dokumentów konkursowych i tym samym zmniejszenie ich liczby.

all for the good and nosovice

Zgodnie z tegorocznym hasłem DocFilm Festival Jedno kino – cały świat zarówno w sekcji konkursowej jak i panoramie światowej można było spotkać dokumenty filmowe, faktycznie z całego świata a mianowice m.in. z Islandii, Belgii, USA, Izraela, Czech, Rosji, Finlandii i oczywiście – Polski. Poziom filmów był wyrównany. Jeżeli miałabym poszukać słowa, które najlepiej określa tegoroczne filmy konkursowe, to użyłabym określenia „niezrozumienie” – jak chociażby w filmie Dziewczyna z południa w reżyserii Jose Luisa Garcii, który w głównej mierze jest o niemożliwości zadania określonych pytań bohaterce z powodu bariery językowej, niezrozumienia jej kultury oraz nieufności głównej bohaterski wobec reżysera. Innym przykładem jest dzieło Simonki de Jong Jedyny syn, której bohaterem jest młody chłopak oddany w dzieciństwie przez rodziców (podobnie jak jego rodzeństwo) do sierocińca. Po latach życia w mieście i podjęciu studiów jego rodzice żądają, aby jako tytułowy jedyny syn, powrócił do rodzinnej wioski, ożenił się i pomagał im na starość. Każda ze stron ma swoje racje, każda jest przekonana o swej słuszności. Zderzają się w tym filmie młodość ze starością, a także tradycja z postępem.

Bardzo dobrym wyborem było przeplatanie filmów trudnych i przygnębiających z dokumentami o zabarwieniu humorystycznym. Takim filmem był chociażby finlandzki Mój ojciec chrzestny, jego tajska narzeczona i ja, która opowiadany był z perspektywy reżysera, Willego Hyonena. Młody mężczyzna, nie wierząc w miłość wuja do tajlandzkiej kobiety i podejrzewając w tym z jednej strony sponsoring wuja, z drugiej – udawaną miłość Tajki, wybiera się wraz z nim w odwiedziny do przyszłej żony. Prywatne śledztwo Willego prowadzi do wielu zabawnych scen, a widzowie wraz z reżyserem odkrywają kolejne oblicza tego niecodziennego związku. Filmem, który wywołał jednak chyba najwięcej śmiechu na sali kinowej, był polski Miliard szczęśliwych ludzi w reżyserii Macieja Bochniaka, opowiadający historię zespołu discopolowego Bayer Full oraz szeroko opisywaną w mediach próbę podbicia przez grupę chińskiego rynku muzycznego. Poprzez skonfrontowanie osoby lidera Bayer Full, Sławomira Świerzyńskiego oraz pomysłodawcy całego zamieszania, zafascynowanego Chinami i ich kulturą, Krzysztofa Darewicza obraz ten momentami prowadził do radosnego śmiechu z perypetii bohaterów, szczególnie w scenach nagrywania hitów Bayer Full w wersji chińskiej. Humorystycznie ukazana historia prowadzi jednak do smutnej konkluzji – czy to z winy „szalonego” i nieco oderwanego od rzeczywistości Darewicza, czy też lekkomyślności i nieobycia Świerzyńskiego, pomysł podbicia Chin za sprawą takich hitów jak Bara, Bara, Bara czy też Majteczki w kropeczki, spalił na panewce.

blood brother

Na koniec podsumowanie festiwalu. W jury konkursu zasiadły w tym roku trzy wybitne osobowości świata filmu: Dorota M. Paciarelli, Katayoon Shahabi i Marcel Łoziński (jako przewodniczący jury). Główną nagrodę, czyli tzw. Wielką Bramę Wolności otrzymał Jacek Bławut za swój najnowszy film Wirtualna wojna, w której polski reżyser portretuje wirtualny świat uczestników symulatorów nawigacyjnych z całego świata. Nagordy jury czyli Małe Bramy Wolności otrzymały trzy filmy, kolejno: Lato z Antonem w reżyserii Jasny Krajinovic (opowieść o wojskowym obozie letnim, na którym towarzyszymy 12-letniemu Antonowi), Syndrom punka w reżyserii Jukki Karkaainena (historia grupy punkowo-rockowej, której wszyscy członkowie, czterech mężczyzn, to osoby z zaburzeniami psychicznymi) oraz Czerwone wesele w reżyserii Guillaume’a Souna i Lidy Chan (zgwałcona Sochan, zmuszona do ślubu z Czerwonym Khmerem, po latach postanawia walczyć o swoją godność na arenie międzynarodowej, poprzez międzynarodowy trybunał). Dodatkowe wyróżnienie przypadło w udziale Stephanie Lamorré, za jej dzieło Bahrain, zakazany kraj, opowiadający historię, tego nieznanego większości ludzi, małego państwa. Za najlepszy film publiczność festiwalowa uznała Braterstwo krwi w reżyserii Steve’a Hoovera, czyli wzruszającą historię Amerykanina, który opiekuje się dziećmi chorymi na AIDS w indyjskim sierocińcu.

1367839048

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *