Niebawem ukaże się najnowsza książka Dariusza Domagalskiego, Vlad Dracula – powieść oparta na faktach historycznych.

Dziś zapraszamy Was do lektury przedpremierowego fragmentu.

 Rok Pański 1462.

Imperium Osmańskie rośnie w siłę. Sułtan Mehmed II Zdobywca przekroczył Dunaj i stanął u wrót Europy. Lada dzień sto tysięcy tureckich żołnierzy zaleje chrześcijańskie ziemie. Na kościelnych wieżach załopoczą zielone sztandary. Krzyż upadnie, zastąpiony przez półksiężyc. Z dzwonnic rozlegać się będzie zawodzenie muezinów.

Janos Lechoczky, kapitan elitarnych Czarnych Legionów, wyrusza na Wołoszczyznę, by spotkać człowieka, który ma ponieść sztandar nowej krucjaty przeciw niewiernym. Człowieka zdolnego stawić czoło całej tureckiej potędze. Ten człowiek to hospodar Wołoszczyzny — Vlad Dracula.

Bohater czy zbrodniarz nabijający swoich wrogów na pal?
Legendarny wampir czy genialny strateg?
Kim tak naprawdę jest Vlad Dracula?

Wydawca: Bellona, Runa
ISBN: 978-83-89595-81-2
ISBN: 978-83-11-12178-2
Liczba stron: 352
Wymiary: 125×195 mm
Okładka: miękka
Ilustracja na okładce: Stephen Youll
Planowana data wydania: październik 2011 r.
Cena det.: 35.00 zł

* * *

Po dolinie, na której Turcy rozbili obóz, poniósł się szczęk oręża i krzyki umierających, co oznaczało, że rozpoczął się atak. W chwili, gdy łuna pożarów zabarwiła horyzont szkarłatem, Janos Lechoczky dał znak swoim ludziom, żeby podjechali na skraj lasu i zajęli wyznaczone miejsce w szyku wołoskiej armii. Po lewej stronie mieli lekką jazdę, po prawej zaś przyboczną gwardię księcia – dwie setki opancerzonych jeźdźców w kolczugach przetykanych stalowymi płatami, uzbrojonych w sulice oraz ciężkie miecze. Zaraz wszyscy ruszą do ataku, runą na turecki obóz, prosto w otchłań piekła.

Janos zerknął na Vlada Draculę. Hospodar podobnie jak jego gwardziści nosił zbroję kolczą. Na głowie miał spiczasty hełm i dosiadał okazałego karego ogiera. Ze spokojem przyglądał się zamieszaniu w dolinie.

Pięciuset wołoskich jeźdźców przebranych za Turków minęło przednie straże, które wzięły ich za oddział wracający ze zwiadu. Gdy jednak, zamiast zająć przynależne akyndżynom miejsce na zewnętrznym kręgu obozu, skierowali się wprost w jego środek, wzbudzili podejrzenia. Wówczas oddział Slawoty, nie czekając, przystąpił do ataku.

Zanim sułtańscy żołnierze sięgnęli po broń, wielu z nich zginęło rozsiekanych szablami. Gdy wreszcie Turcy otrząsnęli się z zaskoczenia, zaczęli bić się między sobą, nie mogąc rozpoznać w zamieszaniu, kto swój, a kto wróg. Janczarzy, wziąwszy akyndżynów za napastników, ostrzelali ich z łuków i powalili około dwustu. Mamelucy starli się z Wołochami będącymi na usługach sułtana, bo wydawało im się, że to wojska Draculi, a albańscy najemnicy długimi sulicami ściągali z siodeł Tatarów i dobijali ich mieczami o szerokich głowniach.

Na to właśnie czekał Dracula. Wzniósł w górę buławę, wskazał nią kierunek i krzyknął na całe gardło:

– Do ataku!

Na ten zew z lasu wynurzyli się wołoscy jeźdźcy i dolinę wypełnił tętent tysiąca kopyt. Łucznicy w galopie sięgali po strzały z kołczanów, gwardziści pochylili sulice, których groty lśniły w blaski księżyca, reszta żołnierzy księcia wyciągnęła szable, kręcąc nimi młynka. Niecierpliwie poganiali wierzchowce, nie mogąc doczekać się starcia.

Janos Lechoczky opuścił zasłonę przyłbicy i ścisnął pod pachą drzewce masywnej kopii, przełożył je przez szyję wierzchowca tak, żeby grot znajdował się na lewo od łba, koniec drzewca oparł o wycięcie w tarczy i mocno uderzył konia ostrogami. Meklemburski wierzchowiec bojowy zarżał, stanął dęba i skoczył w przód jak wystrzelony z kuszy. Rycerze Czarnych Legionów ruszyli za kapitanem. Niemal natychmiast z kłusa przeszli w galop i popędzili na spotkanie przeznaczenia.

Wołosi pragnęli jak najszybciej dopaść znienawidzonego wroga, jednak książę poprowadził ich szerokim łukiem, tak że uderzyli na obóz od drugiej strony.

Łucznicy wypuścili płonące strzały, od których zajęły się namioty. Wybuchły zapasy prochu, spłoszone luzaki wyłamały zagrodę i tratowały wszystko na swojej drodze, co jeszcze wzmogło zamieszanie.

Jeźdźcy wpadli pomiędzy stojące w ogniu namioty, rozpalone ogniska, obozowe wozy i zaczęli rąbać i siec sułtańskich żołnierzy. Turcy na widok demona o zielonych, płonących nienawiścią oczach truchleli ze strachu. Imię hospodara wołoskiego budziło w nich taką grozę, że zazwyczaj wymawiali je szeptem, dzisiaj jednak, nie szczędząc gardeł, wykrzykiwali:

– Kazykły-bej! To Vlad Dracula!

Pierwsze tureckie oddziały rozpierzchły się, umykając przed wołoskimi sulicami i szablami. Niektórzy żołnierze klękali i błagali o litość. Jednakże tej nocy nikt nie okazywał miłosierdzia.

Tylko azabowie pod wodzą jednookiego dowódcy zdołali uformować szyk broniący dostępu do środku obozowiska. Wysunęli długie piki, ostre groty wycelowali w nieprzyjaciela i w jednej chwili impet wołoskiej szarży osłabł. Widząc to, Lechoczky nie wahał się ani chwili. Poprowadził swój niewielki oddział prosto na nich. Natarli na sułtańską piechotę w zwartym szyku, bok w bok, strzemię przy strzemieniu, z szaleńczą odwagą. Na wielkich rumakach bojowych, dobrze opancerzeni, uzbrojeni w ciężkie kopie, stanowili niszczycielską siłę, tratującą wszystko na swojej drodze.

Żelazne groty tureckich pik ześlizgiwały się po zbrojach rycerzy i kolczastych plecionkach okrywających końskie grzbiety, nie czyniąc jeźdźcom ani wierzchowcom krzywdy. Po okolicy poniósł się potężny huk, trzask łamanych drzewców, gruchot miażdżonych kości i jęki umierających.

Rycerze odrzucili złamane kopie, wyciągnęli miecze i siekli głowy muzułmanów, rozłupując im czerepy. Krew szkarłatem barwiła śnieżnobiałe turbany i obryzgiwała twarze zbrojnych. W łunie pożarów czarni legioniści przypominali anioły Azazela, władcy dżinów, który według tradycji islamskiej nie chciał ukorzyć się przed Adamem – człowiekiem ulepionym z gliny. Turcy byli przekonani, że Azazel sprzymierzył się z Draculą i wypełzł z piekła, żeby wraz ze swoimi przybocznymi dokonać na nich zemsty.

Rycerze Czarnych Legionów, korzystając z przerażenia wroga, wbili się głębokim klinem w szeregi osmańskie i czynili w nich spustoszenie. Brnęli coraz dalej, spadające na nich ciosy szabel przyjmowali na tarcze lub zastawę miecza i spychali Turków w głąb obozu.

Vlad Dracula, widząc wyłom w sułtańskich szykach, pchnął tam swoje siły i wreszcie, gdy już większość namiotów stała w ogniu, trup słał się gęsto i kałuże krwi wolno wsiąkały w ziemię, droga do obozu stanęła otworem.

Hospodar wściekle uderzył konia ostrogami i popędził w stronę sułtańskiego namiotu.

* * *

Mehmed II Zdobywca wybiegł przed namiot w samych tylko szarawarach, z szablą w ręku. Wywabił go na zewnątrz bitewny zgiełk. Jeszcze przed chwilą drzemał w ramionach kochanka i śnił o rajskich ogrodach, pełnych kwiatów, drzew owocowych i krzewów. Nagle przebudzony, z resztkami pięknego snu pod powiekami, ujrzał panujący wokół zamęt. Ogień z szybkością błyskawicy przenosił się na kolejne płócienne namioty, spłoszone zwierzęta tratowały wszystko na swojej drodze, w obozie trwała regularna bitwa. Sułtan ze zgrozą spostrzegł, że tureccy żołnierze toczą bój między sobą.

W pierwszej chwili pomyślał, że postradali zmysły na tej przeklętej wołoskiej ziemi. Może ktoś rzucił na nich urok, zaczarował, odebrał rozum? Jednakże Mehmed był człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, nie wierzył w gusła i magię. Potem naszła go przerażająca myśl, że to bunt, rebelia wszczęta przeciwko niemu przez któregoś z dostojników, ale zaraz odrzucił to podejrzenie. Żaden z członków Dywanu nie miałby ani odwagi, by zdobyć się na taki czyn, ani tak mocnej pozycji, aby porwać za sobą wojsko. Rewolty wszczynają ludzie z charyzmą, a takich Mehmed szybko skracał o głowę.

Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem tego, co działo się w obozie, był atak wojsk nieprzyjaciela. I tylko jeden człowiek mógł za tym stać – Vlad Dracula.

– Co się dzieje? – spytał zaspany Radu, wyglądając przez rozchylone poły namiotu.

– Ubieraj się! – krzyknął Mehmed. – Zostaliśmy zaatakowani.

– Czy to… on?

– Tak.

Radu Piękny skinął głową i, o nic więcej nie pytając, opuścił płócienną płachtę.

Tymczasem sułtan przywołał doborową straż i kazał otoczyć swój namiot szczelnym kordonem. Obserwując, jak pół tysiąca janczarów formuje szyk, zastanawiał się, na jakie jeszcze szaleństwo zdobędzie się Dracula. Może prawdą było to, co szeptali żołnierze przy ogniskach, że hospodar sprzymierzył się z samym diabłem?

W ciągu swojego trzydziestoletniego życia Mehmed podbił dziesiątki krain, zniewolił setki narodów, rozszerzył imperium osmańskie do granic, o jakich jego poprzednikom nawet się nie śniło, ale nigdzie nie natrafił na tak zaciekły opór jak tutaj. W dzień jego armia wlokła się w kurzu gościńców, nocą nękały ich szalejące nawałnice, ulewne deszcze, podjazdy wołoskiej jazdy i nie tylko…

Akyndżynowie patrolujący okolicę wspominali o tajemniczych stworach czających się w lasach. Twierdzili, że za dnia przybierają ludzką postać i niczym nie różnią się od zwykłych mieszkańców Wołoszczyzny. Natomiast w blasku księżyca przemieniają się w krwiożercze bestie podobne do wilków. Nocą wyruszają na łowy, porywają tureckich żołnierzy i wypijają im krew. Ponoć jedną z tych istot jest sam Palownik.

Mehmed nie wierzył w te bzdury, znał Vlada Draculę od czasu, gdy ten jako zakładnik przebywał na dworze jego ojca, i wiedział, że jest zwykłym człowiekiem z krwi i kości. A może nienawiść rzeczywiście przeistoczyła go w potwora, który oddał duszę mocom piekielnym i dzięki temu zyskał nadludzką siłę i władzę nad potworami? – myślał gorączkowo sułtan. Wzniósł oczy ku niebu i wyszeptał słowa modlitwy. Jeśli tak było w istocie, to niech Allach ma go dzisiaj w opiece.