Mark Baumgarten , 30 czerwca 2010 r.
W swym najnowszym opowiadaniu Ted Chiang mówi o tym, dokąd zmierzamy. Niestety nie będzie tam gotowych robotów-służących.
Fot. Andrew Waits dla City Arts
„Zamiast tworzyć program imitujący umysł dorosłego człowieka, dlaczego nie spróbować stworzyć programu, który naśladuje myślenie dziecka? Jeśli zostałby on potem poddany odpowiedniej edukacji, otrzymano by umysł dorosłego.” – Alan Turing
TED Chiang nie ma dzieci. Czterdziestodwulatek pochodzący z Seattle, ma na utrzymaniu cztery stworzenia, mieszkające z nim i jego dziewczyną w Bellevue, ale wszystkie są kotami.
W spokojne, czerwcowe popołudnie siedzimy z Chiangiem w kawiarni Experience Music Project and Science Fiction Museum. Na przeciwległym końcu pokracznego budynku znajduje się kolekcja przedmiotów, związanych z przeszłością science fiction: pistolet dezintegrator XZ-38 Bucka Rogersa, hełm Dartha Vadera z Imperium kontratakuje, pistolet Harrisona Forda z Łowcy androidów, a także pierwsze wydania książek autorów, w których Chiang zaczytywał się, będąc dzieckiem: Arthura C. Clarke’a, Isaaca Asimova, Raya Bradbury’ego. Naprzeciwko mnie siedzi mężczyzna, który, jak twierdzą niektórzy, stanowi przyszłość tego gatunku literatury – cichy, ale niezwykle dociekliwy pisarz, który nie upiększa swych utworów i nie akceptuje takiej science fiction, która, według jego wymagającego umysłu, nie spełnia swego zadania.
Rozmyślania Chianga o zwierzętach domowych pojawiły się podczas naszej dyskusji o jego ostatnim opowiadaniu Cykl życia oprogramowania (The Lifecycle of Software Objects). Jest to historia dwojga ludzi, Any i Dereka, oraz ich trudności w wychowaniu trzech sztucznych zwierząt domowych zwanych digients – problemy okazały się większe, niż się spodziewali. Książka ukaże się w tym miesiącu (czerwiec 2010 – przyp. tłum.) i jest z niecierpliwością wyczekiwana przez czytelników science fiction. Wydawca, Subterranean Press, zakończył sprzedaż pierwszego specjalnego wydania i planuje właśnie uruchomienie kolejnych edycji. Trzeba jasno powiedzieć, że opowiadanie nie jest hitem. Chiang nie spodziewa się propozycji z Hollywood, trasy promocyjnej książki ani tego, że nie będzie już musiał tyle pracować jako niezależny redaktor techniczny. Jako twórca specjalizujący się w krótkich formach pisarskich, nie ma złudzeń. „Nikt nie zarabia na pisaniu opowiadań”, zapewnia.
Nawet jeśli ktoś mógłby to zrobić, to raczej nie byłby to Chiang. Nie pisze zbyt wiele. Od chwili opublikowania pierwszego utworu w nieistniejącym już obecnie czasopiśmie science fiction „Omni” z 1990 roku, Chiang napisał zaledwie 10 opowiadań i jedną nowelę. Te prace przyniosły jednak Chiangowi najważniejszą nagrodę literatury science fiction, Hugo Award – dwukrotnie. Opowiadanie Cykl życia jest jego najdłuższym dziełem jak do tej pory. Prawdopodobnie, jak mówi, także najtrudniejszym do napisania, przyczyniającym się do siwizny, która przyprósza jego długie czarne włosy, będącej jedyną oznaką wieku pisarza o twarzy dziecka.
„Cykl życia zabrał sporo czasu”, mówi Chiang, biorąc łyk stojącego przed nim soku o smaku mango z ananasem. „Szkic tego opowiadania stworzyłem trzy lub cztery lata temu i musiałem go odłożyć. Następnie pracowałem nad inną historią. Potem powróciłem do niego i napisałem prawie całkiem inny szkic i znowu na chwilę musiałem go pozostawić. Później w końcu do niego powróciłem – tak więc ten tekst dojrzewał przez jakiś czas”.
„Musiałbyś poświęcić wiele lat na wyszkolenie inteligentnego robota, by stał się przydatnym sługą”.
Chiang zamierzał napisać krótką formę, stwierdził jednak, że pomysły, z którymi się mocował wymagały większego rozmachu. Zainspirowany początkowo dziełem Alana Turinga z połowy XX wieku, dotyczącym sztucznej inteligencji, Chiang wkrótce odkrył, że nie może iść na skróty. Tak naprawdę uświadomił sobie, że w science fiction ułatwienia to problem.
„W science fiction jest wiele historii, dotyczących sztucznej inteligencji”, mówi Chiang. „Opowieści, w których ludzie mają roboty-służących czy HAL-a 9000 lub coś podobnego, które są superinteligentne, całkowicie posłuszne, mogą być nawet zabawne czy lojalne lub coś w tym stylu. Czułem, że…”
Chiang urwał, zmarszczył brwi. Po dłuższej chwili kontynuuje:
„…w tych wszystkich opowieściach jest błąd lub czynione jest założenie, że jeśli zdołasz stworzyć sztuczną inteligencję i ją włączysz, będzie ona od razu twoim superinteligentnym, superlojalnym, doskonałym robotem-sługą”.
Chiang wypowiada ostatnie dwa słowa z dogłębną precyzją, akcentując zwarto-wybuchowe „b” (ang. robot butler – przyp. tłum. ). Następnie milknie. Jego twarz nie ujawnia tego, ale można odczuć, że autor lubi sformułowanie „robot-sługa”. Znów podejmuje rozmowę.
„Myślę, że jest to błąd w myśleniu o naturze inteligencji. Nie sądzę, że można otrzymać coś, co zachowa się w pożądany przez nas sposób od momentu włączenia. Dlatego te historie ignorują lub ukrywają to, że trzeba by poświęcić wiele lat na wyszkolenie inteligentnego robota, by stał się przydatnym sługą, podobnie jak sporo czasu kosztuje, by zrobić z człowieka przydatnego pracownika, służącego czy niewolnika. To wiele ćwiczeń i czasu. Ukrywając ten czas, te lata treningu, ignorują wiele istotnych pytań, ponieważ okres ten jest wielką inwestycją i nie wydaje mi się, że te historie biorą pod uwagę właściwy model – z ludźmi spędzającymi lata na formowaniu robotów-służących, robotów-pracowników czy robotów-niewolników”.
Podczas rozmowy z Chiangiem łatwo zapomnieć, że dyskusja dotyczy science fiction. Pisarz wdzięcznie prześlizguje się z tematu funkcji, jaką w badaniu skomplikowanych pomysłów pełni fikcja literacka, do idei science fiction jako wzoru wykorzystania tych pomysłów. Następnie powraca do rozmowy o HAL-u 9000, gwieździe serii książek i filmów Odyseja kosmiczna.
„Komputery często określane są jako uczące się”, mówi, urywając znów na długą chwilę. „Nie jest jednak całkowicie jasne, od jakiego punktu zaczynały. Odnośnie do HAL-a 9000 w 2010 jest mowa o pierwszej lekcji, jaką HAL odbył ze swym nauczycielem. Powiedział wtedy: «Dzień dobry, dr. Chandra. Jestem gotowy na moją dzisiejszą, pierwszą lekcję». Widać od razu, że jest on już w tym momencie nadzwyczaj uprzejmym i uległym służącym. Żadne dziecko nie powie pierwszego dnia w szkole: «Dzień dobry, dr. Chandra, Jestem gotowy na pierwsze zajęcia». Żadne!”
Chiang uderza bokiem złożonych dłoni w stół i uśmiecha się z niedowierzaniem.
„Pierwszego dnia zajęć dzieci płaczą i krzyczą i trwa piętnaście czy dwadzieścia lat, zanim usiądą na zajęciach spokojnie i powiedzą: «Jestem gotowy na lekcję». Twierdzi się, że komputery się uczą. One na starcie wiedzą o wiele więcej, niż na początku wie człowiek. Mówisz, że komputery się uczą, ale zakładasz, że są uprzednio wypełnione wszystkimi tymi doświadczeniami. Skąd się to bierze?”
W Cyklu życia Chiang pozbywa się tego typu tropów. Czerpiąc inspirację z teorii Turinga, pisarz buduje narrację wokół modelu sztucznej inteligencji, który jest bliższy wychowywaniu dziecka niż programowaniu komputerowemu. Z biegiem lat bohaterowie opowiadania, ludzie, ewoluują od posiadania niezdarnych, czarujących wirtualnych zwierzątek, zdolnych do uczenia się nowych sztuczek, do wytworzenia dla nich ciał z realnego świata, do posłania ich do szkoły. W końcu bohaterowie dochodzą do stanu kontemplowania niezależności tego, co w tej historii stało się ich dziećmi. Jest to wzruszający obraz życia, pełny frustracji, błędów, grozy, komizmu, nieporozumienia i, co najważniejsze, miłości.
To nie jest science fiction z czasów naszych dziadków. Jest to, mówią zwolennicy Chianga, dokładnie to, czego obecnie potrzebuje ten gatunek.
„To dość dziwne, ale wydaje mi się, że science fiction ma problemy”.
Rozmawiam przez telefon z Gavinem J. Grantem. Wraz z Kelly Link, znakomitą autorką książek z gatunku fikcji spekulatywnej, Grant prowadzi Small Beer Press, małe wydawnictwo w Easthampton w stanie Massachusetts. W październiku (chodzi o październik 2010 r.) ukaże się jego nakładem kolejne wydanie zbioru utworów Chianga z 2002 roku, zatytułowanego Historia twojego życia (Stories of Your Life and Others). Grant przyznaje, że chciał to uczynić od momentu, gdy utwory zostały opublikowane przez Tor Books, wydawnictwo uznawane przez „Locus Magazine” za najlepsze w dziedzinie publikacji science fiction corocznie od 1988.
„Science fiction jest jedną z największych gałęzi w branży rozrywkowej”, mówi Grant. „Jest mnóstwo dobrych filmów, programów telewizyjnych w tej konwencji, ale science fiction mierzy się z problemem patrzenia w przyszłość i przewidywania tego, co się wydarzy. Spojrzenie dekadę lub następne sto lat w przód jest trudne i pisarze stosują parę wyjść z sytuacji. Po pierwsze, mówią, że patrzenie w przyszłość jest za trudne, więc nie mają takiego obowiązku i mogą po prostu pisać fantasy. Kiedy indziej zagłębiają się w przeszłości i tworzą steampunk i tego typu rzeczy. Proszę mnie źle nie zrozumieć – lubię takie utwory. Jednak jedną z rzeczy, które robi Ted, jest drobiazgowe, nieco szorstkie przewidywanie, które ludzie mogą rozpoznać na podstawie rzeczywistości, w której żyją”.
Grant nie czytał Cyklu życia, ale mówi właśnie o czymś takim. W świecie przedstawionym opowiadania nie ma miejsca na wygładzanie. Bohaterowie Chianga egzystują w miejscu, które jest w dużej mierze podobne do naszego, a mechanizmy czyniące opowieść prawdopodobną są obecne w naszym codziennym życiu. Data Earth z Cyklu życia, dokąd ludzie Chianga uciekają ze swych monotonnych egzystencji oraz gdzie dorastają i uczą się digients, jest fikcyjną wersją Second Life, wirtualnego świata, do którego prawdziwi ludzie przenoszą się, chcąc zapomnieć o rutynie życia. Sfera technologiczna przedstawiona w książce jest uderzająco podobna do tej, którą znamy z życia, charakteryzuje się tą samą niepewnością nowych przedsięwzięć i zawrotnym tempem rozwoju. Nawet pozornie nieosiągalna technologia, która mogłaby stworzyć sztuczną istotę ze zdolnością uczenia się, jaką posiada dziecko, nie jest już daleko poza naszym zasięgiem.
Praca z 2008 zatytułowana Parsing the Turing Test potwierdza, że prawdziwość teorii głoszonych przez Turinga ponad 50 lat temu potwierdziła się. Praca opisuje program komputerowy o przesadnie sentymentalnej nazwie HAL, który po piętnastu miesiącach kształcenia nabył umiejętności werbalnych dla „niepodejrzliwego psycholingwisty” nieodróżnialnych od mowy piętnastomiesięcznego dziecka. „Tata praca pa pa”, mówi HAL w prawdziwym świecie. „To słońce jasne jasne jasne”, mówi digient Jax w Cyklu życia.
Chiang nie jest jasnowidzem. Jedyne moce, jakie posiada, to zmysł obserwacji i wyobraźnia. Dzięki obserwacji może rzucić nieco światła na zmieniający się świat, w którym obecnie żyjemy. Dzięki swej wyobraźni pokazuje nam rzeczywistość, w której moglibyśmy się kiedyś znaleźć.
Do tego przewidywania odwołuje się Grant, gdy mówi o Chiangu. Właśnie przewidywanie czyni science fiction czymś ważnym. I właśnie to przewidywanie kultura masowa wycina z gatunku – co jest przyczyną tego, jak uważa Chiang, że science fiction, w formie, jaka jest powszechnie postrzegana, stała się cieniem samej siebie.
Ponownie w muzealnej kawiarni , opanowanie Chianga trochę pryska. Mówi o obecnym postrzeganiu science fiction i o tym, co przyszło jej sobą reprezentować.
„Ludzie mówili, że «Dystrykt 9 to tak naprawdę nie science fiction, lecz film o apartheidzie»”, mówi odnośnie do filmu z 2009 roku, rozgrywającego się w Johannesburgu w Republice Południowej Afryki i poruszającego temat inwazji obcych. „Dla fanów science fiction to jest naprawdę obraźliwe, ponieważ w podtekście oznacza to, że jeśli coś należy do gatunku science fiction, nie może być dobre”. Ludzie pragną uniknąć piętna science fiction, ponieważ kojarzą ją z czymś złym”.
Chiang zaczyna pukać w stół, jego paznokcie wybijają rytm wypowiadanych sylab.
„Mówią: «To nie science fiction. To jest o wpływie technologii na ludzkość» albo «To o filozoficznych pytaniach o naturę rzeczywistości». Ale przecież właśnie dokładnie tym jest science fiction”.
W tym momencie Chiang pochyla się i zagląda mi w oczy.
„Chcę powiedzieć, że moje opowiadania to science fiction”. Jego dłonie pozostają teraz bez ruchu. „To bezwarunkowo science fiction i dlatego są tu pytania dotyczące technologii i filozofii i tego, co oznacza być człowiekiem, oraz o naszej roli we wszechświecie”.
Chiang odchyla się i lekko uśmiecha. Wyłączam dyktafon i pytam czy chce zwiedzić Science Fiction Museum. „Nie”, odpowiada. „Rozglądałem się tu wcześniej. To niezłe miejsce, ale wydaje mi się, że byliby w stanie zrobić tu naprawdę wspaniałe rzeczy, jeśli mieliby więcej przestrzeni”.
Tłumaczenie: Katarzyna Wróbel