Robert SawyerRozmawia Andrea Kail, oryginalny wywiad znajdziecie tutaj.

Właściwie nie ma potrzeby przedstawiać Roberta J. Sawyera. Hugo, Nebula, Campbell – zdobył te wszystkie nagrody. Jest jednym z siedmiu pisarzy w historii, któremu udał się ten hat trick. Nie wspominając nawet o nagrodach Seiun i Aurora oraz Arthur Ellis Award, przyznanej przez Crime Writers of Canada (organizację skupiającą kanadyjskich autorów kryminałów).

Wraz z sukcesem Battlestar Galactica (Gwiazda bojowa Galaktyka) i Lost (Zagubieni) science fiction zdaje się zyskiwać na popularności w dominującym nurcie mediów. Czy sądzisz, że ten gatunek przeżywa swój renesans, czy po prostu miłośnicy science fiction  czują, że najwyższy czas wyjść z ukrycia?

Sawyer: Mówisz o dwóch różnych rzeczach. W naprawdę dobrym tygodniu Gwiazda bojowa Galaktyka, na niewielkim kanale kablówki SyFy, zgromadziła w Stanach milion widzów – spośród 300 milionów. Zagubieni mieli ponad 10 milionów, ale większość ludzi oglądając Zagubionych nie miała pojęcia, że to science fiction. A zatem to nic innego jak akceptacja przez główny nurt.

Popatrz na FlashForward (Przebłysk jutra) – serial ABC TV oparty na mojej powieści – ta książka zdecydowanie należy do gatunku science fiction. Wszystkie najważniejsze zmiany dokonane w jej adaptacji zostały wprowadzone, by zminimalizować (dla ludzi przerzucających kanały) jakiekolwiek wizualne ślady, że jest to science fiction: zamiast fizyków pracujących w CERN (Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych), można zobaczyć agentów FBI, pracujących w Los Angeles. Nie ma tam wybiegania 20 lat w przyszłość –  żadnych futurystycznych krajobrazów czy technologii.

Nie zgadzam się zatem z założeniem z pytania. Czuję, że tak jak my, miłośnicy science fiction, życzymy sobie, by było to prawdą, tak fani tego gatunku zachorowali na coś, co było rozumiane jako czysto kanadyjska przypadłość. My, Kanadyjczycy, mawiamy: „Pamela Anderson? A tak – jest Kanadyjką” albo „Jim Carey – wiedziałeś, że pochodzi z Toronto?”. Robimy to z dumy, ale mówienie: „Hej, lubisz Zagubionych – wiedziałeś, że to science fiction?” albo „O, twój klub książki dyskutował właśnie o The Time Traveler’s Wife (Zaklęci w czasie) – zamierzacie zająć się jeszcze czymś z science fiction?” jest oszukiwaniem samego siebie. Z pewnością Avatar jest najdroższym filmem wszech czasów, ale powiedzmy sobie: nasze sukcesy kasowe można porównać do sukcesów kanadyjskich atletów na igrzyskach zimowych.

Twoja praca zdaje się obejmować science fiction i kryminał, ale czy sądzisz, że powinniśmy ją szufladkować? To pomaga, czy raczej szkodzi?

W Stanach Zjednoczonych przypinanie etykiet jest złem koniecznym – publikuje się tak wiele książek, że muszą być one w jakiś sposób uporządkowane, by umożliwić ich przeglądanie. Jednak generalnie szufladkowanie szkodzi. Jestem dumny z nazywania siebie pisarzem science fiction – moja strona internetowa to sfwriter.com, a na mojej tablicy rejestracyjnej widnieje napis SFWRITER – ale w Kanadzie jestem postrzegany głównie jako pisarz, a moja publiczność jest znacznie, znacznie szersza niż ta w Stanach.

Można to odnieść do Twojego poprzedniego pytania i mojej odpowiedzi na nie; o wiele więcej ludzi czyta Michaela Crichtona, Audrey Niffenegger czy J. D. Robba niż  jakiegokolwiek pisarza, którego książki są publikowane jako science fiction. Kilku szczęściarzom udało się uniknąć dalszej kategoryzacji – William Gibson nie jest już publikowany jako autor science fiction – ale generalnie, jeśli zaczniesz od tego gatunku, utkniesz w nim. Owszem, może jesteśmy w stanie zobaczyć i zrozumieć gwiazdy lepiej niż praktycznie wszyscy inni pisarze. Jednak sprzedaż naszych książek wyraźnie sięga nieprzekraczalnego pułapu, czego przyczyną jest prosty fakt: 95% kupujących książki nigdy, przenigdy nie pójdzie do sekcji z książkami science fiction, ponieważ nie wyobrażają sobie, że zawiera ona cokolwiek, co mogłoby ich zainteresować.

Jak to było oglądać własną powieść Przebłysk jutra w wersji serialowej? By zaadaptować powieść na potrzeby filmu czy serialu, zawsze konieczne są zmiany. Co myślisz o tych, które zostały wprowadzone do Przebłysku jutra?

Zanim dokonałem wyboru, spotkałem się w Los Angeles z szefami produkcji Jessiką Borsiczky, Davidem S. Goyerem i Brannonem Bragą. Powiedzieli mi, jakie zmiany ich zdaniem byłyby niezbędne, by stworzyć serial dla amerykańskiej telewizji. Gdyby nie spodobały mi się ich pomysły, mógłbym powiedzieć „nie” i odrzucić propozycję.  Dostrzegłem jednak, że ich spostrzeżenia, co do niezbędnych zmian, są trafne.

Oczywiście, patrząc wstecz, nie osiągnęliśmy oczekiwanego sukcesu: serial trwał zaledwie 22 odcinki. Ale nie zamierzam odgrywać roli mądrego poniewczasie; oprócz tego co stanie się w serialu, nie wiedzieliśmy, co przyniesie przyszłość. David Goyer i ja prowadziliśmy kiedyś całkiem ożywione dyskusje na pewne tematy i myślę, że w połowie wychodziło na moje – z czego jestem zadowolony. Konsultowałem każdy odcinek, napisałem dziewiętnasty z nich, nawiązałem wiele przyjaźni, dobrze się bawiłem, mnóstwo ludzi zetknęło się z moim pisarstwem po raz pierwszy, no i zarobiłem sporo pieniędzy. Jak się z tego nie cieszyć?

Illegal Alien także miał być zaadaptowany na potrzeby telewizji. Włączysz się w jakiś sposób w tworzenie miniserialu?

Jestem szefem produkcji. Nie będę pisał scenariusza – napisałem powieść w 1996 roku, a powracanie do niej poprzez tworzenie scenariusza po tych wszystkich latach byłoby dla mnie, w pewnym sensie, krokiem wstecz. Jestem jednak nastawiony do tego projektu niezwykle entuzjastycznie i naprawdę mam nadzieję, że dojdzie do skutku. Związany z nim reżyser, Michael Robison, jest wspaniały podobnie, jak producent David Coatsworth.

Twoja ostatnia trylogia WWW mówi o budzącej się świadomości Internetu. W Twojej powieści sieć zdaje się być czymś niegroźnym. Czy uważasz, że jakakolwiek sztuczna inteligencja przyszłości będzie życzliwym tworem? A może bardziej prawdopodobne są maszyny zniszczenia, znane z filmów Terminator?

Nie, oczywiście, że w to nie wierzę – to byłoby głupie. Zaintrygowało mnie to, że jeśli chodzi o science fiction – szczególnie w filmie i telewizji – uznano za oczywiste, że przyszła sztuczna inteligencja będzie wroga oraz że nie ma sposobu, by ludzkość przetrwała nadejście czegoś o wyższym ilorazie inteligencji niż ona. Cóż, science fiction jest prawdopodobnie postrzegane jako gatunek dotyczący przyszłych możliwości – i jeśli nie będziemy mieć pozytywnego wzorca, wtedy ten negatywny stanie się samospełniającą się przepowiednią. Dzieła science fiction nie są odizolowane, lecz pozostają we wzajemnym dialogu. Moje powieści Wake, Watch and Wonder wnoszą w związku z tym tematem coś innego i właśnie dlatego warto było je napisać.

W wielu Twoich książkach istotną rolę odgrywa religia. Jak wczesne doświadczenia religijne (jeśli takie były) wpłynęły na to, że powracasz do tematu „nauka a religia”? Co jest tak fascynującego w religii z punktu widzenia umysłu ścisłego?

Właściwie doświadczenie przyszło gdy miałem 23 lata. Do tego czasu moje postrzeganie świata było dość proste, wspólne dla wielu fanów literatury science fiction: religijni ludzie sami siebie okłamują i są głupi. Ale wtedy, w 1983 roku, jako świeżo upieczony absolwent  produkcji mediów, zostałem zatrudniony do przygotowania wniosku o udzielenie koncesji dla późniejszej Vision TV, kanadyjskiego wielowyznaniowego kanału telewizyjnego. I zamiast pracy z bandą prostaków, znalazłem się wśród naprawdę inteligentnych, myślących, oczytanych, świadomych społecznie, wykształconych ludzi z całego spektrum wyznaniowego – chrześcijan, żydów, sikhów, muzułmanów, hinduistów i innych. W większości kwestii szanowałem tych ludzi, a oni wierzyli w coś, w co ja nie wierzyłem (i nadal nie wierzę). To zmotywowało mnie do chęci zrozumienia religii, nie w sensie płytkich argumentów, które tak często są obalane, ale w znaczeniu, jakie może zwrócić uwagę wielkich myślicieli.

Tak się składa, że właśnie wczoraj skończyłem czytać książkę Amira D. Aczela The Jesuit and the Skull: Pierre de Chardin, Evolution, and the Search for Peking Man. Jest to wspaniały portret głęboko wierzącego mężczyzny, który myślał kreatywnie, był zagorzałym ewolucjonistą i poczynił realny wkład w naukę; Chardin, a także moi watykańscy przyjaciele – astronomowie Chris Corbally i Guy Consolmagno, są tak interesujący i inteligentni, że nie można zrobić nic innego, jak tylko słuchać z przejęciem tego, co mają do powiedzenia.

Takie powieści jak Terminalny eksperyment (The Terminal Experiment) mojego autorstwa – która zdobyła nagrodę Nebula – oraz Calculating God – należąca do pierwszej dziesiątki  bestsellerów głównego nurtu w Kanadzie – powstały z pragnienia, by nie wyśmiewać i nie odrzucać tych, którzy mają inne punkty widzenia. My, czytelnicy science fiction, jesteśmy postrzegani jako ci, którzy chcą badać umysły obcych. Cóż, dla mnie obce są umysły religijne, ale staram się je zrozumieć. Czasami to działa, a czasami… cóż, jak mawiali obcy Stanleya G. Weinbauma w Odysei marsjańskiej (Martian Odyssey): „Nie jesteśmy wrrrrrogami! Au!”.

Nieśmiertelność i regeneracja komórek także stanowią istotne motywy twoich powieści. Mówi się, że obecne pokolenie może być ostatnim, które się zestarzeje. Czy przewidujesz możliwość znacznego przedłużenia życia?

Tak, z pewnością, to nieuchronne. Rozwiązanie problemu starzenia się jest jak najbardziej możliwe, jak powiedziałem w swej powieści Rollback. Jasne, że damy temu radę. Ale czy przed końcem mojego życia? Kto wie. Właśnie skończyłem pięćdziesiątkę, a płynie we mnie szwedzka krew, więc może jestem jedynie na półmetku, i to nawet bez przełomów w medycynie. Może zdążymy, może nie – nie liczę na to. Ale spodziewam się, że moja najmłodsza siostrzenica Abigail, sześciolatka, dożyje co najmniej stu pięćdziesięciu lat, jeśli nie więcej – zakładając, że nasza cywilizacja przetrwa.

Napisałeś sporo o czytnikach eBooków (Ostatnio zaczęłam używać Kindle i iPhona i teraz całkowicie przeszłam na eBooki). Jak myślisz (lub masz nadzieję), w którą stronę będą one ewoluować? A może sądzisz, że urządzenia mające jedynie funkcję czytnika zostaną porzucone na rzecz i-Padów, Internetu, telefonu itp?

Zaletą urządzenia przeznaczonego wyłącznie do odczytywania eBooków jest to, że ono nie dekoncentruje. Czytanie książki wymaga poświęcenia czasu: mówimy o „zagłębieniu się” w lekturze czy „zaszyciu się” z dobrą książką. Z i-Padem czy innymi urządzeniami ogólnego użytku zawsze istnieje pokusa, by sprawdzić pocztę, przeglądnąć strony, w coś zagrać, obejrzeć film itp.

Uważam, że elektroniczny atrament (e-ink), najbardziej popularna technologia prezentacji tekstu wśród oddanych czytelników, stanowi ślepy zaułek. Powolne odwracanie stron, niemożność podświetlenia tekstu (czego nie potrzebujesz przez cały czas, a jedynie niekiedy) itd. Naprawdę okazuje się męczące, szczególnie po wypróbowaniu iPada. Doskonała technologia prezentacji tekstu na czas długotrwałego czytania jeszcze nie powstała.

Mimo to, wprowadzenie eBooków jest jak wejście na rynek kart płatniczych. Gdy pytało się ludzi 20 lat temu, czy chcą kart debetowych, każdy mówił „nie” – dlaczego posiadać coś, co zabiera pieniądze z Twojego konta od razu, podczas gdy karta kredytowa pozwala kupić produkt teraz, a zapłacić za niego później? Ale banki były podstępne: wszyscy chcieli kart, by móc używać bankomatów, i zaczęli je ze sobą nosić. Wtedy banki powiedziały: „Wiecie co? Ta karta, którą macie przy sobie… jest równocześnie kartą debetową”. No i dzisiaj płatności kartami debetowymi stanowią ogromną liczbę transakcji.

To samo dzieje się z eBookami: wszyscy ludzie, którzy mówią, że uwielbiają zapach papieru i nigdy nie wlekliby ze sobą narzędzia do czytania książek odkrywają, że posiadany przez nich telefon stanowi wspaniałe urządzenie do odczytywania tekstów. To cicha inwazja.

Jaki jest Twój obecny projekt? Co będzie następne?

Ostatnio skończyłem pisanie Wonder, trzeciej książki należącej do trylogii WWW; ukaże się w kwietniu 2011 roku. To była najtrudniejsza książka, jaką kiedykolwiek napisałem – konałem nad nią – ale myślę, że poszło dobrze i, nie żeby być górnolotnym, ale sądzę, że mówi ona o czymś istotnym.

Wielokrotnie jestem głównym mówcą na konferencjach, a to pozwala mi utrzymać świeżość myślenia i daje sporo możliwości podróżowania. Ostatnio wygłosiłem mowę na konferencji Toward a Science of Consciousness w Tucson. W przyszłym miesiącu wyjeżdżam do Googleplex – międzynarodowej siedziby Google – itd.

Jednak przede wszystkim jestem powieściopisarzem. Kilka dni temu dałem Adrienne Kerr, mojej wspaniałej redaktorce z Penguina w Kanadzie, koncepcję następnej powieści, którą chcę napisać – podeszła do tego bardzo entuzjastycznie. Kiedy mój agent Ralph Vicinanza wróci z urlopu, zamierzamy zaprezentować ten plan także amerykańskim i brytyjskim wydawcom. Nie zdradzę założeń książki, ale zarys zaczyna się tymi słowami: „Ostatnio zdobyłem wielu nowych czytelników dzięki serialowi Przebłysk jutra, opartemu na mojej powieści o tym samym tytule. Dlatego rozsądnym jest, by napisać moją nową powieść tak, by spodobała się nie tylko moim stałym czytelnikom, ale także fanom tego serialu; wprowadzić dużą liczbę postaci wraz ze złożonymi relacjami, skomplikowaną, zagadkową fabułę, spiski oraz rozmyślania nad naturą świadomości”.
Mając na uwadze powyższe sądzę, że główna koncepcja stanowi jeden z najlepszych pomysłów science fiction, jaki kiedykolwiek miałem, i nie mogę się doczekać, by zanurzyć się w nim i zacząć pisać.

Tłumaczenie: Katarzyna Wróbel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *