Przenośne drzwi Toma Holta zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie, nie wahałam się więc ani chwili i sięgnęłam po kontynuację tej powieści, czyli Śniło ci się. Fabuła książki rozpoczyna się niemal w tym samym momencie, w którym skończyła się w poprzedniej – Paul Carpenter nadal pracuje w firmie J.W. Wels & Co (udało mu się nawet awansować), mieszka z ukochaną kobietą i żyje z dnia na dzień.
Jego względny spokój zostanie jednak zakłócony… a dokładniej mówiąc, świat Paula niespodziewanie wywróci się do góry nogami. W firmie czeka go przeniesienie na stanowisko, które absolutnie mu się nie uśmiecha, Sophie rzuci go bez uprzedzenia (i przyjmie ofertę zatrudnienia w filii firmy w Hollywood). I to by było na tyle, jeśli chodzi o zerwanie z losem nieudacznika w wypadku Paula.
Tom Holt to popularny brytyjski autor, w Polsce pozostaje jednak niemal nieznany. W kraju nad Wisłą ukazała się dotąd jedna z jego powieści historycznych, Pieśń dla Nerona (Bellona, 2005), oraz – nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka – trzy tomy z cyklu o przedsiębiorstwie J.W. Wels & Co. Skoncentruję się teraz na pierwszym z nich, zatytułowanym Przenośne drzwi.
Ostatnio wpadła mi w ręce dylogia Galeony Wojny autorstwa Jacka Komudy, piewcy dzikich pól i szlachty polskiej z przełomu XVI i XVII wieku. Zaciekawiło mnie, że porusza „morski” temat, choć miałem już za sobą jego Czarną Banderę, traktującą o piratach. Nie okazała się jednak tak dobra jak Bohun czy Samozwaniec. Autor specjalizujący się w historii naszego pogranicza, o doskonałym warsztacie, dbający o szczegóły historyczne, porwał się na morską epopeję, której bohaterem uczynił Arenda Dickmanna.
Książki towarzyszą ludziom od ich najmłodszych lat. Literatura, zwłaszcza ta dla dzieci i młodzieży, spełnia nie tylko funkcję edukacyjną (uczy języka, wzbogaca słownictwo, przekazuje informacje o świecie), ale i wychowawczą – rozwija psychikę i wyobraźnię, pomaga odróżnić dobro od zła, pokazuje sposoby zachowania. Z wiekiem zmieniają się potrzeby i zainteresowania dziecka, warto więc zadbać o to, by miało styczność z lekturą dostosowaną do stopnia jego rozwoju.
Kiedy byłam młodsza, jakieś powiedzmy dziesięć lat temu, uważałam, że niektóre rzeczy powinny mieć specjalne oznakowanie: Uwaga, nie dla ponuraków! Moja opinia w tej kwestii nie zmieniła się do tej pory, a książka Johna Connelly’ego zdecydowanie zasługuje na takie ostrzeżenie na okładce. Mimo iż o Wrotach mówi się, że to fantastyka młodzieżowa, to raczej nie chodzi tu o kwestie wiekowe, a podejście czytelnika do świata. Ja do ponuraków nie należę, więc przy lekturze książki naprawdę świetnie się bawiłam.
Lem wielkim pisarzem był – chciałoby się zakrzyknąć, parafrazując cytat z dzieła Gombrowicza – i czyniłoby się to bez śladu ironii. No bo jakże inaczej? Ogromna spuścizna literacka i filozoficzna, nowe wydania książek, informacje o kolejnych adaptacjach filmowych, nie wspominając już o tych wszystkich osiągnięciach cywilizacyjnych, których pojawienie się ekstrapolował pisarz – to robi wrażenie. Lema się czyta, o Lemie się mówi i pisze, Lema się zna. Oczywista oczywistość. Gdyby było inaczej, recenzowana tutaj książka, ten niezwykły hołd dla autora Solaris, nigdy by nie powstała, czyż nie?
Bezduszna Gail Carriger kusiła mnie od dawna. Z jednej strony – intrygującym tytułem. Z drugiej – prześliczną okładką przedstawiającą kobietę w wiktoriańskiej sukni oraz z elegancką parasolką. W tle widzimy zamglony Londyn, z którym mocno kontrastują różowe napisy. Choć nie lubię tego koloru, muszę przyznać, że kompozycja jest świetna i przyciągająca uwagę. Kolejnym powodem, dla którego chciałam sięgnąć po Bezduszną, była informacja, iż jest to powieść utrzymana w konwencji steampunkowej. No i wreszcie zaintrygował mnie opis autorki umieszczony na czwartej stronie okładki: Gail Carriger pisze, by odreagować smutne dzieciństwo pod okiem ekspatrianta i zrzędy. (…) Obecnie rezyduje w Koloniach wraz z haremem armeńskich kochanków i pokaźnym zapasem londyńskiej herbaty. I jak tu nie przeczytać powieści autorstwa takiej jednostki?
Pod koniec
Rozgwiazda Petera Wattsa była książką znakomitą i niezwykłą. Wiele osób lubi powtarzać, że Watts tworzy powieści, dzięki którym „współczesne science-fiction jest wreszcie science, a nie tylko fiction”. Jest sporo prawdy w tym stwierdzeniu. Tyle, że to tylko środek do osiągnięcia celu: stworzenia powieści jednocześnie wymagającej, ale dającej czytelnikowi dużo satysfakcji, zmuszającej do uważnego czytania i śledzenia poczynań ludzi, z którymi nie chcielibyśmy się spotkać w realnym życiu. Watts zaserwował książkę z klaustrofobicznym klimatem, której chłodna narracja budziła dreszcze. Zbudował akwarium, do którego wpuścił rybki i wymusił na czytelniku, by obserwował ich powolną przemianę, rozpad starych struktur i powstanie czegoś nowego, niekoniecznie lepszego czy przyjemniejszego.