Skojarzenie z Kolekcjonerem kości, pierwszą częścią z cyklu książek z Lincolnem Rhymem w roli głównej, nie jest tu przypadkowe. Jeffery Deaver powraca do tej historii poprzez postać wykreowanego przez siebie zbrodniczego umysłu psychopaty.

Było to całkiem pomysłowe – napisać książkę na bazie jednego ze swoich literackich hitów. Nie bez powodu Kolekcjoner skór Jeffery’a Deavera będzie kojarzył się czytelnikom z Kolekcjonerem kości, gdyż autor poniekąd korzysta tu ze swojego dorobku.

Śledczego Lincolna Rhyme’a spotykamy już po raz jedenasty. Po raz pierwszy zaistniał właśnie w Kolekcjonerze kości. Wyobraźcie sobie, że Deaver powraca do tej sprawy, tworząc w Kolekcjonerze skór psychopatycznego mordercę inspirującego się zbrodniami z przed lat.

Billy Haven – tak przedstawia się morderca, który skóry idealnej szuka w podziemiach Nowego Jorku. To w kanałach, tunelach, metrach, czy piwnicach wyszukuje ofiar, by ostatecznie pozostawić na ich ciele piętno. Śmiertelny tatuaż stworzony nie tuszem, ale najdziwniejszymi truciznami. Nie pozostawia jednak swojego podpisu, czy znaku szczególnego, ale podpisuje się liczebnikami, które nie łączą się w jeden wzorzec. Środowisko tatuatorów nazwałoby go artystą, wyjątkowym, nieodkrytym talentem, lecz to, co robi, wymyka się z pod pojęć artyzmu.

Akcja thrillera rozgrywa się szybko, bo w ciągu kilku dni. Jest to szaleńcza gonitwa ulicami, a właściwie tunelami Nowego Jorku. Śledczy depczą mordercy po piętach, gonią jego cień, ale oprócz talentu twórczego, ma on w sobie wiele sprytu i przenikliwości tak, że staje się zagrożeniem nie tylko dla mieszkańców miasta, ale i samych policjantów. Lincoln Rhyme musi wykazać się sprytem, aby złapać mordercę, bo ten jest ciągle krok przed kryminalnymi. Nie czuje strachu i nadal morduje, mimo nieudanych prób.

Oczywiste nawiązanie do Kolekcjonera kości podziałało na mnie jak magnes. Czy spotka mnie ten sam dreszcz, to samo oczekiwanie na zakończenie tej historii? Z góry piszę, że w przypadku Kolekcjonera skór tak się nie stało. Owszem – pierwsze rozdziały intrygowały, zaciekawiły dalsza historią, ale całość potem jakoś się tak dłużyła, wytrącała z głównego wątku fabularnego i czytało mi się to wszystko dość topornie. Wielu czytelników zaskoczonych było końcówką – mnie rozciągnięta treść, a oprócz tego nawiązania do Zegarmistrza, którego nie czytałam – jakoś wytrąciły od części zasadniczej. Ostatecznie w moim przypadku zachwytu nie było. Chyba czuję zawód. Dla mnie ta książka była, hmm… za bardzo amerykańska, w tym sensie, że kojarzyła mi się z filmem sensacyjnym, czy akcji, a nie dobrym thrillerem, na jaki liczyłam.

Może akurat do tej pozycji podchodzę krytycznie, bo do twórczości Jeffery’a Deavera podchodzę w sposób wybiórczy. Tu po prostu nie wszystkie nawiązania rozumiem (nieszczęsny Zegarmistrz…), a sensacyjny wydźwięk tej powieści nie wpływa na mnie pozytywnie. Dlatego Kolekcjoner skór w moim prywatnym rankingu wypada średnio.

Tytuł: Kolekcjoner Skór
Tytuł oryginału: The Skin Collector
Autor: Jeffery Deaver
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 496
Kategoria: Kryminał/Sensacja/Horror
ISBN: 978-83-7961-174-4