Książka ta nie ma charakteru ani formy podręcznika, leksykonu lub jakiegokolwiek vademecum w sprawach jazzu. Ma charakter eseju wypełnionego rozważaniami, zawierającego nieco informacji i dużo zupełnie osobistych impresji. Jest pochyleniem się nad problemem.
Leopold Tyrmand był zdania, że jedynie pochyleni i świadomi, że nie wszystko da się zbadać i wytłumaczyć możemy przyjrzeć się historii jazzu. Historii niezbyt długiej, bowiem za czasów Tyrmanda miała ona zaledwie pół wieku. Tak krótki okres wystarczył jednak, by doszło do zadziwiającej transformacji gatunku. Właśnie na procesie przemian, nie zaś na próbie kompleksowego zdefiniowania jazzu, skupił się Tyrmand. Uformowanie definicji byłoby nie lada wyzwaniem przede wszystkim dlatego, że nie można tu mówić wyłącznie o instrumentalnych wariacjach. Jazz to muzyczny tlen codziennego obcowania ze sztuką, bezpośrednio wpływa na życie estetyczne, jest wyrazicielem głębokich emocji. A o tym, że wyrósł na gruncie cierpienia i ucisku, mówią zacytowane w książce słowa nieznanego autora: czyż trąbka nowoorleańskiego Murzyna nie byłaby przed Sądem Ostatecznym najlepszym rzecznikiem ludzkiej niedoli?.
Narodzin jazzu należy dopatrywać się w pieśniach pracy towarzyszącym czarnoskórym niewolnikom w codziennej walce o byt. Nieludzki wyzysk panujący na terenie Stanów Zjednoczonych przyczynił się do powstania gatunku wiązanego obecnie z wysmakowanym gustem elit społecznych. Leopold Tyrmand przywołał słowa pewnego antropologa, wedle których Murzyn jest człowiekiem, który wyraża każde swe uczucie rytmicznymi poruszeniami ciała. Nie był to zatem przypadek, że muzyka wyrażająca najgłębsze i najczystsze emocje powstała właśnie w takich okolicznościach. U brzegów jazzu nie jest wyłącznie gorzką pigułką historyczną, Tyrmand idzie bowiem dalej. Rzetelny rys historyczny jest jednak niezbędny dla nakreślenia pełnego obrazu zjawiska, jakim jest jazz. Dokładnie tak: zjawiska. Autor opisał sytuację, w której uczestniczył w roku 1942. Wówczas jedyny w swoim rodzaju Benny Goodman zniósł za pomocą swego klarnetu wszelkie granice pomiędzy Tyrmandem a młodym człowiekiem w mundurze Wehrmachtu. Owszem, brzmi to jak idylliczna scena z niedzielnego repertuaru telewizyjnego, coś jednak sprawia, że wierzę Tyrmandowi. Być może moje przeświadczenie ugruntował ton, w jakim autor prowadzi swą narrację.
Leopold Tyrmand, wybitny pisarz i działacz środowiska jazzowego, połączył swój talent i ogromną wiedzę, tworząc książkę zgrabnym i przyjemnym językiem traktującą o procesach kulturowo-historycznych. Przywołuje słowa znawców tematu, cytuje fragmenty tekstów omawianych utworów i nakreśla szerszy kontekst tam, gdzie jest to niezbędne. Po lekturze U brzegów jazzu odnosi się wrażenie, że skromność Tyrmanda jest zdecydowanie przesadzona. Faktem jest, iż nie sposób w pełni opisać jazzu na każdej możliwej płaszczyźnie jego oddziaływania, jednak niniejsza publikacja jest czymś więcej niż tylko zbiorem refleksji. Mieści się ona raczej w ramach popartego wiarygodnymi źródłami wstępu do szerszych badań nad jazzem. Książka, jak na swe skromne rozmiary, porusza wiele zagadnień i sprawnie przeprowadza czytelnika przez dekady kształtowania się gatunku muzycznego.
U brzegów jazzu jest jedną z lepszych książek, jakie miałam okazję przeczytać, a mimo to nie sądzę, że jej wznowienie mogłoby odnieść komercyjny sukces. Leopold Tyrmand nie stawia czytelnikowi poprzeczki na boleśnie wysokim poziomie, jednak pełna satysfakcja z lektury wymaga podstawowej wiedzy dotyczącej jazzu i jego historii. Z tego względu polecam ją przede wszystkim pasjonatom jazzu. Tyrmand nie męczy fachową terminologią, lecz tłumaczy, cytuje i wspomina w sposób tak lekki, że nie ma tu mowy o znużeniu czytaniem. Jeśli jego celem było zarażenie odbiory własną fascynacją, bezsprzecznie go osiągnął.
Tytuł: U brzegów jazzu
Autor: Tyrmand Leopold
Wydawnictwo: Wydawnictwo MG
Data wydania: listopad 2014
Ilość stron: 240
Okładka: twarda