W najciemniejszym kącie jest thrillerem psychologicznym, który zachwyca misternie skonstruowaną intrygą i mistrzowskim budowaniem napięcia. Książka przedstawia wiarygodny obraz chorobliwej obsesji, który na długo pozostaje w pamięci czytelnika. Zapraszamy do lektury fragmentu książki!

O książce:

Catherine Bailey jest singielką wystarczająco długo, by na pierwszy rzut oka rozpoznać smakowity kąsek. Lee – wspaniały, charyzmatyczny i spontaniczny – wydaje się mężczyzną idealnym. Znajomi Catherine, którzy po kolei ulegają jego urokowi, również podzielają tę opinię. Wkrótce jednak Lee ujawnia swoje prawdziwe oblicze, a miejsce czułości i namiętnego seksu zajmuje chorobliwa zazdrość. Choć nieprzewidywalność mężczyzny i jego bezwzględne dążenie do sprawowania kontroli zaczynają przerażać Catherine, nikt nie traktuje poważnie jej obaw. Zdesperowana dziewczyna, coraz bardziej odizolowana, uwięziona w najciemniejszym kącie własnego świata, drobiazgowo obmyśla plan ucieczki…

„Sprawdź czy zamki w drzwiach i oknach są dobrze zamknięte i pozwól, by cię ogarnęła obsesja czytania.”
– Karin Slaughter

 Powieść zdobyła tytuł książki roku księgarni Amazon oraz tytuł najlepszego wschodzącego talentu dla autorki. 

Książka zdobyła:

Tytuł najlepszej książki roku Amazon 2011
Tytuł najlepszego kryminału roku księgarni Amazon 2011
Tytuł wschodzącego talentu Amazon 2011
Nominację do nagrody CWA Johna Creaseya Daggera 2011

Tytuł: W najciemniejszym kącie
Tytuł oryginału: Into the Darkest Corner
Autorka: Elizabeth Haynes
Format: 143×205
Oprawa: miękka
Tłumaczenie: Jarosław Fejdych
ISBN: 978-83-61386-25-4
Premiera: 2014

W najciemniejszym kącie
Elizabeth Haynes
(fragment)

Tego ranka wyjście z mieszkania zajęło mi sporo czasu. Nie chodziło o ziąb, chociaż mijają całe wieki zanim można poczuć, że ogrzewanie w moim mieszkaniu rzeczywiście działa. Ani o ciemności. Codziennie wstaje przed piątą rano; od września jest jeszcze o tej porze zupełnie ciemno.

Nie mam najmniejszego problemu ze wstawaniem z łóżka, tylko z wyjściem z domu. Przed pójściem do pracy biorę prysznic, ubieram się, jem śniadanie i rozpoczynam proces sprawdzania czy mieszkanie jest odpowiednio zabezpieczone. To odwrotny proces do tego, który przeprowadzam wieczorem, tyle że trudniejszy, bo czas jest przeciwko mnie. Wieczorem mogę kontynuować sprawdzanie nawet przez całą noc, ale rano muszę zdążyć do pracy, czasu starcza mi więc na zaledwie kilkakrotną kontrolę. Zasłony w oknach salonu oraz w drzwiach balkonowych w jadalni muszą być rozsunięte na odpowiednią szerokość, w przeciwnym razie nie odważyłabym się wrócić wieczorem do mieszkania. Dwuskrzydłowe drzwi balkonowe są podzielone na szesnaście kwadratowych szyb w skrzydle; zasłony muszą być ułożone w taki sposób, abym z uliczki za domem widziała po osiem z nich z każdej strony. Jeśli widzę przez pozostałe szyby choćby kawałek salonu, lub zasłony nie wiszą idealnie prosto, wracam do domu i zaczynam cały proces od nowa.

Mimo, że nabrałam już sporej wprawy, sprawdzanie wciąż zajmuje mi mnóstwo czasu. Im dokładniej je wykonam, tym większa szansa, że nie zatrzymam się na ścieżce za domem przeklinając swoje niedbalstwo i spoglądając nerwowo na zegarek.

Największy problem stanowią drzwi frontowe. Niewątpliwą zaletą poprzedniego mieszkania, ciasnej sutereny w Kilburn, było to, że drzwi wejściowe miałam tylko dla siebie. Tutaj, najpierw sprawdzam drzwi własnego mieszkania powtarzając cały proces od sześciu do dwunastu razy, a potem jeszcze wspólne drzwi do budynku.

Mieszkanie w Kilburn miało też swoje wady – nie było w nim żadnych drzwi ani okien na tyłach budynku. Przypominało jaskinię, z której nie było drogi ucieczki, nigdy więc nie czułam się tam do końca bezpiecznie. Tutaj jest pod tym względem dużo lepiej: mam podwójne drzwi prowadzące na nieduży balkonik. Poniżej znajduje się dach szopy, która należy co prawda do wszystkich lokatorów, ale z tego co wiem nikt z niej nie korzysta. Mogę wyjść na balkon, zeskoczyć na dach szopy, a potem w dół na trawnik. Przez furtkę w ogrodzie wychodzi się na boczną uliczkę biegnącą za domem. Cała trasa nie zajmuje więcej niż minutę.

Czasem wracam wpół drogi, żeby jeszcze raz sprawdzić drzwi mojego mieszkania. Zwłaszcza gdy któryś z lokatorów nie zamknął drzwi wejściowych na klucz. Istnieje wtedy ryzyko, że jakiś nieproszony gość przebywa w budynku.

Ten ranek był jednym z najgorszych.

Drzwi wejściowe były nie tylko niezamknięte na klucz, ale co gorsza, nawet lekko uchylone. W chwili gdy sięgałam do klamki, jakiś mężczyzna w garniturze popchnął je w moją stronę; przestraszyłam się tak, że aż podskoczyłam. Za nim zobaczyłam młodego, wysokiego faceta w dżinsach i bluzie z kapturem. Ciemne krótko przystrzyżone włosy, kilkudniowy zarost, zmęczone zielone oczy. Uśmiechnął i mruknął „przepraszam”, co trochę mnie uspokoiło.

Garnitury wciąż jeszcze mnie przerażają, starałam się więc w ogóle nie patrzeć w ich stronę, usłyszałam jednak fragment rozmowy, „…dopiero co się zwolniło, musi się pan szybko decydować jeśli je pan chce”.

No tak, agent nieruchomości.

Pewnie chińscy studenci, mieszkający na najwyższym piętrze zdecydowali się w końcu na przeprowadzkę. Nie byli już właściwie studentami, obronili się w lecie – imprezowali z tej okazji całą noc; leżąc w swoim łóżku, piętro niżej, słyszałam tupanie gości maszerujących w górę i w dół po schodach. Drzwi wejściowe zostawili oczywiście otwarte przez całą noc. Zabarykadowałam się w swoim mieszkaniu, podpierając drzwi stołem z jadalni, ale hałas i zdenerwowanie i tak nie pozwalały mi zasnąć.

Odprowadziłam wzrokiem podążającego za agentem mężczyznę w dżinsach. Ku mojemu przerażeniu, w połowie pierwszego piętra odwrócił się i posłał mi przepraszający uśmiech, jakby chciał mi pokazać, że głos agenta nieruchomości wywołuje w nim mdłości. Poczułam, że gwałtownie się czerwienie. No cóż, od długiego czasu nie nawiązywałam kontaktu wzrokowego z obcą osobą.

Nasłuchiwałam odgłosu ich kroków dopóki nie dotarli na najwyższe piętro, co oznaczało, że minęli już drzwi mojego mieszkania. Spojrzałam na zegarek – kwadrans po ósmej! Nie mogłam   jednak wyjść wiedząc, że obce osoby przebywają wewnątrz budynku.

Zamknęłam dokładnie drzwi wejściowe i docisnęłam je kilka razy upewniając się, że zamek dobrze zaskoczył. Koniuszkami palców przejechałam wzdłuż krawędzi drzwi badając, czy przylegają do futryny. Przekręciłam klamkę sześć razy; raz-dwa-trzy-cztery-pięć-sześć. Potem znowu futryna. Potem klamka, sześć razy. Raz-dwa-trzy-cztery-pięć-sześć. Następnie dociśnięcie drzwi, raz i drugi. Potem znowu futryna. W końcu klamka. Poczułam ulgę, jak zawsze gdy wiem, że porządnie wszystko sprawdziłam.

Pomaszerowałam po schodach do swojego mieszkania, wściekła że przez tych dwóch idiotów spóźnię się do pracy.

Posiedziałam przez chwilę na kraju łóżka, wpatrując się w sufit, tak jakbym mogła ich zobaczyć przez warstwę tynku i belek. Cały czas walczyłam z pragnieniem skontrolowania jeszcze raz zamków w oknach.

Zamknęłam oczy i skupiłam się na oddechu, próbując uspokoić łomot serca. To nie potrwa długo, powtarzałam sobie. Tylko się rozgląda. Wszystko w porządku. Mieszkanie jest zabezpieczone. Jestem bezpieczna. Wszystko zrobiłam jak trzeba. Drzwi wejściowe są zamknięte. Wszystko w porządku.

Od czasu do czasu podrywałam się słysząc jakiś dobiegający z oddali, stłumiony hałas. Czy to trzasnęły drzwiczki od kredensu? Może. A co jeśli zostawili otwarte okno? Dobiegały mnie ich przytłumione głosy, zbyt jednak odległe, by rozróżnić słowa. Zastanowiłam się ile może kosztować to mieszkanie – może lepiej byłoby zamieszkać na najwyższym piętrze. Nie miałabym jednak balkonu, a przecież droga ucieczki jest dla mnie równie ważna jak odizolowanie się od wszystkiego.

Spojrzałam na zegarek – dochodziła za kwadrans dziewiąta. Co oni tam jeszcze do cholery robią? Rzuciłam nieopatrznie okiem w stronę okna i oczywiście zaraz musiałam je skontrolować. A potem całą resztę – zaczynając od drzwi. Podczas drugiego obchodu, gdy stałam właśnie na klapie sedesu, macając palcami wzdłuż okienka z matową szybą, którego nie da się nawet otworzyć, usłyszałam, że drzwi na górze się zamknęły i po chwili dobiegł mnie ze schodów odgłos kroków.

– … przyjemna, bezpieczna okolica. Można spokojnie zostawić przed domem samochód.

– Myślę, że będę dojeżdżał autobusem. Albo rowerem.

– Zdaje się, że w ogrodzie jest szopa; sprawdzę to, gdy tylko wrócę do biura.

– Dzięki. Chociaż wolałbym zostawiać rower w korytarzu.

W korytarzu? Bezczelny. I bez tego panuje tam wystarczający bałagan. Z drugiej jednak strony, nie tylko ja pilnowałabym, aby drzwi wejściowe były zamknięte na klucz. Dokończyłam sprawdzanie i jeszcze raz skontrolowałam drzwi mieszkania. Nie było źle. Czekałam na następną falę niepokoju, impuls każący mi zacząć na nowo, ale tym razem to nie nastąpiło. Sprawdziłam wszystko porządnie i do tego tylko dwa razy. Uspokoiła mnie panująca w domu cisza. Co więcej, drzwi do budynku były tym razem zamknięte, mężczyzna w dżinsach musiał zatrzasnąć je za sobą jak trzeba. Może nie będzie jednak złym sąsiadem. Było prawie wpół do dziesiątej, gdy dotarłam w końcu na stację metra.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *