Kiedy zobaczyłam tytuł najnowszej książki Mii March, pomyślałam sobie, że Colin Firth ma naprawdę, mówiąc brzydko, przerąbane. Firth jest bowiem nie tylko wybitnym brytyjskim aktorem, laureatem Oscara za genialną rolę w filmie Jak zostać królem, lecz także swoistą literacką ikoną. A wszystko przez serial BBC Duma i uprzedzenie sprzed prawie dwudziestu lat, w którym wcielił się w postać pana Darcy’ego. Był to występ tak sugestywny, że od tej pory Firth do Darcy’ego na stałe przyrósł. Swoją fascynację Darcym-Firthem wyraziła w sposób koncertowy Helen Fielding w Dzienniku Bridget Jones, później uczyniła to również Shannon Hale w zabawnym Austenland, a całkiem niedawno – właśnie Mia March w powieści Colin Firth pilnie poszukiwany. Firth z pewnością nie będzie autorce wdzięczny za tę książkę, w której po raz kolejny przeczytamy o jego przemoczonej białej koszuli i zamglonym spojrzeniu, aczkolwiek przyznać muszę, że lektura to całkiem, całkiem przyjemna…

Do niewielkiego nadmorskiego miasteczka Maine przybywa ekipa filmowa. Wieść niesie, że właśnie rozpoczynają się tutaj zdjęcia do najnowszego filmu z Colinem Firthem. W tym samym czasie w Maine zjawiają się również dwie kobiety. Gemma Hendricks to nowojorska dziennikarka, która właśnie straciła pracę, ponieważ jej szef uznał, iż w swojej pracy reporterskiej bywa za mało bezwzględna. Gemma nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji, z trudem znosi bezrobocie i w dodatku dowiaduje się, że jest w ciąży. A ciąża w ogóle jej nie cieszy – wręcz przeciwnie. Kobieta obawia się, że nigdy nie poczuje słynnego instynktu macierzyńskiego i nie będzie potrafiła stać się dobrą matką. Poza tym mąż Gemmy już od dawna – w sposób dość przykry, apodyktyczny i mocno upierdliwy – sugeruje małżonce, iż powinna wreszcie odpuścić sobie karierę zawodową, zgodzić się na sprzedaż apartamentu w Nowym Jorku i przenieść na przedmieścia, gdzie wiodłaby żywot pełnoetatowej [desperate] housewife. A ona przecież wcale tego nie chce. Gemma pragnie wrócić do pracy, pisać wbijające w fotel reportaże i realizować się zawodowo. Macierzyństwo też gdzieś tam jest i wpasowuje się w ogólny pejzaż przyszłości. Tyle tylko, że Gemma sama jeszcze nie wie, gdzie. Kobieta wpada na pomysł, by przeprowadzić wywiad z Colinem Firthem i dzięki temu materiałowi powrócić z pompą na dziennikarski szczyt. Tymczasem redaktor naczelna lokalnej gazety zleca jej zupełnie inny materiał, który – jak szybko się okaże – dotknie Gemmę bardzo osobiście.

Bea Crane to studentka literatury z Bostonu. Pewnego dnia dziewczyna otrzymuje bardzo dziwny list – list napisany przez jej zmarłą przed rokiem matkę. Dokument okazuje się być czymś na kształt pośmiertnego wyznania, zawierającego wstrząsającą treść. Pani Crane informuje bowiem, że Bea nie jest jej biologiczną córką, że została adoptowana w niemowlęctwie, a przybrani rodzice nigdy nie znaleźli odpowiedniego momentu, by ją o tym poinformować. Bea traci grunt pod nogami. Nie wie, kim jest, z jakiej rodziny tak naprawdę się wywodzi i kto dał jej życie. Dziewczyna chce odzyskać utracone poczucie tożsamości i odkryć fundamentalną prawdę o sobie samej. Z agencji adopcyjnej otrzymuje dane personalne swojej biologicznej matki i wyrusza do Maine, by się z nią spotkać. A na miejscu czeka jeszcze Beę wiele innych niespodzianek. Nowa praca, nowe przyjaciółki, a także pewien przystojny asystent reżysera – członek stacjonującej w Maine ekipy filmowej, który – jak się z pewnością domyślacie – jest zbyt miły, zbyt idealny i zbyt szarmancki, by mógł być w tym wszystkim szczery i autentyczny. A gdzieś w tle ona – Veronica Russo – biologiczna matka Bei, kelnerka i wybitna cukierniczka, słynna w całej okolicy ze swoich wyśmienitych wypieków. Czy Bea odważy się spotkać z kobietą, która dała jej życie? Czy pozna smutną historię życia Veroniki? Czy dla obu kobiet nie jest jeszcze za późno na to, by zacząć wszystko od nowa? I przede wszystkim, czy Veronica Russo będzie potrafiła odciąć się od demonów przeszłości i przestać odczuwać dawny wstyd, kiedy jako szesnastolatka w ciąży została porzucona przez własną rodzinę? Czy będzie potrafiła otworzyć się na ludzi? Czy będzie potrafiła kiedykolwiek skrócić dystans do drugiego człowieka – w tym także do własnej córki?

Poszukiwany Colin Firth to powieść, która obudziła we mnie dość mieszane uczucia. Nie jestem bowiem typem czytelniczki szczególnie rozmiłowanej w literaturze „kobiecej”. Celowo używam tutaj cudzysłowu, bowiem wielu badaczy i badaczek uważa, że coś takiego, jak „literatura kobieca” w ogóle nie istnieje. Jest to pogląd nie do końca, moim zdaniem, trafny. Istnieje bowiem pula książek, po które mężczyźni nigdy nie sięgną. A jeśli nawet sięgną, to raczej pojedyncze przypadki. I tak się również sprawy mają w wypadku najnowszej powieści Mii March. Poszukiwany Colin Firth to powieść, która raczej nie spodoba się mężczyznom, ale która z pewnością spodoba się większości kobiet. Nawet tym na co dzień czytującym dla rozrywki raczej solidne kryminały, zamiast przyzwoitych i niegłupich obyczajówek. I tak również było ze mną, choć muszę przyznać, że do książki March przekonywałam się dość powoli. Z początku myślałam, że Poszukiwany Colin Firth to naiwna bajka, w której wszyscy są bardzo przyzwoici, nikt nie przeklina, nikt nie ma nieczystych intencji, każdy jest życzliwy i z gruntu dobry. Później pomyślałam – guzik prawda! Każdy jest tu emocjonalnie rozchwiany, Bea Crane została oszukana przez przybranych opiekunów, Veronica Russo padła ofiarą cholernie niedobrych rodziców i paskudnego młodocianego lowelasa, a mąż Gemmy to taki dupek, że szkoda gadać… A jeszcze później pomyślałam – kurde, może jednak się mylę? Może ten młody i wredny lowelas później sobie co nieco przemyślał, może ci źli nie są jednak źli tak do końca, może więcej tu prawdy o ludziach niż mi się wydaje? Przecież historie Bei, Gemmy i Veroniki mogły przydarzyć się co drugiej kobiecie na świecie. Mogły wydarzyć się w dowolnych realiach, w niemal każdej przestrzeni, niezależnie od rasy, narodowości i wyznania. Problemy bohaterek również wydają się tutaj bardzo uniwersalne. I ich dylematy. Odwieczne dylematy „współczesnych kobiet”. Na samym końcu pomyślałam sobie zatem – nieźle! Jest naprawdę całkiem nieźle. Spokojnie poprowadzona akcja, precyzyjnie skonstruowana fabuła, świetne portrety głównych bohaterek i zero spektakularnie nieprawdopodobnych zdarzeń. Jednym słowem – bardzo dobra powieść. A gdzie w tym wszystkim tytułowy Colin Firth? Mało go. Naprawdę mało! I mimo całego mojego uwielbienia dla tego aktora, stwierdzam z niezachwianą pewnością, że wyszło to powieści na plus…

Poszukiwany Colin Firth to znakomita pozycja dla tych, którzy przy książce lubią sobie niekiedy zwyczajnie odpocząć. Subtelnie zarysowane wątki obyczajowe, historie „z życia wzięte”, niespiesznie rozwijana akcja i garść niegłupich przemyśleń powinny stanowić tutaj wystarczającą zachętę. Jeżeli podczas nadciągającej fali upałów pragniecie chwili spokoju i wytchnienia od adrenaliny, oto książka dla Was. Muszę jednak dodać, że fanki Colina Firtha i Austenowskiej Dumy i uprzedzenia wyniosą z tej lektury odrobinę więcej, niż reszta czytelników i czytelniczek. Podobieństwo wątków i charakterów, kryptocytaty, intertekstualne nawiązania, umiejętnie przekształcane schematy fabularne z filmów z Firthem to tylko niektóre z czekających was tutaj smaczków. Warto się przekonać, co jeszcze trzyma w rękawie Mia March. Najlepiej przy filiżance aromatycznego Earl-Graya i pysznym cieście. Dlaczego? Zajrzyjcie do książki!

Autorka: Mia March
Tytuł: Poszukiwany Colin Firth
Tytuł oryginału: Finding Colin Firth
Tłumaczenie: Hanna Kulczycka
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 11 czerwca 2014
ISBN: 9788379433810
Liczba stron: 416

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *