30 czerwca 2012 roku świat Ingi Iwasiów, profesorki Uniwersytetu Szczecińskiego, literaturoznawczyni, poetki, prozaiczki, niespodziewanie rozpada się na kawałki. Dla wielu osób jest to zwyczajny dzień: wręczono nagrody literackie, na obszarze Polski spadło do dwustu milimetrów deszczu, nikt nie zauważył niczego wyjątkowego, ale niestety nie dla niej. Jej ukochany ojciec umiera nagle w domu rodzinnym w Szczecinie, podczas gdy ona przebywa w Gdyni na festiwalu literackim. Życie pisarki diametralnie zmienia się w jednej chwili, ale świat niczego nie zauważa, pędząc dalej w swym zawrotnym tempie. Stratę odczuwają jedynie najbliżsi zmarłego. Po telefonie od mamy z tą tragiczną informacją, Iwasiów zaczyna myśleć o poprzednich, bardzo udanych dniach i utracie tych kolejnych, prawdopodobnie równie szczęśliwych: Nie chcę tej wyrwy w pięknym dniu i mam obowiązki. Od razu myślę o tym, jak udane były cztery minione doby. Dowartościowuję każdą minutę, na którą inaczej nie zwróciłabym uwagi.
Śmierć ojca wyrywa ją ze świata przyjemnych doznań i rzuca w wir dość osobliwych, przeważnie ponurych refleksji. Autorka przypomina sobie drogę do domu rodziców, w którym nie zastanie ojca, co z tej trasy zapamiętała, jakie uczucia obudził w niej dom bez taty. Kochającego, zawsze obecnego rodzica, którego piękny obraz nosi wciąż w swoim sercu: na tle różnych miejsc, w których jestem, niemy ojciec stojący naprzeciw mnie, uśmiechnięty smutno, ale wspierający, jak zawsze. Iwasiów uświadamia sobie, że za sprawą śmierci, zasoby dobroci, po które może sięgać nagle ulegają uszczupleniu i że człowiek jest sam, mimo że ma obok siebie innych ludzi. Każdy przecież musi się ze swoją stratą uporać osobiście, nikt za niego tego nie zrobi. Opowiada o przygotowaniach do pogrzebu, o tym, że choć wiedziała, że ojciec chciał, by miał on świecki charakter (był ateistą), pogrzeb był katolicki. Zdaje się, że sprzeciwiły się z matką jego woli z powodu możliwych negatywnych komentarzy tuż po pochówku – po to, by ludzie nie mówili, że żona ‘pochowała go jak psa’. Poruszyło mnie do głębi pełne emocji pożegnanie przed spopieleniem zwłok, kiedy Inga Iwasiów otwarcie przyznaje: Płakałam głośno, dotykając ramienia taty w niezdarnym geście pożegnania, bo nie mogłam złożyć pocałunku na jego czole, wystraszona tym, co poczuję, jeśli okaże się zimne. Jak będzie mi go żal. Ją samą z kolei ujmuje scena, gdy mama w sali pożegnań czule mówi do ojca: Mój Koteczku. Pękało jej wtedy serce: Nie wiedziałam, że kiedyś komuś o tym opowiem. Teraz, pisząc te słowa, płaczę aż bolą mnie uszy. Okazuje się, że od płaczu mogą boleć uszy…
Wspomina także procedurę palenia zwłok ojca i przypomina sobie, co wtedy robiła: Zaczęli o tej godzinie, będącej godziną jego rutynowych powrotów do domu, a mama i ja rozmawiałyśmy przez telefon, ustalając jakieś sprawy związane z poczęstunkiem dla żałobników. Dokonuje również innych czynności związanych z organizacją pochówku: pomaga wybrać zdjęcie taty, które ma stanąć przy urnie i samą urnę, a przy okazji tworzenia nekrologu, znajduje w nim błąd. To zdarzenie dowodzi, że nie przestaje być wyczuloną na błędy profesorką nawet w obliczu rzeczy ostatecznych: Nie miałam ochoty zawiadamiać świata o śmierci taty w taki sposób, z przecinkiem. Nie miałam ochoty wyjaśniać tej pani, że powinna błąd skorygować. W końcu, kogo to może obejść, kto zauważy jeden przecinek? Czy wypada gadać o przecinkach przy takiej okazji? Jakie znaczenie ma treść i forma nekrologu? Czy pisanie, z błędem lub bez, powstrzyma proces rozkładu? Na pogrzeb, który odbył się 5 lipca (notabene w tym samym dniu wiele lat wcześniej narodził się jej pierwszy syn i wtedy wspierał ją właśnie ojciec) przyszło mnóstwo osób, choć niektórzy nawet zmarłego nie widzieli. Przyszli dla niej, by z nią być, by ją wspierać. Płakali, ściskali ją, brali w ramiona, składali kondolencje. Przy okazji pojawiło się jedno z wielu cennych spostrzeżeń, które podzielam z autorką: Zakopywanie urny boli mniej niż zasypywanie trumny. Jednak nie umiem sobie wyobrazić, że ciała taty już nie ma. Znów wypowiadam w myślach ‘Tak jest lepiej’. Myślę, że gdy zakopuje się urnę, obrządek łagodnieje. Nie ma strasznego etapu rzucania garści ziemi na trumnę, energicznych grabarzy szuflujących aż do osiągnięcia stanu kopczyka. Dźwięk ziemi padającej na deski jest jak znak dyrygenta uwalniającego płaczliwą i patetyczną partię koncertu symfonicznego. Przy urnie wszystko wydaje się mniej ostateczne, subtelniejsze. Małe ’podejście’ do leżących głębiej, wcześniej zmarłych. Dostawienie, przysypanie, przemeblowanie… Później przychodzi pora na pytania o żałobę i choć ona sama nie kultywuje noszenia żałobnych strojów (tylko na pogrzeb kupiła czarną sukienkę), a nawet ‘grzeszyła przeciw żałobie’ prowadząc normalne życie, to ludzie dość często czuli się w obowiązku, by o nią zapytać. Nie wszyscy oczywiście – część uważała, że nie wypada: Dorośli mają obowiązek uporać się ze smutkiem, nie leźć innym w oczy z tym katastroficznym, depresyjnym nastrojem. Ten obowiązek bezwzględnie dotyczy osób uważanych za silne. Odnoszących sukcesy. Normalnych. Niebiorących zwolnień z każdej okazji. Wyrabiających się. Zwolnione są z niego osoby w permanentnym, widocznym kryzysie. Budzące litość. Rozchwiane emocjonalnie. Na rozciągliwej granicy. Takim osobom wolno przechodzić załamanie nerwowe, więc nawet pół roku, rok po stracie są cierpliwie pytane o uczucia.(…) Nie każdemu przysługuje równa porcja społecznej żałoby. Trzeba uznać ten fakt za naturalny. Ale ona wie, że proces godzenia się z odejściem najbliższych jest wieloetapowy, nikt nie oczekuje, że zakończy się zaraz po pogrzebie. To byłoby niemożliwe…
Chodzę po ulicach, a ta książka mówi we mnie gotowymi zdaniami. Nie nadążam z powrotem przed komputer, przewracam po drodze krzesła, szklanki z niedopitą herbatą. Brzęczą we mnie zdania jak srebro wytrącone przez tatę ze starych kopert w wodzie królewskiej. Potem okazuje się, że są tombakiem, niklem, żelazem, miedzią. Zapisuję hasła. Miałam zamiar kupić w tym celu kolorowe kartki. W końcu pocięłam jakiś notes uniwersytecki, wyznaje Inga Iwasiów. Autorka jednakże nie traktuje tej książki jako terapii, bo w nią w takiej formie nie wierzy, nie uznaje też pisania jako lekarstwa. Nie broni się za to przed emocjami, nie tłumi ich nawet poza domem: Chodząc ulicami, płaczę do siebie. Nie za bardzo, więc nikt nie zauważa. Zauważyłam, że pisząc tę książkę, prawie nie udaję. To widać – książka jest szczera do bólu, pełna przeżyć wewnętrznych i prawdziwych wzruszeń. Bardzo uniwersalna i bardzo osobista. Co ważne, nie ma w niej generalizowania, autorka opowiada o sobie, o własnej żałobie (to JEJ umarł ojciec), lecz mimo to okazuje się, że wszyscy cierpimy po stracie najbliższych podobnie i mamy analogiczne przemyślenia. Pisarka wspomina nie tylko śmierć ojca, ale i innych członków rodziny, krewnych, znajomych (np. kolegi z pracy), przełamując tym samym tabu i narażając się na ekshibicjonizm, bo przecież, by dzielić się swoimi najintymniejszymi uczuciami z obcymi trzeba mieć odwagę i śmiałość. „Umarł mi” to także próba przypomnienia sobie postaci ojca; tego, kim był, co mu zawdzięcza, jak wyglądały ich spotkania, jak kształtował ją i jej synów; bez jakiejkolwiek gloryfikacji jego osoby. W obliczu śmierci ojca nawet ona: mądra, doświadczona i dojrzała kobieta, jest słaba. Jej niemoc przejawia się choćby w porządkowaniu rzeczy zmarłego, niemożności przypomnienia sobie ostatniej rozmowy z ojcem, trudności przekroczenia progu jego pokoju czy przyszłą usterką w zegarku, bo jak zanieść go do obcego człowieka, kiedy to ukochany tata zawsze go naprawiał? W tej niezwykłej publikacji widać pośpiech, w jakim autorka zbiera swe myśli w obliczu własnej rozpaczy – jakby się bała, że wspomnienia nagle znikną, że coś z nich uroni. Być może stąd ta dbałość o pamięć, wspomnienia, wspólną przeszłość.
Inga Iwasiów pięknie pisze o swojej stracie i zmyślnie ubiera w słowa żałobę, którą inni odczuwają podobnie, ale mają problem z jej wyartykułowaniem. Pisarce udało się to prawdopodobnie dzięki temu, że jest profesorką i nie mogła robić nic innego, tylko pisać. A może sukcesu należy dopatrywać się w głębokim uczuciu, które sprawiło, że napisała tak piękną, emocjonalną książkę? Bo przecież jak sama wyznaje, wiele zależy od miłości. Moim zdaniem wszystko zależy od miłości, a ona jest zdolna do wszystkiego. Nawet śmierć pomoże przetrzymać i pozwolić po niej żyć.
Cytaty za: Umarł mi. Notatnik żałoby, Inga Iwasiów, Czarne, Wołowiec 2013.
Tytuł: Umarł mi. Notatnik żałoby
Autor: Inga Iwasiów
Wydawca: Czarne
Data wydania: 2013
Liczba stron: 128
Oprawa: twarda
Format: 110×190 mm
ISBN: 978-83-7536-564-1
Kategoria: proza polska, biograficzne i wywiady
Recenzja opublikowana na portalu Lubimy Czytać pod tytułem: Życie po śmierci