Przeszłość z teraźniejszością splatają się w oszałamiającą powieść o szukaniu siebie – rzadko kiedy zdarza mi się natknąć na równie lakoniczny, co trafny opis wydawcy. Ten zaś idealnie oddaje kwintesencję fabuły, w jednym, niepozornym zdaniu zawierając całe bogactwo przesłania powieści. I choć zupełnie nie przemawia do mnie literatura obyczajowa w stylu, że „najlepszym lekarstwem na całe zło tego świata jest sam wyjazd do Włoch, a najlepiej do Toskanii”, tym razem dałam się skusić historii dwóch kobiet – Madeline i Mii, które dzieli dystans siedmiuset lat i kilku tysięcy kilometrów, łączy zaś etruskie dziedzictwo i średniowieczna legenda.

San Francisco, 2007 rok

Madeline Moretti, młoda prawniczka, jest szczęśliwą narzeczoną Chrisa. Zakochani planują wspólną przyszłość, kiedy nagle ich świat wali się w gruzy. Christopher ginie w wypadku samochodowym, a Maddy cierpi tak bardzo, że nieubłaganie stacza się w otchłań depresji. Jej babcia Isabelle, Włoszka z pochodzenia, wysyła wnuczkę do Toskanii z nadzieją, że wyjazd pomoże jej uporać się z nieszczęściem, podleczyć zbolałą duszę. W Villa Santo Pietro goszczą ją przyjaciele babki, Jeanette i Claus, dzięki którym dziewczyna poznaje bogatą, pełną sekretów historię tego miejsca. Nieopodal znaleziono bowiem trzy kobiece szkielety pochodzące z XIV wieku, a przy nich – etruską monetę. Madeline intryguje też historia ruin starej willi – Casa al Vento, Domu Wiatru, a dokładnie – średniowieczna legenda o kobiecie, która umiała kontrolować wiatr; o czarownicy, która za sprawą etruskiej magii zabiła całą rodzinę, zniszczyła dom – i wszelki ślad po niej zaginął.

Toskania, 1347 rok

Kilkunastoletnia Mia prowadzi wraz z ciotką Jacquettą przybytek goszczący pątników z najdalszych zakątków chrześcijańskiego świata, leżącą na pradawnym szlaku pielgrzymek Villa Santo Pietro. Dziewczyna nie mówi odkąd w dzieciństwie była świadkiem śmierci matki, jej pochodzenie skrywa niewyjaśniona tajemnica. Pewnego dnia, w wigilię dnia świętej Agnieszki, w ich domostwie szuka schronienia młoda para: Agnesca i Porphyrius Toscano. Niezwykłej urody młoda kobieta przykuwa uwagę Mii i najwyraźniej skrywa jakąś tajemnicę. Wraz z ciotką zdecydowane są chronić przybyszów bez względu na konsekwencje.

Nieoczekiwanie okazuje się, że podróż Madeline do Włoch jest w istocie powrotem do korzeni, a dwie różne kobiety, żyjące w tak odległych od siebie czasach, mają ze sobą wiele wspólnego…

Przyznajcie, że zarys fabuły brzmi kusząco. Etruska magia, średniowieczne legendy, stara rodzinna tajemnica i współczesność przeplatająca się z przeszłością to mieszanka niebywale atrakcyjna, przynajmniej dla mnie. Początkowo, kiedy okazało się, że autorka wykorzystuje motyw niemiłosiernie eksploatowany w literaturze obyczajowej ostatnich lat, czyli wyjazd na włoską prowincję w celu leczenia złamanego serca, westchnęłam w duchu z rezygnacją, spodziewając się kolejnej, sztampowej fabuły. Na szczęście Hardie udało się znacząco ubarwić ten schemat, wprowadzając takie odświeżające elementy, jak rodzinna tajemnica z bardzo odległej przeszłości, bo sprzed siedmiuset lat, więź łącząca kobiety obarczone rodzinnym dziedzictwem w postaci szczególnych umiejętności, a wszystko to okraszone elementami etruskiej i średniowiecznej przeszłości Toskanii, dzięki czemu znany i oklepany motyw nabiera rumieńców. Dobrym rozwiązaniem okazała się również dwutorowa narracja prowadzona z perspektywy Madeline i Mii. Za jej sprawą, w miarę rozwoju fabuły poznajemy historie życia bohaterek, ale także stopniowo odkrywamy coś, co je łączy, a co jest subtelne, nieuchwytne, mistyczne. Kontrast jest więc podwójny, bardzo malowniczy i wyraźny: zderzenie magii z rzeczywistością, zarówno współczesną, jak i tą sprzed kilkuset lat oraz realiów średniowiecznych ze współczesnymi. W toku fabuły uświadamiamy sobie, że ten kontrast jest pozorny, że czas i przestrzeń, magia i realność nieustannie się zazębiają, wchodzą w interakcje, stanowią różne oblicza tej samej rzeczywistości – choć tę złożoność świata dostrzegają tylko niektórzy. Najpiękniejsze jest to, że ta idea nie jest narzucona przez autorkę, oczywista; trzeba się jej raczej domyślać, składać ze wskazówek, aluzji i znaków, jakimi naszpikowana jest fabuła; to ogromna zaleta tej książki.

Mniej subtelnie udała się autorce konstrukcja powieści: niektóre rozwiązania, zbiegi okoliczności i nachalne podobieństwa losów obu bohaterek wydają mi się zbyt grubymi nićmi szyte, a przez to mało wiarygodne. Rozpraszały zbyt nagłe przeskoki w czasie, zaś niektóre wątki nie wnosiły nic do fabuły, za to skutecznie utrudniały wyłapanie jej głównych nici i orientację w najistotniejszych jej elementach. Bez dwóch zdań Dom wiatru jest atrakcyjną i intrygującą książką, mnie zaś nie przestaje zadziwiać to, że nie wciągnęła mnie ona tak, jak oczekiwałam. Od początku nie potrafiłam dostatecznie skupić się na fabule, wielokrotnie traciłam wątek, nie wiedziałam, do czego zmierza autorka. Wcześniej wymienione mankamenty sprawiały, że powieść wiele straciła z siły przekazu; zdarzało mi się przywiązywać większą wagę do pewnych wątków, ignorować zaś inne, a w toku akcji okazywało się, że należało postąpić odwrotnie. Hardie nie do końca udało się zapanować nad powieścią, co znacznie utrudnia jej odbiór i w pewnym stopniu odbiera przyjemność delektowania się lekturą.

Titania Hardie obdarzyła jednak swoje bohaterki interesującymi losami. Historia prawniczki Madeline zaangażowanej w sprawę pozwu zbiorowego przeciw koncernowi trującemu swoich pracowników, przeżywającej osobistą tragedię po śmierci ukochanego pozornie niewiele ma wspólnego z losami ubogiej dziewczyny z XIV – wiecznej Toskanii, nieślubnej córki wygnanego biskupa, wraz z ciotką prowadzącej zajazd dla pielgrzymów. Analogie i związki są nieoczywiste, przynajmniej do czasu, ale w tym tkwi cały urok fabuły. Moim zdaniem autorka niepotrzebnie, na siłę, tworzy coraz mniej wiarygodną sieć powiązań – być może obawiając się, że czytelnik nie domyśli się jej intencji. Skutek jest odwrotny do zamierzonego – wystarczyłaby delikatna sugestia, nie nachalny cios, by uczynić nieprawdopodobne wiarygodnym.

Dom wiatru jest powieścią nierówną; choć łatwo zgubić wątek, postaciom brakuje wyrazistości i trudno się z nimi identyfikować, a realia są przedstawione dosyć pobieżnie, niesamowity klimat wynagradza to z nawiązką. Urokliwa Toskania, gdzie odległa przeszłość przeplata się ze współczesnością, pod ziemią spoczywają starożytne artefakty, w powietrzu nadal unosi się etruska magia, a klimat średniowiecznych miasteczek ożywia dawne legendy – wszystko to tworzy magiczną atmosferę, niezwykły nastrój towarzyszący lekturze. Dwie różne kobiety oddzielone dystansem stuleci i tysięcy kilometrów, przeżywające osobistą tragedię, mające podobne pragnienia i doświadczenia, szukające swojej drogi życiowej, znajdują natchnienie w przeszłości rodziny, w wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie – zapraszam w niesamowitą, inspirującą podróż przez wieki, a zarazem w głąb siebie.

Autor: Titania Hardie
Tytuł: Dom wiatru
Tytuł oryginału: The house of the wind
Przekład: Ewa Penksyk – Kluczkowska
Wydawca: Sonia Draga
Data wydania: 7 czerwca 2013
Liczba stron: 470
Okładka: miękka ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-7508-692-8
Kategoria: proza zagraniczna, proza obyczajowa

Autorka recenzji prowadzi bloga pod adresem: http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *