Pierwsze wrażenie po przeczytaniu B. Opowieści z planety prowincja Marcina Kołodziejczyka: rewelacja. Ten młody, niezwykle utalentowany i chętnie nagradzany dziennikarz Polityki ukazuje świat polskiej prowincji: geograficznej i mentalnej. Czasem ta opowieść jest śmieszna, czasem straszna, ale zawsze intensywna i bardzo ciekawa.

U Kołodziejczyka króluje dynamizm oraz świetny język, rewelacyjnie oddający emocje bohaterów i skutecznie rozbudzający zainteresowanie czytelnika. Książka wciąga również, a może przede wszystkim, za sprawą nieprzeciętnych protagonistów, z których każdy jest niczym życiowy nieudacznik, krętacz, oszust czy kłamca za czymś tęskniący: za miastem, miłością, pieniędzmi, lepszym życiem, itp. Historie Kołodziejczyka są bolesne, dotykają do żywego, a autor, nadając każdemu ze swych bohaterów imię i nazwisko, pozwalając mówić im swoim własnym językiem i ukazując ich na tle konkretnych miasteczek czy wsi, nadaje im tożsamość. To musi robić wrażenie. I robi.

Jadzia bez zęba na przedzie, pracownica fabryki czekolady, zostaje zabita i pozbawiona kożucha. Wulkanizator Jan G. z trzydziestotysięcznego miasta M., nie ma lewej stopy, ma za to wiejskie sny. Ma [także] rentę, z której się nie cieszy, ale ją pobiera – jak dają, to się bierze. Szalona Maria Meksykanka, której życie to głównie praca pozbawiająca ją możliwości uczestnictwa w pielgrzymce do Częstochowy: Najpierw sześcioro dzieci, następnie dezercja męża, potem Włochy, teraz staruszkowie w Karczewie – śpioch i szulerka. Jan Bombke i Tadeusz Wróbel procesujący się o zdechłego kota. Zygmunt N., były matematyk szkolny, odpisujący na listy czytelnikom pisma pornograficznego jako Nikola, ’eksponat erotyczny’ latami chłonący ludzkie życiorysy zbyt intensywnie… Wajdelota, przez miejscowych uznawany za uzdrowiciela: był z niego bardzo dziwny człowiek – broda siwa, brud zaskorupiały, milkliwość, no, najwyżej oczy miał mądre. Pił jak spragniony. Te transy odwódkowe powodowały, że był i zwyczajny i wzniosły, i straszny, i taki sobie, i to wszystko było jednocześnie. Często kłamał, ale znowu kiedy mówił prawdę, to ona się potem sprawdzała ludziom w praktyce. Pomysłowi młodzi Polacy, którzy rzucają się Niemcom pod koła, by zdobyć rentę i wątpliwego talentu aktorki czekające na rolę, a w międzyczasie lansujące się w Warszawie. To tylko niektóre przykłady niezwykłych wręcz osobistości z ‘planety prowincja’…

Z dość trywialnego i oklepanego tematu, Marcin Kołodziejczyk zrobił świetną książkę z 15 rewelacyjnymi tekstami, które łącząc w sobie cechy opowiadania i reportażu, po prostu zachwycają. Te pozornie banalne historie, gdzieś jakby wcześniej zasłyszane, zawierają w sobie całą gamę ludzkich losów: od radości i szczęścia, po smutek, beznadzieję, śmierć. Okazuje się bowiem, że prowincja to nie tylko lokalizacja, ale stan umysłu, światopogląd, kultura, sposób bycia i życia. Mieszkańcy Polski B podejmujący próbę ucieczki, stają się wdzięcznym tematem dla utalentowanego reportażysty, najczęściej pozostając w niej razem ze swoimi rozbuchanymi ambicjami i problemami wielkimi jak ich ubóstwo duchowe, mentalne czy materialne. Marcin Kołodziejczyk, chowając się za plecami swoich bohaterów, staje się doskonałym obserwatorem, posiadającym wyczulony słuch językowy i maluje swoim czytelnikom niezapomniane, realistyczne obrazy oraz zapierające dech w piersiach historie. Ta pachnąca na wskroś polską prowincją książka daje nam jej taką próbkę, po której czytelnik ma gęsią skórkę. To zdecydowanie warta polecenia pozycja!

Cytaty za: B. Opowieści z planety prowincja, Marcin Kołodziejczyk, Wielka Litera, Warszawa 2013.

Tytuł: B. Opowieści z planety prowincja
Autor: Marcin Kołodziejczyk
Wydawca: Wielka Litera
Data wydania: 2013
Liczba stron: 190
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 123 x 195
ISBN: 978-83-63387-78-5
Kategoria: proza polska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *