Dawno temu obejrzałam film, któremu udało się trwale uszkodzić mój mózg i od tamtej pory plasuje się on w pierwszej piątce Najlepszych Filmów Wszechczasów według Olgi M. I chociaż oglądałam go niezliczoną liczbę razy, to zawsze napisy początkowe przemykały przed moimi oczami, nie pozostawiając niczego w pamięci. Dlatego też, gdy wypożyczyłam Chimerycznego lokatora i już w pierwszym zdaniu przeczytałam nazwisko Trelkovsky, zaczęłam śmiać się w głos. Jak mogło mi wypaść z głowy, że Polański bazował na noweli Topora? I, co gorsza, czemu wcześniej tego nie czytałam? Chociaż ogromną część swojego czasu spędzam na czytaniu, przerażają mnie piętrzące się stosy książek, których nie przeczytałam i być może nigdy nie przeczytam. Pocieszają mnie jednak te chwile, w których z katalogu bibliotecznego wybieram na chybił trafił powieść wartościową i nietuzinkową. I tak było właśnie w tym przypadku.

Chociaż od przeczytania tej powieści minął już jakiś czas, ja nadal wgryzam się w nią i próbuję wysmakować wszystkie jej aspekty, każdą paranoję, każdy lęk i pragnienie. I myślę sobie, że może mój intelekt pozbawiony jest jednego siekacza, bo choć kąsam Chimerycznego lokatora to nadal nie mogę go rozłożyć na czynniki pierwsze, zmielić i połknąć, by pozwolić organizmowi spokojnie go strawić. Najbardziej niepokojące jest w tym jednak to, że debiutancka powieść Topora nie należy do trudnych lektur (w porównaniu do np. Wykładu profesora Mmaa, czy chociażby Transatlantyku Gombrowicza). Wszystko toczy się bowiem wokół dość prostej fabuły, relacji między lokatorem a sąsiadami, która z czasem przeradza się w wizję totalitarną na skalę paryskiej kamienicy. Sąsiedzi wydają nam się członkami jakiejś dziwnej partii czczącej ciszę i spokój, właściciel jawi się zaś jako Wielki Brat – ogromne oko opatrzności, które zawsze wie, czy Trelkovsky sprowadził kobietę, czy przesunął szafę, czy chodzi po mieszkaniu. Ten, kto zakłóca porządek, będzie musiał ponieść konsekwencje.

Powieść rządzi się więc prawami zrozumiałymi dla każdego czytelnika. Jednak Topor sprytnie wprowadza w nią coś, co określić możemy jako psychoza. Powolne zatracanie się w nowej sytuacji, dziwne zachowanie się głównego bohatera możemy zrzucić na nieprzyjazną atmosferę panującą w kamienicy. Jest w tym jednak coś więcej – choroba umysłu, histeryczny lęk. Nic dziwnego, że Polański zekranizował akurat tę powieść, która idealnie wręcz ukazuje nastrój pokazany już widzom we Wstręcie z 1965 roku. Panika, groza psychiki, która skrywa w sobie dużo więcej niż byśmy chcieli. To wszystko znajdziemy u Topora.

Jest w tej lekturze jednak coś więcej, niż niepokój. Byłoby to zbyt niepełne, jak tylko połowa ludzkiej twarzy na portrecie. Topor maluje bowiem swojego rodzaju portret Trelkovsky’ego – przeciętnego urzędnika w nieprzeciętnej sytuacji. Tym czymś jest oczywiście groteska, która czasami aż wycieka z tej cienkiej książeczki. Ale czy to właśnie nie dzięki niej najdobitniej została ukazana gorycz Chimerycznego lokatora? Trelkovsky, który nosi kapcie, by nie stąpać za głośno po podłodze, który rozsmarowuje pod swoimi drzwiami odchody, by to przypadkiem nie on został oskarżony o zaśmiecanie kamienicy, jest postacią nie mniej tragiczną od Edypa, choć ukazaną w krzywym zwierciadle sytuacji.

Wgryzając się w tę powieść, należy się jednak zastanowić nad tym, kim jest Trelkovsky. Czy to biedna ofiara, która znalazła się w złym miejscu, czy może człowiek zatracony w obłędzie? Topor nie dał nam odpowiedzi, nawet małej wskazówki, która mogłaby pomóc w rozwiązaniu zagadki. I może to czyni ją czymś więcej, niż zwykłą opowieścią o paranoi.

Przeczytaj także:

Chimeryczny lokator – Roland Topor – recenzja
Roland Topor – makabra, groteska, surrealizm

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *