Ender Wiggin, znany również jako Ender Ksenobójca, zestarzał się. Niezwykle utalentowane dziecko, które przed wiekami zniszczyło całą rasę nieprzyjaznych ludziom robali, teraz stało się mężczyzną w średnim wieku, z żoną, przybranymi dziećmi i wieloma innymi problemami. Zneutralizowanie descolady – morderczej choroby, która trawi organizmy obywateli Milagre, powstrzymanie Floty Lusitańskiej uzbrojonej w System Destrukcji Molekularnej i uratowanie Jane – przyjaciółki Endera żyjącej w sieci komputerowej wszystkich światów, to tylko wierzchołek góry lodowej. W tej części Sagi Endera poznajemy również świat Drogi, który zamieszkuje garstka ludzi bliższych bogom niż normalni śmiertelnicy. Jednak tylko oni wiedzą, jak ciężko jest słyszeć głos bogów, którzy żądają wiecznego oczyszczania.

Orson Scott Card nie tylko stworzył z nicości świat, w którym żyje Andrew Wiggin, ale również powołał do życia nawet najmniej ważną dla fabuły postać. Każda z osób opisywanych przez Carda została obdarzona uczuciami, które są nam tak dobrze znane – miłością, radością, gniewem, zazdrością, żalem. W każdą z nich autor tchnął duszę. Dzięki temu czujemy i rozumiemy miłość Endera, smutek Mira, czy rozwścieczenie Grega. Card sprawił, że postaci te mogłyby wystąpić z papierowych ram książki i stać się ludźmi z krwi i kości, jak każdy z nas. Pragniemy, by troskliwa i mądra Valentine pomogła nam w chwilach smutku i z całego serca wierzymy, że słowa, które ją tworzą, mają moc sprawczą. Że ktoś opisany w ten sposób nie może być tylko fantazją jednego człowieka.

A jednak właśnie to jest rzeczywiste – zapisane słowa nie tworzą ludzi, prosiaczków, robali, światów. I to właśnie uderza nas najbardziej, gdy ostatni wyraz dojdzie do naszej rozgorączkowanej świadomości. Myśl, że zostaliśmy oszukani. Lecz po chwili zdajemy sobie sprawę z naszej własnej naiwności. Daliśmy się nabrać szarlatańskim sztuczkom. Ktoś powiedział nam, że mamy lizaka, którego zapragnęliśmy jak niczego wcześniej, nawet nie mając go w dłoni. Na domiar złego ten ktoś odebrał nam naszego cennego lizaka. Tego już za wiele. Jednak po chwili zastanowienia chcemy więcej. Nikt wcześniej nie dał nam czegoś, czego moglibyśmy pragnąc tak bardzo. Brniemy więc w kolejną opowieść, dajemy sobie wcisnąć do ręki kolejnego lizaka.

I jak tu nie chylić czoła przed kunsztem pisarskim pana Carda? Oszukał nas, zdenerwował, a my i tak podążamy prosto w każdą pułapkę, którą na nas zastawił. Warto więc zaryzykować stwierdzenie, że pragniemy być oszukani. Chcemy, by nasze umysły przechodziły ze stanu euforii w najczarniejszą rozpacz, gdy tylko naszych przyjaciół spotka problem, który wydaje nam się nie do przejścia. Chcemy cieszyć się z nimi każdym sukcesem, każdym wzlotem i upadać, gdy tylko oni upadną. Nawet, jeśli wszystko to jest tylko iluzją świata wymarzonego. Bo przecież właśnie w tym sęk –  świat, w którym żyje Ender, jego rodzina, pequeninos, Jane, wydaje się być bardziej pociągający niż nasza szara egzystencja tutaj, na Ziemi. Pragniemy, by nasze życie było tak samo podniecające jak ich. By w te najzwyklejsze dni wkradała się cała gama najsilniejszych emocji. Chcemy żyć jak bohaterowie.

Nie do końca jednak zdajemy sobie sprawę jakich bohaterów nakreśla nam Card na kartach swojej książki. Widzimy niekończące się przeciwności, przygody i niesamowite sytuacje. Ale przyjrzyjmy się uważniej postaciom, które przedstawił nam autor. Ender, którego znamy z dwóch poprzednich części teraz jest już stary i nie chce borykać się z trudnościami, które bez pytania ustały mu na drodze. Jest mężem, ojczymem i przede wszystkim chce szczęścia dla swoich najbliższych. Nie jest to podróżujący Ender – Mówca Umarłych, który odszukuje sekrety zmarłych, by wygłosić je ich bliskim. Teraz jest Andrew Wigginem, człowiekiem, który walczy z przeciwnościami, by zaznać spokoju. Dziecko, które kiedyś zostało zmuszone do tego, by wieść życie osamotnionego żołnierza, teraz chce tylko spokojnego życia u boku swojej rodziny. W Ksenocydzie Ender jest nam bliższy niż kiedykolwiek wcześniej. Autor pokazał nam z jakich powodów ustabilizowany człowiek zostaje bohaterem – aby chronić swoich bliskich. Card z łatwością igra z naszymi uczuciami, pokazując nam ludzi zwykłych, którzy przez sytuację zmuszeni są stać się bohaterami.

Jednak świat stworzony przez Carda nie został „zasiedlony” jedynie przez dobrych, prawych ludzi. Autor wykreował człowieka realistycznego, nieomal rzeczywistego, który ma w sobie i dobro, i zło. Wystarczy jeden silny bodziec, aby człowiek z założenia dobry ukazał swoje okrutne oblicze. Wprowadzając do świata Endera obce rasy, Card bez problemu manipuluje naszymi myślami i każe nam zadawać sobie pytania: Co oznacza dobro dla obcych? Skąd możemy mieć pewność, że naprawdę ich rozumiemy? Czy coś daje nam prawo do użycia siły wobec nich? Ksenocyd jest powieścią skoncentrowaną wokół tematu obcości oraz zniszczenia. Filozoficzne wręcz dysputy przeprowadzane przez bohaterów powieści oscylują wokół „Hierarchii Obcości” zaprezentowanej przez Demostenesa – Valentine. Kto jest Ramenem, kto Varelse? Z kim mamy szanse na porozumienie, a kogo należy zniszczyć dla dobra rasy ludzkiej?

Autor bardzo zręcznie operuje pytaniami. Prowokuje do ciągłego myślenia. Bo przecież powieści, które tworzy Card, nie można podczepić pod zwykłe s–f. Wymaga on od nas zbyt wiele zastanawiania się nad człowieczeństwem, naturą ludzką, pędem do bezsensownej przemocy, ksenofobii. Ale przede wszystkim prawie wskazuje nam palcem – to wy, ludzie, jesteście Varelse, obcą rasą, z którą nie można porozumieć się inaczej niż siłą. To człowieka nie da się zrozumieć, zmienić, przekonać, gdyż jest on istotą głupią i zapatrzoną w swoje racje. Card jednak nie krytykuje całej ludzkiej rasy, jedynie głupców, którzy nigdy nie nauczą się pokory. Od wszystkich mądrych ludzi obroń nas, Panie – ironiczne słowa wypowiedziane przez Valentine najlepiej ukazują istotę przekazu zawartego w powieści. Głupi człowiek jest najgorszym z grona ludzi – zdaje się mówić autor. Zło nie bierze się znikąd, bierze się od nieomylnych głupców. Jednak człowiek, który potrafi naprawić szkody spowodowane głupotą, jest tym najbardziej wartościowy.

Ksenocyd swoją niesamowitość chowa w normalności bohaterów, prawdach przekazywanych tak wyraźnie, że aż odbiera nam dech w piersi, w grze którą prowadzi z nami autor dając nam naszego lizaka, ale nie mówiąc, że zaraz zostanie on nam odebrany. Rozkochujemy się powoli w jego wizji świata, w subtelności i pięknie słów. W myśli, którą skrupulatnie zasiewa w naszych głowach. W myśli, że nasz świat wcale nie różni się od świata fantastyki, wojen kosmicznych, robali, pequeninos. Jest tak samo piękny, ale równie niebezpieczny. A człowiek jest w tym świecie najgorszym obcym. Jak im się to udaje, tym ludziom… zawsze rozpoczynają tak niewinnie, a kończą mając najwięcej krwi na rękach.

Tytuł: Ksenocyd
Autor: Orson Scott Card
Data wydania: 20.04.2010
Format: 142mm x 202mm
Liczba stron: 488
ISBN: 978-83-7648-813-4
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Gatunek: fantasy, sci-fi

 


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *