burza-z-krancow-ziemi 400 Burza z krańców ziemi to debiutancka powieść Åsy Larsson, za którą autorka otrzymała nagrodę w kategorii najlepszy szwedzki kryminalny debiut. Od razu przyjemniej czyta się taka książkę, prawda? Dużo chętniej sięgamy po pozycje, które zostały uhonorowane prestiżowymi nagrodami. Najlepszym tego przykładem są dzieła noblistów. Co jednak, jeśli dany twórca na nagrodę nie zasłużył? To pytanie możemy zadać sobie przy czytaniu pierwszej powieści Larsson.

Rebeka Martinsson to wiecznie zapracowana prawniczka, której praca rozpoczyna się wczesnym rankiem a kończy późną nocą. Oprócz swojego biura i całej listy zadań do zrobienia nie ma zupełnie nic. Kiedyś miała jednak wszystko – przyjaciół, miłość i wiarę. O dawnym życiu przypomina Rebece telefon od starej przyjaciółki, która dzwoni do niej z prośbą o pomoc. Sanna Strandgard odnalazła bowiem okaleczone ciało swojego brata na podłodze kościoła Źródła mocy poczym uciekła z miejsca zbrodni. Rebeka będzie musiała nie tylko pomóc swojej przyjaciółce, ale także rozwikłać zagadkę śmierci Wiktora.

Przeciętność powieści Larsson bije czytelnika po oczach już od pierwszych zdań. Religijny maniak, prawniczka bez życia osobistego, mała wioska, w której wszyscy wszystko wiedzą, jednak nikt nic nie mówi. A do tego wszystkiego zbrodnia, która w jakimś stopniu ma zmienić ludzi w zapadłej szwedzkiej dziurze. Nic w Burzy z krańców ziemi oryginalnego, nic odkrywczego. Nawet styl pisarki wydaje się boleśnie zwyczajny i nieprzyciągający uwagi. Ale od początku…

Głównym minusem fabuły jest jej szablonowość, której nijak nie da się przeskoczyć. Autorka wyraźnie próbowała meandrowania między tematyką osobistą, a społeczno-religijną, co miało zagęścić akcję i wzbogacić ją o wiele aspektów, wyszło jednak okropnie płasko, ale przede wszystkim przewidywalnie. Czytelnik nie uzyska prawie żadnej przyjemności z wielkiej intrygi, którą uszykowała panna Larsson, gdyż wszystko jest jasne od początku do końca. Brak tego typowego dla kryminałów błądzenia po ślepych zaułkach, wchodzenia do labiryntów, które trudno opuścić. W Burzy z krańców ziemi wiemy kto jest tym złym, a kto dobrym. Nie ma światłocienia, nie ma trójwymiarowości. Przez to fabuła nie wciąga, nie jest w stanie zainteresować. Denerwuje to tym bardziej, gdyż autorka usilnie stara się przekonać czytelnika, że jej powieść dotyka ważnych problemów, takich jak indoktrynacja wiernych, czy nadużywanie władzy. Jednak w ogólnym rozrachunku prezentuje się to raczej mało profesjonalnie i ambitnie. Między innymi dlatego Burza z krańców ziemi  może być co najwyżej alternatywą dla bezmyślnego gapienia się w sufit, nie zaś lekturą na poziomie.

Jakby tego było za mało autorka nie popisała się także w kwestii kreacji postaci. Zarówno bohaterowie drugoplanowi, jak i ci najważniejsi dla powieści wydają się być płascy jak kartka papieru, choć porównanie to nie jest do końca adekwatne, gdyż papier zawsze ma dwie strony, zaś bohaterowie powieści Larsson nie posiadają nawet takiego rozróżnienia. Nijaka Rebeka, która zgrywa twardą panią adwokat, jest najbardziej denerwującą postacią. Głównie przez ciągłe podkreślanie jej wewnętrznej siły i zaciętości. Dużo słów i brak czynów – autorka wyraźnie nie potrafiła poprzeć swoich kreacji odpowiednimi sytuacjami i działaniami. Wyszło więc tak samo, jak w przypadku fabuły: przeciętnie i nieprzekonująco. Jedynym odstępstwem okazała się postać Sanny. Słodka, naiwna, a zarazem manipulująca otoczeniem i dążąca do zaspokojenia swoich potrzeb. W swoim zachowaniu była o wiele bardziej irytująca niż rozkapryszone dziecko, czasem jednak potrafiła kokietować i szczebiotać jak zadowolona nastolatka. Tylko ona ratuje obraz wytworzony przez Larsson, choć nadal jest to zbyt mało. Można jedynie zaryzykować stwierdzenie, że autorka miała przebłysk umiejętności, który być może ujawnił się na dłużej podczas pisania kolejnych powieści. Jednak to, co zaprezentowała w swoim debiutanckim kryminale, ani trochę nie zachęca mnie do zapoznawania się z jej dalszymi dokonaniami.

I w ten sposób docieramy do samego końca, wisienki na tym zakalcu, którym jest Burza z krańców ziemi. Mam oczywiście na myśli styl panny Larsson. To właśnie on, nie kiepska fabuła, nie płytkie postacie, lecz brak pisarskich umiejętności tej autorki sprawiły, że powieść ta momentami była dla mnie męką. Nuda, patos, niezdarne opisy – ta książka miała w sobie wszystko, czego dobra powieść powinna się strzec. Autorka w żaden sposób nie przybliżyła nam bohaterów, ani miejsca, w którym się znajdowali, gdyż wszelkie opisy w powieści były tak skąpe, że nie wnosiły do niej zupełnie nic. Dialogi, które powinny w czytelniku wzbudzać wrażenie obcowania z prawdziwymi osobami okazały się tak sztuczne i nie przystające do sytuacji, że nawet dziecko w przedszkolu nie dałoby się nabrać na te tanie sztuczki. Pytanie pojawia się samo – kto dał tej kobiecie nagrodę za najlepszy szwedzki debiut?

Burza z krańców ziemi nie jest szczytem osiągnięć szwedzkich pisarzy. Kontakt z tą powieścią nie będzie dla większości z was ani przyjemny, ani ciekawy, może trochę urozmaici wam wieczór. Jednak na pewno udowodni jedną tezę – nie wszystko co jest szwedzkim kryminałem musi być dobre.

Tytuł: Burza z krańców ziemi
Tytuł oryginalny: Solstorm
Autor: Åsa Larsson
Tłumaczenie: Beata Walczak-Larsson
Rok wydania: 2008
Wydawnictwo: Otwarte
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7515-039-1
Gatunek: kryminał, sensacja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *