Już 22 marca swoją premierę będzie miała powieść Stephena Deasa Łowca złodziei. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka. Zapraszamy do lektury przedpremierowego fragmentu.

O książce:

Tylko głupiec próbuje okraść łowcę złodziei. Jednak pokusa bywa zbyt silna.

Ulice Deephaven nie są bezpieczne. Miasto odbudowuje się po brutalnej wojnie domowej, która przetoczyła się przez imperium. W zaułkach czyhają mordercy, ostre jak brzytwa noże kieszonkowców odcinają sakiewki i podrzynają gardła, a żebracy walczą z sierotami o znalezione resztki. Młody Berren chce odmienić swój los. W akcie desperacji okrada tego, którego boi się każdy rabuś – łowcę złodziei. Za zuchwałość przyjdzie mu zapłacić życiem. W najlepszym wypadku czeka go niewolnicza praca w kopalni. Tajemniczy mistrz Syannis ma jednak wobec Berrena inne plany.

Autor: Stephen Deas
Tytuł: Łowca złodziei
Tytuł oryginału: The Thief-Taker’s Apprentice
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Agnieszka Sylwanowicz
Data premiery: 22 Marzec 2012
Wydanie: I
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 328
Tom cyklu: 1
Gatunek: fantasy

Łowca złodziei
Stephen Deas
(fragment)

Rozdział 1

Berren

Tłum zebrał się, by obejrzeć śmierć trzech ludzi. Większość gapiów nie miała pojęcia, kim są skazani. I nie bardzo ich to interesowało. Przyszli na plac Czterech Wiatrów na widowisko, żeby zobaczyć trochę krwi, miło spędzić popołudnie dnia słońca. Przyszli dla żonglerów i połykaczy ognia, dla sprzedawców ciastek i nadziewanych placków, dla śpiewaków i mówców. Przyszli dla wszystkiego, co miasto ma do zaoferowania, i otrzymali to.

Złodziej biegał wśród nich ze swobodą, miał w tym wprawę. Tłum ledwie go zauważał. Wślizgiwał się w kłębowisko większych ciał niczym węgorz pomiędzy palce rybaka, znajdował miejsce tam, gdzie pozornie go nie było. Na pytanie, ile ma lat, mógłby odpowiedzieć, że dwanaście, a może szesnaście, zależy, kto pytał. Prawda leżała gdzieś pośrodku. Złodziej nie wiedział, ile ma lat, i niewiele go to obchodziło. Był drobny jak na chłopca, który niemal mógłby być mężczyzną, i miał na imię Berren.

Przyszedł na egzekucje jak inni, lecz pojawił się tu także ze względu na tłum. Obserwator, przycupnięty na dachu jednego z domów otaczających plac i zainteresowany ruchami chłopca, widziałby, jak co pewien czas mały przystaje. Za każdym razem tłum stawał się odrobinę uboższy, a złodziejaszek nieco bogatszy. Obserwator, gdyby przypatrywał się dłużej, zauważyłby, że chłopiec zmierza powoli ku przodowi tłumu. Kiedy pojawią się kat i jego podopieczni, chciał mieć jak najlepszy widok.

Tłum zaczął się uciszać. Na końcu placu znajdowało się drewniane podwyższenie, wzniesione specjalnie na tę okazję. Tancerze, żonglerzy i inni drobni artyści zapłacili za przywilej korzystania z niego przez ostatnie kilka godzin. Tłum w większości nie zwracał na nich uwagi, zajęty rozmowami. Nastanie ciszy znaczyło, że nastąpi coś warte obejrzenia. Berren zaczął się przecis­kać do przodu. Był o głowę niższy od otaczających go ludzi i kierował się w stronę, w którą wszyscy patrzyli. Od czasu do czasu udawało mu się przelotnie dostrzec podwyższenie. Stał teraz na nim mężczyzna w żółtych szatach i powoli wykonywał dłońmi jakieś gesty. Nawet Berren miał dość wiedzy, by poznać, że to kapłan.

Kiedy dotarł na przód tłumu, zwolnił. Zmienił kierunek i ostrożnie przecisnął się bokiem do rogu placu. Plac Czterech Wiatrów znajdował się pośrodku Dzielnicy Sądów w mieście Deephaven. Otaczały go wysokie kamienne budynki z masywnymi drzwiami z drewna i ciemnym szkłem w oknach, dającym rozmyty obraz. Nad każdymi drzwiami wystawało ze ściany na dobre piętnaście centymetrów kamienne nadproże. Zapełniali je chłopcy mniejsi od Berrena, którzy rozpychali się, chcąc zająć jak najlepsze miejsca, i chociaż tłoczyli się niebezpiecznie blisko bocznych krawędzi, jakoś nie spadali. Berren dostrzegł lukę na rogu nadproża. Wspiął się po ścianie i wcisnął się tam. Było zbyt wąsko, by stać wygodnie, lecz z tej wysokości widział wszystko. Z nawiązką wynagradzało mu to konieczność stałego przyciskania się do kamiennej ściany i zrzędzących chłopców.

Kapłan zniknął. Teraz na podwyższeniu stał na rozstawionych nogach kat, rosły, muskularny mężczyzna z toporem niemal dorównującym długością jego wzrostowi. Za katem stali w otoczeniu strażników trzej skazańcy skuci łańcuchami. Jakiś łysy człowiek w pięknym stroju przemawiał. Tłum nie był tym zainteresowany. Ludzie nie przyszli słuchać mów i znów zaczęły się rozmowy, więc Berren ledwie słyszał słowa padające z szafotu. Docierały do niego po dwa lub trzy naraz, lecz to za mało, by coś zrozumieć. Nie obchodziło go to bardziej niż reszty zgromadzonych. Egzekucje stanowiły rzadkość. Znalazł się tu, by zobaczyć, jak się ścina ludziom głowy, a nie wysłuchiwać nudnych przemówień. Tłum miał takie samo zdanie. Była późna wiosna, miesiąc powodzi, lecz duszne popołudnia pełne wilgotnego letniego upału nastały w tym roku wcześniej niż zwykle.

Berren się zastanawiał, co zrobili ci trzej mężczyźni. Wiedział coś o tym, jak miasto karze złodziei. Chłopcy jak on, przyłapani na odcinaniu sakiewek, dostawali lanie i sprawa na tym się kończyła. On też oberwał wiele razy. Jeśli straż znała twarz schwytanego i nie miał on szczęścia, mógł zostać napiętnowany albo nawet stracić palec. Wzdrygnął się na tę myśl. Utrata palca była… czymś, o czym nie chciał myśleć. Jak to dobrze, że mistrz Siekiera jest w dobrych stosunkach ze strażą w tej części miasta. Mistrz Siekiera to niedźwiedź w ludzkiej skórze, lecz nie to było jego tajemnicą. Jego chłopcy, kiedy nie kradli, sprzątali zwierzęce odchody z ulic wokół Dzielnicy Szkutników i przy południowym krańcu Rybaków. A zwłaszcza utrzymywali w czystości Wzgórze Włóczęgów. Siekiera kazał tam być komuś z wózkiem na obornik co rano, co wieczór i przez całą noc. Utrzymywanie dobrych stosunków z damami ze Wzgórza Włóczęgów było dla mistrza Siekiery najważniejsze. To ich względy nadawały mu znaczenie.

Ludzie tracili czasami całe dłonie. Berren o tym słyszał, lecz nigdy czegoś takiego nie widział. W większości wypadków kiedy miasto uznawało, że dłużej już nie zniesie czyjejś obecności, wsadzało go na barkę i wysyłało w górę rzeki do imperialnych kopalni. Znajdowały się one w jakimś miejscu na północy, oddalonym o setki i tysiące kilometrów, gdzie zawsze pada, jest zimno i skąd nikt nie wraca. Berren nie wiedział jednak, za jaką przewinę grozi ścięcie. Co pewien czas miasto po prostu postanawiało urządzić widowisko, i tyle. Nie zdarzało się to często i dlatego teraz zebrały się tłumy.

Chłopiec obok Berrena szturchnął go.

– Pszam. Widziałeś już coś takiego?

Berren spojrzał na niego z całą pogardą, na jaką było go stać. Chłopiec wyglądał na jakieś osiem lat.

– Jasne – skłamał. – Mnóstwo razy.

Prychnął i pokręcił głową, jakby to było najgłupsze pytanie na świecie, ale chłopiec się nie zniechęcił.

– Więc co się dzieje?

– Zaczekaj, to zobaczysz.

– A jest dużo krwi? Mam nadzieję, że dużo.

– Wiesz, że głowy, kiedy są już odrąbane, wciąż mrugają, marszczą nos, mówią i takie tam jeszcze przez kilka godzin, zanim umrą?

Powiedział mu to sam Siekiera.

Chłopiec zrobił wielkie oczy i rozdziawił usta.

– Nie! Naprawdę? Można do nich podejść i porozmawiać?

Berren wzruszył ramionami.

– Chyba tak. Jak zechcesz. Jeśli ich nie zabiorą.

Wtedy mężczyzna na podwyższeniu zrobił coś, co przyciągnęło uwagę Berrena. Przestał mówić i uniósł sakiewkę. Szmer tłumu ucichł na tyle, że Berren usłyszał kilka słów z jego wypowiedzi. Coś o nagrodzie. Coś o dziesięciu złotych imperiałach. Dziesięciu złotych imperiałach!

Zza kata wyłonił się ktoś nowy. Człowiek, który schwytał mężczyzn czekających na śmierć. Łowca złodziei. Z tego co widział Berren, nie było w nim nic szczególnego. Nie miał specjalnie szykownego ubrania ani wymyślnej szabli. Gdyby Berren zobaczył go na ulicy, wziąłby go za sklepikarza albo może za brygadzistę z doku. Ale teraz…

Teraz miał on sakiewkę, którą dał mu człowiek w pięknym stroju. Teraz Berren będzie o nim myślał jako o mężczyźnie z dziesięcioma imperiałami w kieszeni…

– Co się dzieje? – Chłopiec stojący obok niego wyciąg­nął szyję i zmrużył oczy, by lepiej widzieć.

Berren uciszył go szturchańcem. Dziesięć imperiałów! Na samą myśl o nich szerzej rozwierały mu się oczy. Poczuł, że się chwieje, i niemal spadł z nadproża. Nigdy nie słyszał o takiej fortunie!

Mężczyzna, który był teraz jej właścicielem, cofnął się, ustępując miejsca katowi. Więźniów zaciągnięto na przód szafotu, żeby wszyscy mogli ich widzieć. Kat demonstracyjnie podniósł wysoko topór, by i jego mogła zobaczyć gawiedź. Zakręcił nim; głowa topora zataczała w powietrzu szaleńcze łuki, aż wreszcie kat spuścił go na gruby pniak, który rozpadł się na połowy, sypiąc drzazgami. Tłum ryknął. Więźniowie zostali zmuszeni do położenia głów na czekających na nich trzech katowskich pniach. Berren ledwie to zauważył. Obserwował mężczyznę z imperiałami, który krył się w cieniu z tyłu szafotu.

Nagle kat znów spuścił topór. Chłopiec obok Berrena aż gwizdnął z podziwu. Berrenowi mocniej zabiło serce. Jeden z więźniów został ścięty, a on tego nawet nie zauważył! Ciało wciąż tkwiło na podwyższeniu, lecz głowa zniknęła. Na deskach widniały ciemne rozbryzgi i plama, gdzie spadła głowa. Kat trzymał ją teraz w powietrzu za włosy, by każdy mógł dobrze się przyjrzeć jego dziełu.

Berren gorączkowo wodził wzrokiem od mężczyzny stojącego w cieniu do kata i z powrotem, tam i z powrotem, tam i z powrotem. Nie śmiał stracić z oczu człowieka z dziesięcioma imperiałami w kieszeni, ale chciał też ujrzeć głowę, zobaczyć, czy się jeszcze porusza. Z szyi wciąż ciekła strużka krwi; nie widział jej, ale widział ciemne plamy, rozpryskujące się na jasnym drewnie wokół nóg kata.

Nagle kat się odwrócił i wrzucił głowę do dużego kosza wyłożonego słomą, który stał za nim. Podszedł do drugiej ofiary i uniósł topór. Mężczyzna w cieniu się nie poruszył. Berren wstrzymał oddech i wbił spojrzenie w topór. Patrzył, jak zaczyna opadać, pozornie wolno. Serce waliło mu w piersi powoli i mocno; Berren poczuł ekscytujące napięcie. Kiedy ostrze zagłębiło się w ciało, westchnął z zachwytu. Skóra i kość się rozeszły. Krew trysnęła dalej, niż Berren potrafiłby splunąć. Prawie zesztywniał z euforii.

Noga martwego człowieka drgnęła z taką siłą, że ciało niemal spadło z pieńka. Kat cofnął się z zaskoczenia. Pośliznął się w kałuży krwi i kiedy odzyskał równowagę, mocno kopnął odciętą głowę, która odtoczyła się i spadła pod szafot. Tłum wybuchnął śmiechem, lecz Berren znów szukał wzrokiem mężczyzny w cieniu.

Ten się nie poruszył. Berren odetchnął z ulgą.

Kiedy przyszła kolej na trzeciego skazańca, pozwolił sobie na odprężenie i śledzenie każdego ruchu kata. Docenił staranne przygotowanie, czyszczenie głowy topora, dotknięcie brusa. Gdy topór opadał, chłopak patrzył z szerokim uśmiechem. Ostatnia egzekucja okazała się pod każdym względem tak samo dobra, jak pierwsza. Nie było tyle krwi, na ile miał nadzieję, ale i tak wyciekło jej sporo. Gdy kat uniósł ostatnią głowę, pokazując ją tłumowi, Berren wytężył wzrok, by dostrzec, czy cokolwiek w niej jeszcze się porusza. Zmrużył oczy. Był pewien, że oczy w martwej głowie mrugnęły.

Przepełniony entuzjazmem, odwrócił się do chłopca, który stał obok niego.

– Widziałeś? Mrugnął! Widziałeś?

Chłopiec nie odrywał wytrzeszczonych oczu od widoku odciętej głowy.

– Tak, tak, zamrugał, tak.

Berren wpatrywał się w głowę, mając nadzieję, że dostrzeże jakieś oznaki życia. Kiedy wreszcie kat odwrócił się, by odejść, Berren poszukał wzrokiem mężczyzny w cieniu.

Nie było go.