Władca Pierścieni Tolkiena nie miał szczęścia do adaptacji w formie gier komputerowych. Poza niezłą serią RTS-ów Bitwa o Śródziemie pozycje sygnowane marką Władca Pierścieni były nudnawe, boleśnie wtórne w stosunku do filmu i pełniły bardziej role cyfrowego odpowiednika kubeczka z Legolasem niż rzeczywistych gier. Szansę, by odmienić sytuację, ma studio Snowblind ze swoim tytułem Władca Pierścieni: Wojna na Północy, reklamowanym jako brutalna, bardziej wymagająca gra dla starszych odbiorców. Niestety, wciąż nie jest to RPG z prawdziwego zdarzenia (dlaczego nikt jeszcze nie odważył się takiego zrobić?), a naszpikowany walką action RPG. Co zatem tym razem oddano w ręce graczy?

Niewątpliwą zaletą  Wojny na Północy jest zrezygnowanie ze zmuszania graczy, by odtwarzali po raz n-ty wydarzenia zawarte w filmie Jacksona. Zamiast tego przygotowano całkiem nową historię opartą na wątku, o którym we Władcy ledwie napomknięto: o walkach toczących się na północy Śródziemia. Nie będziemy więc kolejny raz przedzierać się przez wrogie zastępy w drodze do Mordoru, ale zamiast tego postaramy się, aby Nieprzyjaciel miał w rejonie Gór Szarych i Mrocznej Puszczy pełne ręce roboty tak, żeby Frodo i przyjaciele mogli nieco bezpieczniej dotrzeć do celu. Oczywiście taka fabuła byłaby pewnie zbyt mało motywująca dla większości graczy (kto chce robić li i jedynie za wsparcie?), więc twórcy postawili na naszej drodze Nieco Mniejsze Zło w osobie Agandaûra, Czarnego Númenorejczyka, prawej ręki Saurona. Jego podłe knowania zagrażają wszystkim wolnym ludom, zatem oczywiście będziemy musieli je pokrzyżować. Fabuła nie jest może szczególnie porywająca, ale solidna i nie zmusza nas do oddania mózgu do depozytu, co stanowi oczywistą zaletę.

wp7

Pisząc „my”  używam liczby mnogiej celowo, bowiem Wojna na Północy została przygotowana głównie z myślą o multiplayerze, a konkretniej o trzyosobowej kooperacji bądź to przez Internet, bądź na podzielonym ekranie. Oczywiście do walki można też ruszyć w pojedynkę – w tym wypadku pozostałymi członkami drużyny sterować będzie komputer. Trzej bohaterowie oddani nam pod rozkazy to krasnolud Farin, elfka Andriel oraz Dúnedain Eradan, czyli – przekładając na język erpegowy – wojownik, czarodziejka/uzdrowicielka i łowca. Dla graczy taki dobór postaci z pewnością będzie zrozumiały i klarowny, lecz dla ortodoksyjnych tolkienistów widok elfki strzelającej magicznymi pociskami wprost z kostura może być zbyt trudny do zaakceptowania. W zasadzie ortodoksyjnym tolkienistom w ogóle odradzam sięgnięcie po tę pozycję, bo nawet jeśli przeżyją elfkę, to widok rzucających czary goblinów z pewnością doprowadzi ich do stanu przedzawałowego. Jednak obeznany w prawidłach gier odbiorca zniesie to wszystko bez mrugnięcia okiem i zupełnie intuicyjnie rozpozna schematy kierowania poszczególnymi postaciami: krasnolud to typowy tank uzbrojony w kuszę i broń dwuręczną, elfka zajmuje się leczeniem i walką na dystans, zaś Dúnedain najlepszy jest do zwiadu, atakowania z ukrycia oraz szycia z łuku. Umiejętności bohaterów zgrabnie się uzupełniają, co we współpracy ze sprawnymi współgraczami zapewni nam przyjemną rozgrywkę.

wp3

Jak wspomniałam, Wojna na Północy reprezentuje podgatunek action RPG – a jako że proporcje rozgrywki wyraźnie ciążą w stronę action, można grę z czystym sumieniem zaklasyfikować jako hack & slash. Przez większość czasu będziemy ciąć, siekać, rąbać i palić wraże pomioty od ciamajdowatych goblinów po mocarne trolle; siły zła występują w dużych ilościach, przez co mamy pełne ręce roboty. Arsenał uderzeń nie jest specjalnie bogaty – słaby cios, silny cios, blok oraz combo – jednak to zupełnie wystarcza. Mordobicie jest szybkie i efektowne, do boju zagrzewa dynamiczna muzyczka, odrąbane kończyny fruwają w powietrzu, a gra skwapliwie podlicza wszystkie „brutal kill”, by pod koniec etapu wyświetlić ilość zaszlachtowanych wrogów i odciętych głów. Przemy więc do przodu przez doskonale liniowe lokacje, młócimy wszystko, co prze z przeciwnej strony, a co jakiś czas natrafiamy na urozmaicenia w postaci strzelania z minibalisty czy – tradycyjnie – walki z bossem. Poziom trudności nie jest specjalnie wyśrubowany: czasem zdarzają się trudniejsze momenty, ale rozgarnięci gracze nie będą mieli z Wojną na Północy większych problemów.

wp1

Sytuacja nieco się komplikuje, jeśli zapragniemy grać w pojedynkę – a to dlatego, że AI naszych kompanów jest tak nędzne, że momentami powoduje przyspieszone siwienie. Komputer nader rzadko korzysta ze specjalnych umiejętności postaci, pcha je zawsze w największe skupiska wrogów, ma też problemy z przełączaniem się z walki dystansowej na starcie w zwarciu. Sytuacji nie poprawia to, że mamy tylko niewielką możliwość ingerencji w ekwipunek towarzyszy: możemy jedynie przekazać przedmiot danej postaci, a to, czy zacznie ona go używać, zależy chyba tylko od przypadku. Jednak z drugiej strony wyboru, którą postać chcemy prowadzić, nie dokonujemy raz na zawsze – przy wczytaniu gry, rozpoczęciu każdego rozdziału i dwa – trzy razy w jego trakcie mamy możliwość przełączenia się na innego bohatera; jeśli więc dotychczasowy heros nam się znudzi bądź też wybitnie słabo radzi sobie na konkretnym etapie rozgrywki, da się wymienić go na lepszy model. W takim wypadku od podstaw rozdzielamy mu punkty pomiędzy wybrane parametry i umiejętności (komputer zajmuje się również podnoszeniem statystyk postaci, którymi kieruje) oraz wedle uznania dobieramy ekwipunek. Warto wspomnieć też, że doświadczenie zdobyte przez drużynę jest równo dzielone pomiędzy jej członków, więc żaden z nich nie będzie odstawał poziomem od towarzyszy.

wp2

Skoro o doświadczeniu mowa, gra zawiera standardowy erpegowy mechanizm rozwoju postaci: inwestować  można w siłę, zręczność, wytrzymałość oraz siłę woli, a także co level przydzielać punkt w drzewku umiejętności (czynnych i biernych). Każdy bohater ma też własne, rasowe zdolności, np. krasnolud widzi ukryte w skałach przejścia wiodące do „sekretów” z ciekawymi itemkami; warto więc czasem przechodzić daną lokację rożnymi postaciami. Ilość skilli jest rozsądna i pozwala na dopasowanie postaci do preferowanego stylu gry. Oczywiście najwyższą jakość mordobicia uzyskamy dopiero z odpowiednio dobranym sprzętem – i tutaj też jest dobrze: broni, pancerzy i innych gadżetów znajdujemy sporo, a zdecydowana większość z nich może wzmocnić nasze osiągi. Dodatkowo część przedmiotów tworzy zestawy – im więcej jego elementów zbierzemy, tym większe premie będą nam dane; inne itemki z kolei mogą być noszone tylko przez konkretnego bohatera. Kwestię pancerzy rozwiązano bardzo ciekawie – by nie doprowadzać do sytuacji, w której po ekranie biegają trzy identyczne postacie odziane w trzy identyczne zbroje, każdy bohater ma swój unikalny wizerunek, a poszczególne elementy ubrania się do niego dostosowują. Krasnoludzka kolczuga będzie się zatem inaczej prezentować na Farinie, a inaczej na Eradanie (i nie mam na myśli faktu, że na Eradana będzie ona zbyt krótka); z kolei na tym samym krasnoludzie widoczna będzie różnica między trollowymi naramiennikami a naramiennikami z Gór Mglistych. Generalnie modele broni i pancerzy wykonano bardzo ładnie, starannie oddając klimat filmowego Władcy.

wp4

Filmowe inspiracje są  zresztą w grze wszechobecne, od lokacji poczynając, na wizerunkach postaci kończąc. W toku fabuły odwiedzimy m. in. gospodę Pod Rozbrykanym Kucykiem oraz Rivendell – oba wyglądające kropka w kropkę jak w filmie. Miłośnicy dzieła Jacksona z pewnością poczują się jak w domu. Także bohaterowie niezależni – w domu Elronda spotkamy chociażby całą Drużynę Pierścienia – zarówno fizjonomią, jak i tonem głosu starają się przypominać swoich ekranowych odpowiedników (co wychodzi dość różnie). Na szczęście twórcy gry nie poszli na łatwiznę i poza tymi najbardziej oczywistymi NPC-ami umieścili także takie postacie jak Elladan i Elrohir, Radagast Brązowy czy krasnoludzki król Dain. Część z nich będzie nam czynnie pomagać na niektórych etapach rozgrywki, część przydzieli dodatkowe questy lub pchnie dalej fabułę – a ze wszystkimi będziemy mogli porozmawiać o bieżących wydarzeniach oraz o historii Śródziemia. W ogóle dialogi należy uznać za mocną stronę gry – nie ze względu na ich szczególny dramatyzm (fabuła jest całkowicie liniowa), ale na dbałość o język. Dawno już nie grałam w grę, w której postacie posługiwałyby się tak staranną, elegancką angielszczyzną. Na szczęście Cenega nie zepsuła tego dubbingiem; kinowa polonizacja sprawdza się dobrze.

wp6

Zdecydowaną wadą  gry jest jej długość – siedem dość krótkich rozdziałów przekładających się na około dwanaście godzin gry nie byłoby może wynikiem aż tak słabym jak na dzisiejsze standardy, gdyby nie to, co gra sugeruje odbiorcom. Mam tu na myśli mapę lokacji od odwiedzenia – zaznaczonych na niej aktywnych punktów jest kilkadziesiąt, od Shire aż po Mordor, tymczasem ostatecznie uzyskujemy dostęp tylko do kilku z nich. Doprowadziło to do sytuacji, kiedy po premierze na forach zaroiło się od zdezorientowanych graczy pytających, czy sprzedano im jakąś okrojoną wersję produktu, czy może to oni zrobili coś źle. Nie wiem, jaki sens ma takie wprowadzanie ludzi w błąd. Poza tym twórcy chcieli chyba trochę na siłę przedłużyć rozgrywkę – umieścili bowiem obok głównych i pobocznych questów tzw. Wyzwania zlokalizowane w Lorien, Osgiliath czy lesie Fangorn. Po prawdzie lokacje mają tu kwestie drugorzędne, bowiem owe wyzwania sprowadzają się do odpierania kolejnych fal coraz silniejszych wrogów, czyli odartej z wszelkiej fabuły młócki.  

Na szczęście gra wygląda ładnie: modele postaci są dopracowane, lokacje klimatyczne (moimi ulubionymi są unurzane w zielonej mgiełce Kurhany), także animacja wypada całkiem dobrze. Co prawda kamera czasem szaleje, zwłaszcza w wąskich przejściach, ale da się to znieść. Dźwiękowo również nie mam Wojnie na Północy nic do zarzucenia. Głosy postaciom dobrano przyjemne, przygrywająca w tle muzyka podkreśla klimat, zaś odgłosy walki brzmią soczyście. Mogę mieć jedynie zastrzeżenia do tego, że grę przygotowano wyraźnie z myślą o panoramicznych telewizorach – ekran ładowania na moim monitorze był wyraźnie obcięty po bokach.

Komu mogę polecić  Wojnę na Północy? Wielbiciele gier z logo Władcy Pierścieni sięgną po nią na pewno i sądzę, że będą się dobrze bawić; także ci nieznający Tolkiena, ale lubiący dynamiczną wyrzynkę w ładnej oprawie z pewnością będą zadowoleni. W najnowszą produkcję studia Snowblind gra się szybko i przyjemnie, a satysfakcja wzrasta, jeśli mamy możliwość skorzystania z multiplayera. Jest to pozycja w sam raz na rozerwanie się po stresującym tygodniu. Jeśli jednak wolicie gry stawiające większy nacisk na fabułę, poszukajcie czegoś innego.

Plusy:
* nowa historia, nowi bohaterowie
* dynamiczna akcja
* wizualne nawiązania do filmu

Minusy:
* AI towarzyszy
* sugerowana długość gry
* drobne usterki techniczne

{youtube}sniF3AhnOi8{/youtube}

Tytuł: Władca Pierścieni: Wojna na Północy
Tytuł oryginalny: The Lord of the Rings: War in the North
Producent: Snowblind Studios
Wydawca: Warner Bros Interactive Entertainment
Dystrybutor w Polsce: Cenega Poland
Gatunek: RPG akcji
Premiera: 1 listopada 2011 (świat), 4 listopada 2011 (Polska)
Platformy: PC / Xbox 360 / PS3
Tryb gry: single / multiplayer    
Nośnik: 1 DVD
Tryb multiplayer: Internet / split screen    
Liczba graczy: 1-3
Wymagania wiekowe: 18+  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *