Ale zanim przejdę do pochwał, najpierw łyżka dziegciu w beczce miodu. W recenzji poprzedniego tomu narzekałem, iż wersja kolekcjonerska tak niespecjalnie jest kolekcjonerska – i w tej materii się nic nie zmieniło: dalej mamy miękką okładkę i parę bonusów na jej wewnętrznej stronie (tym razem szkice z komentarzem Polcha – bardzo ciekawe, choć szkoda, że grafiki, które miały trafić na postery, nie były całostronicowe). Ale to jeszcze nie jest problem. Gorzej, że nic nie zmieniło się w kwestii druku – czcionka nadal miejscami jest rozmazana lub wyblakła i mocno utrudnia czytanie. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, iż nie jest to tylko kwestia wybrakowanego egzemplarza…
Ale niedogodności w pełni rekompensuje przedstawiona odbiorcom historia. Scenarzyści podejmują ją niemal w tym samym miejscu, w którym pozostawił czytelnika pierwszy tom, tuż po udanej akcji na DB4. Okazuje się jednak, iż zamiast fanfar i uwielbienia tłumów na agentów Universs czekają już ludzie Stellar Fox, zacieśniający na Funky’ego i jego towarzyszach stalowy uścisk. Kolejne osoby związane z Universs zostają usunięte, zamachy postępują jeden po drugim, zaś przekupieni członkowie kręgów władzy obsmarowują Kovala w każdym możliwym medium. Na dodatek w czasach kryzysu agencja koniecznie musi działać z rozwagą i ostrożnością, by nie zrobić fałszywego kroku i nie pogorszyć sytuacji Universs, która i tak nie jest najlepsza. Ale w tej grze nie ma czasu na czekanie, namysł i malutkie kroczki. Rozwiązanie może być tylko jedno – stanąć samotnie przeciw wszystkim.
Nie ulega wątpliwości – opowieść, która w poprzednim tomie nabierała tempa, teraz gna na złamanie karku niczym pociąg pancerny, nie pozostawiając czasu na wahanie czy wątpliwości. Całość zyskała na rozmachu: przeszłe wydarzenia, także te potencjalnie niezwiązane z główną osią fabularną, zaczynają układać się w większy obrazek. Intrygi, polityczne zabójstwa, nieustanne kluczenie między sprzymierzeńcami i ciągła niepewność są na porządku dziennym. Na jaw wychodzą zamierzenia Drolli, grożące wielkim konfliktem, zaś w ich cieniu trwa nieustanna walka między Stellar Fox a Universs, która zaczyna przybierać kształt regularnej wojny, prowadzonej bez litości, za to z szybko rosnącymi stratami po obu stronach. Najlepiej widać to na przykładzie postaci Kovala – szarmanckiego i cwanego awanturnika w rodzaju Hana Solo zastąpił prawdziwy zabijaka, gardzący półśrodkami i polubownymi działaniami. W drugiej części Funky nie waha się przed dokonaniem morderstwa czy zuchwałego ataku, zakończonego dużymi zniszczeniami i skutkującego zyskaniem przez Kovala statusu wroga publicznego. Spod jego działań – szlachetnych, prowadzących do ochrony towarzyszy i pokonania wroga – wychodzi jego dzikość, chęć działania i niezgoda na kompromisy. Kiedy bohater dostaje w twarz, nie nadstawia policzka, tylko wali na odlew, dla pewności nawet dwa razy. Nie każdemu musi pasować taka zmiana, trącąca nieco hollywoodzkim schematem bohatera – z drugiej jednak strony jest to logiczne następstwo zdarzeń: ciężkie czasy wymagają zastosowania odpowiednich środków. No i Koval posiada zdecydowanie więcej charyzmy, niż połowa „znanych i lubianych” samotnych mścicieli, znanych z ekranów kin i kart komiksów. Pochwalić również należy konstrukcję opowieści – jak wiadomo, komiks był dość silnie inspirowany historią, a w szczególności czasami PRL, jednak nieznajomość tego tematu absolutnie w niczym nie przeszkadza: Funky Koval to nadal pełnokrwiste, awanturnicze SF, opowiadające o żądzy władzy, pieniędzy i potęgi. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to tylko do ilości tekstu – niekiedy dymki wypełniają pół kadru, zaś w sytuacji dialogowej obrazki są wręcz przeładowane tekstem. Wiem, że celem było zdynamizowanie opowieści i jej jak najlepsze opowiedzenie, ale myślę, że kilka dodatkowych kadrów dobrze by zrobiło komiksowi.
Wątpliwości mam też w odniesieniu do kolorów – miejscami są wyblakłe i odcinają się od stron z lepiej nasyconymi barwami, nie wiem jednak, czy to kwestia oryginalnych grafik, czy też w druku coś poszło nie tak? Niezależnie jednak od tego, rysunki Polcha niezmiennie pozostają rewelacyjne. Widać poprawę w rysowaniu ekspresji twarzy (rysy i mimika twarzy są zdecydowanie bardziej naturalne) oraz jeszcze większą dbałość o detale. Kadry skrzą się od szczegółów, a niektóre pomysły zaskakują odwagą i pomysłowością – zarówno jeśli chodzi o sam rysunek (znakomicie oddana odmienność wszechświata Drolli oraz kameralne sceny z udziałem Bradleya i Kovala), jak i sposób kadrowania. Komiks w widoczny sposób zyskał na dynamice, którą Polch znakomicie oddał, czy to w zwykłym ruchu postaci, czy też w scenach strzelanin i starć. Ciekaw jestem, czy tom trzeci też czymś zaskoczy w tej kwestii.
Pytanie, czy warto kupić Sam przeciw wszystkim jest jałowe. Ci, którzy mają pierwszy tom, zrobią to na pewno. Ci, którzy nie mają, powinni natychmiast zakupić hurtem obie części i czekać na kolejne. Funky Koval bowiem to nie tylko kawał klasycznego, polskiego komiksu – to także kawał porządnego, soczystego, przygodowego science-fiction. Nie tylko dla fanów powieści obrazkowych.
Recenzję pierwszego tomu przeczytasz TUTAJ.
Scenariusz: Maciej Parowski & Jacek Rodek
Ilustracje: Bogusław Polch
Tytuł: Funky Koval. Sam przeciw wszystkim.
Wydawca: Prószyński i s-ka
Data wydania: 2011
ISBN: 978-83-7648-735-9
Liczba stron: 50
Cena: 21,90 zł